Podobne
- Strona startowa
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758)
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758) (2
- Jacek Dabala Najwieksza przyjemnosc swiata
- Dukaj Jacek Czarne oceany
- Lackey Mercedes Sluga Magii (2)
- Rice Anne Sluga kosci
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. II
- Terry Pratchett 12 Wyprawa Cz
- Prawo Turystyczne R. Walczak
- Górniak Alicja Trylogia Krew Życia 01 Pierwsze szeÂść kropli
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Loretta rzuciła coś w moją stronę.Złapałem i zachlupotało.– Wino – powiedziała, siadając na pieńku.– Może nie najsmaczniejsze, ale w taką noc lepsze to niż nic.Podziękowałem jej skinieniem głowy i odszpuntowałem bukłak.Łyknąłem.Wierzcie lub nie, ale zastanawiałem się, czy nie poczuję przypadkiem smaku trucizny.Zresztą rozpoznawanie i neutralizowanie trucizn było elementem mojego szkolenia.Ale nie.Wino jak wino.Lekko kwaskowate i faktycznie nie najwyższej próby, lecz zwykłe wino.Bez zbędnych domieszek.Przypatrywała mi się z uśmiechem, jakby znała moje myśli.Siedzieliśmy czas jakiś przy ognisku, jedząc, pijąc i milcząc.Kostuch grzebał w ogniu kijkiem o rozżarzonym czerwono końcu i widziałem, jak jego spojrzenie biegnie od czasu do czasu w stronę doktora Gunda.Doskonale wiedziałem, co chodzi mu po głowie, ale nie zamierzałem ani na to pozwolić, ani do tego dopuścić.Po pierwsze, doktor musiał zachować pełnię sił, a po drugie, zapewne mówiłem wam już, że zbędne przysparzanie cierpień nie jest w moim stylu.Męka musi mieć uzasadnienie, inaczej jej zadawanie jest tylko grzechem.I hołdowaniem własnym słabościom.A na słabości nie możemy sobie pozwalać.– Przejdziemy się, Mordimer? – zapytała Loretta.– Lepiej dla ciebie będzie, jeśli wrócisz do domu – powiedziałem.– Nie chcę – rzekła po prostu.– Skoro tak.Wstałem i podszedłem do Kostucha.Nachyliłem się nad nim.– Odpowiadasz za wszystko – powiedziałem cicho, a on uciekał ze wzrokiem.– Kostuch, popatrz na mnie!Spojrzał i miał minę skrzywdzonego dziecka.– Kostuch, przyjacielu.– Dotknąłem jego ramienia.– Jeśli doktorowi coś się stanie, własnoręcznie wypruję z ciebie flaki, rozumiesz? I rozwieszę je na okolicznych krzewach, a ty będziesz się przyglądał jak schną w porannym słońcu.– A co ma się stać? – burknął niezadowolony.Kostuch jest jak zły pies.Trochę niebezpieczny, trochę niesforny, ale do opanowania silną ręką.Może zresztą zły pies, to niedobre porównanie.Bo jednego mogłem być pewien: nie musiałem uważać na własne plecy, póki miałem za sobą Kostucha.No, przynajmniej dopóki jestem mu potrzebny.Zresztą, sądzę, że na swój sposób nawet mnie lubił, a sam z całą pewnością nie potrafiłby określić, ile w tym wszystkim było prawdziwego uczucia, a ile chłodnej kalkulacji i obawy.– Ty wiesz i ja wiem – odparłem.– Pilnuj go jak własnego życia.No, to zresztą dobre porównanie.– Klepnąłem go i podniosłem się.Objąłem Lorettę w pasie.– Przespacerujmy się – powiedziałem.* * *Leżeliśmy na moim, a przykryci jej płaszczem.W zupełnej ciemności, bo księżyc i gwiazdy zniknęły za czarnymi chmurami.– Dlaczego ty mnie nie chcesz, Mordimer? – spytała.