Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Hobb Skrytobójca 3 Wyprawa Skrytobójcy
- Norton Andre Lackey Mercedes Zguba elfow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alba.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toniemy, pomyślał Lawler.Jesteśmy pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią i schodzimy niżej.Wkrótce potopimy się.Ciśnienie wody z zewnątrz rozsadzi banieczkę, jaką jest okręt, morze wtargnie do środka i wszystko się skończy.Czekał na implozję i strumień wody.To będzie szybka śmierć.Potężne uderzenie ściany wody w klatkę piersiową zablokuje dopływ krwi do mózgu: w jednej chwili straci przytomność.Nigdy nie pozna zakończenia tej historii, powolnego opadania na dno, trzasku miażdżonych desek, wizyt głębinowych stworów, które będą się przyglądać, zastanawiać i w końcu pożywiać.Jednak nic się nie stało.Dryfowali w czasie, poza czasem, w ciszy, w spokoju.Przyszło mu do głowy, że może już nie żyją, że może to jest przyszłe życie, w które nigdy nie mógł uwierzyć, i roześmiał się, spoglądając dokoła, mając nadzieję dojrzeć ojca Quillana, by móc go zapytać:- Czy właśnie tego oczekiwałeś? Bezkresnego dryfowania w próżni? Leżysz sobie w miejscu, gdzie umarłeś, wciąż przytomny, a wokół ciebie ogromna cisza?Uśmiechnął się ze swojej głupoty.Przyszłe życie nie byłoby jedynie kontynuacją obecnego.To było nadal stare życie.Oto jego znajome stopy; oto ręce, ze znikającymi bliznami na dłoniach; a to szmer jego oddechu.Nadal był żywy.Okręt musiał wciąż być na powierzchni.Fala chyba wreszcie odeszła.- Val? - usłyszał głos.- Val, nic ci się nie stało?- Sundira?Czołgała się do niego wąskim korytarzykiem, zagraconym teraz rozmaitymi przedmiotami, które wyrwały się z mocowań.Twarz miała bardzo bladą.Wyglądała na zamroczoną.W jej oczach zastygł lęk.Lawler podniósł się i uwolnił spod płyty, która spadła nie wiadomo skąd i wylądowała na jego piersiach, a on nawet tego nie zauważył.Zaczął gramolić się z przytulnego schronienia.Spotkali się w połowie drogi.- Jezu - powiedziała cicho.- Och, Jezu Chryste! Zaczęła płakać.Lawler wyciągał do niej ręce i naglezdał sobie sprawę, że sam również płacze.Obejmowali się i płakali razem w tej dziwnej, przypominającej sen ciszy.Otwarto jeden luk, przez który wpadał teraz słup światła.Trzymając się za ręce, wyszli razem na powietrze.Okręt utrzymywał się na wodzie normalnie, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło.Pokład był mokry i lśniący jak nigdy przedtem.Wyglądał, jakby armia, złożona z miliona robotników, szorowała go przez milion lat.Sterówka, podstawa kompasu, nadbudówka i mostek były na swoim miejscu.Maszty, co było zdumiewające, również pozostały na miejscu, chociaż fokmaszt utracił jedną reję.Kinverson był już na pokładzie, przy pomoście dźwigowym, a Delagard stał na dziobie, skurczony i nieruchomy, zupełnie zaszokowany.Wydawało się, że wrósł w pokład, jakby stał w tym samym miejscu przez cały czas, gdy okręt miotał się w uścisku Fali.Za nim, przy prawej burcie, stał Onyos Felk, równie oszołomiony i nieruchomy.Jeden po drugim wychodzili z ukrycia pozostali: Neyana Golghoz, Dann Henders, Leo Martello, Pilya Braun.Potem Gharkid, utykając nieco wskutek jakiegoś nieszczęśliwego zderzenia pod pokładem, oraz Lis Niklaus i Ojciec Quillan.Poruszali się ostrożnie, ciągnąc nogi jak lunatycy, upewniając się, że okręt nie został uszkodzony; dotykając rei, gniazd masztów, dachu nadbudówki.Brakowało tylko Daga Tharpa.Lawler domyślił się, że musiał pozostać na dole, aby nawiązać łączność z pozostałymi okrętami.Pozostałe okręty? Nie było ich w polu widzenia.- Spójrz jak spokojnie - powiedziała cicho Sundira.- Spokojnie, tak.l pusto.Tak musiał wyglądać świat pierwszego dnia stworzenia.Wszędzie wokół rozciągało się idealnie gładkie morze, szarobłękitne i spokojne, bez wybrzuszeń, bez fal, bez białej grzywy czy choćby najmniejszej zmarszczki: jednostajna, horyzontalna nicość.Przejście Fali pozbawiło je wszelkiej energii.Niebo także było gładkie, szare i puste.Daleko na zachodzie widniała pojedyncza, nisko zawieszona chmura, za którą zachodziło słońce.Strumienie bladego światła sączyły się zza horyzontu.Nie było śladu burzy, która poprzedzała Falę.Zniknęła jak sama Fala.A pozostałe okręty?Lawler przeszedł wolno od jednej burty okrętu do drugiej i z powrotem.Jego oczy ogarniały wodę, szukając śladów nieszczęścia: pływających desek, dryfujących fragmentów ożaglowania, rozproszonych części odzieży albo rozbitków.Nie dostrzegł niczego.Już wcześniej w trakcie tej podróży, po tym poprzednim sztormie, trzydniowej wichurze, spoglądał na morze, na którym nie było widać innych okrętów.Wtedy flotylla została jedynie rozproszona przez wiatr i odnalazła się po kilku godzinach.Lawler obawiał się, że tym razem może być inaczej.- Idzie Dag - zamruczała Sundira.- Mój Boże, spójrz na jego minę!Tharp wychodził z luku na rufie; blady, o pustych oczach i obwisłej szczęce, miał zgarbione ramiona i luźno opuszczone ręce.Wyrwany z transu Delagard odwrócił się i warknął:- No i co? Jakie wieści?- Nic.Żadnych wieści.- Głos Tharpa był głuchym szeptem.- Żadnego sygnału
[ Pobierz całość w formacie PDF ]