– Nie chcę? – zaśmiałem się.– Jeśli to, co robiliśmy trzy razy, ma być objawem braku chęci, to nie wiem, co nim jest.– Nie o to mi chodzi.– Nie widziałem jej twarzy, ale po głosie poznałem, że się nachmurzyła.– Przecież wiesz.Dlaczego nie chcesz mnie zabrać?Westchnąłem.Być może, by nie słyszeć podobnych pytań? Pretensji? Doniesień o codziennych kłopotach? Mordimer, czekałam cały wieczór, a ty się gdzieś bawiłeś?! Mordimer, znowu jesteś pijany! I śmierdzi od ciebie, jak z rynsztoka! Mordimer, spójrz, dobrze mi w tej sukni? Mordimer, dlaczego my nigdzie nie chodzimy? Nie mogę cały czas siedzieć i się nudzić.Mordimer, jak długo można mieszkać w gospodzie? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Mordimer, wiesz, że będzie nas więcej? Tak, tak, połóż mi dłoń na brzuchu, czujesz? Mordimer, nie sądzisz, że powinieneś zająć się swoją kobietą, a nie ciągle gdzieś znikać? – i tak by właśnie było, mili moi.Komu to potrzebne?– Nie pasujemy do siebie, Loretto – powiedziałem.– Uwierz mi na słowo, bo nie chciałbym ci tego udowadniać– Nie wiesz, póki nie spróbujesz.– Poczułem, jak jej paznokcie wbijają się w moją pierś.Chyba bezwiednie chociaż czułem złość w jej głosie.– Daj spokój – odparłem.– Cieszmy się tą nocą i tą chwilą, a jutro grzecznie pojedziesz do domu.I na pewno znajdziesz kogoś, kto zapewni ci lepsze życie niż ja.Odwróciła się do mnie plecami.– Nie pójdzie ci tak łatwo – powiedziała z jakąś zawziętością w głosie.– Chcę, żebyś chociaż spróbował! Żebyś przestał się bać!– Bać? – roześmiałem się.– To niedobre określenie.Ale kiedy myślałem o jej słowach, wpatrując się w ciemność, wiedziałem, że najprawdopodobniej ma rację.Tyle, że tak czy inaczej, nic z tego wyniknąć nie mogło.* * *Usłyszałem czyjeś ostrożne kroki w krzakach i momentalnie się obudziłem.Nie otwierałem jednak oczu.Wolniutko przesunąłem dłoń i zacisnąłem palce na rękojeści sztyletu.Ale potem powiew wiatru przyniósł w moją stronę charakterystyczny zapach, i wiedziałem już, że to zbliża się nie kto inny, lecz Kostuch.Otworzyłem oczy i ostrożnie wysunąłem się spod płaszcza, tak, aby nie obudzić Loretty.Słońce stało już wysoko, ale było chłodno, a trawa pokryła się rosą.Loretta jęknęła coś przez sen i przekręciła się na bok.Spod płaszcza wysunęła się jej noga.Zgrabne, kształtne udo i pięknie zarysowana pęcina.– Czego budzisz ludzi, Kostuch? – spytałem cicho i podszedłem do niego.– Czego się skradasz?– Tak tam cię szukałem – mruknął.– Czas już jechać, nie?– Pewnie czas – odparłem i spojrzałem w stronę śpiącej kobiety.– Zostawiasz ją tu? Zabierasz do Hezu?Uśmiechnąłem się.– Kostuch.do Hezu? Zwariowałeś, chłopie? Co ja tam z nią robił?– Już ja wiem, co byś robił.– Widziałem, że nie może oderwać spojrzenia od jej nagiej nogi.Oblizał się bezwiednie.– Może mógłbym, co, Mordimer? – wskazał Lorettę krótkim ruchem podbródka.– Na miecz Pana! Zupełnie ci odbiło?– Pilnowałem Gunda – mruknął naburmuszony.– Nakarmiłem go i odprowadziłem w krzaki, żeby się wysrał.Nawet palcem go nie tknąłem, Mordimer.Jest zdrowy, nażarty i wyspany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]