Podobne
- Strona startowa
- Cameron Christian Tyran 1 Tyran
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- Trylogia arturiańska 03 Bernard Cornwell Excalibur
- Flawiusz Wojna Zydowska
- Masterton Graham Nocna Plaga (SCAN dal 1062)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alba.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłem pewien, że jeszcze trochę i zacznę krzyczeć.Odwróciłem wzrok od okropnej, dotkniętej rozkładem twarzy i zobaczyłem to samo, co Leigh: światełka na tablicy przyrządów, które wcale nie były światełkami, tylko zielonymi, fosforyzującymi, wpatrzonymi we mnie oczami.W pewnej chwili koszmar dobiegł końca.Zatrzymaliśmy się przy krawężniku w jakiejś zupełnie mi nie znanej części miasta.Byłem gotów przysiąc, że znalazłem się tu po raz pierwszy w życiu.Dokoła stały domy w różnych stadiach zaawansowania budowy, niektóre już na ukończeniu, inne dopiero co rozpoczęte.Reflektory Christine oświetlały wielką tablicę z napisem:DZIELNICA MAPLEWAYTERENY POD ADMINISTRACJĄ RADY MIEJSKIEJLIBERTYVILLEWspaniałe miejsce, żeby osiedlić się i założyć rodzinę!Zastanów się nad tym!- No, jesteśmy - powiedział Arnie.- Dasz radę sam dojść do domu?Rozejrzałem się niepewnie po wyludnionej, pustej okolicy i skinąłem głową.Lepiej wracać stąd o kulach, niż zostać choć chwilę dłużej w tym okropnym samochodzie.Przywołałem na twarz szeroki, sztuczny uśmiech.- Jasne.Dzięki za podwiezienie.- Żaden kłopot.- Arnie wysączył do końca piwo i LeBay cisnął pustą puszkę na tylne siedzenie.- Jeszcze jeden martwy żołnierz.- Tak - odparłem.- Szczęśliwego Nowego Roku, Arnie.Pociągnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi.Zastanawiałem się, czy zdołam utrzymać kule w roztrzęsionych rękach.LeBay spoglądał na mnie z uśmiechem.- Pamiętaj, żebyś trzymał moją stronę, Dennis.Wiesz, co spotyka zasrańców, którzy tego nie robią.- Tak - szepnąłem.Rzeczywiście wiedziałem.Wystawiłem kule na zewnątrz, oparłem się na nich i wysiadłem z samochodu, nie zawracając sobie głowy lodem ani śniegiem.Utrzymały mnie.Jak tylko znalazłem się na zewnątrz, otoczenie zmieniło się w okamgnieniu.Wszędzie zapłonęły światła - ma się rozumieć, były włączone przez cały czas.Moja rodzina sprowadziła się do dzielnicy Mapleway w roku 1959, na rok przed moim urodzeniem.Mieszkaliśmy tam przez cały czas, ale dzielnica utraciła swoją dawną nazwę jeszcze w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych.Wyszedłszy z samochodu stanąłem przed własnym domem na zupełnie normalnej ulicy, takiej jakich wiele w Libertyville, w stanie Pensylwania.Obejrzałem się na Arniego, oczekując podświadomie, że ujrzę znowu LeBaya, kierowcę z piekła wożącego na tylnym siedzeniu ładunek starych i świeżych trupów.Jednak za kierownicą siedział znowu Arnie, w szkolnej bluzie z wyhaftowanym na lewej piersi swoim imieniem, blady i samotny, trzymając między udami puszkę piwa.- Dobranoc, chłopie.- Dobranoc - odparłem.- Uważaj w drodze powrotnej.Lepiej, żeby cię nie przyłapali.- Nie przyłapią.Trzymaj się, Dennis.- Jasne.Zatrzasnąłem drzwi Christine.Moje przerażenie zamieniło się w głęboki, okropny ból; czułem się tak, jakbym właśnie go pochował.Żywcem.Patrzyłem, jak czerwono-biały plymouth rusza z miejsca i sunie ulicą.Patrzyłem, jak skręca w pierwszą przecznicę, a potem zniknął mi z oczu.Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku domu.Wybetonowana ścieżka była idealnie czysta.Tata wysypał na nią z myślą o mnie prawie całą zawartość pięciokilogramowej torby ze środkiem odmrażającym.Przebyłem mniej więcej trzy czwarte drogi, kiedy nagle spłynęła na mnie ciemność.Musiałem przystanąć i pochylić głowę, starając się ze wszystkich sił nie stracić przytomności.Gdybym teraz zemdlał, przemknęła mi niewyraźna myśl, zamarzłbym na śmierć i rano znaleziono by mnie martwego w tym samym miejscu, gdzie kiedyś bawiliśmy się z Arniem w berka i przeciąganie liny.Wreszcie ciemność zaczęła stopniowo ustępować.W pewnej chwili poczułem, że ktoś obejmuje mnie ramieniem.Był to ojciec, w kapciach i szlafroku.- Dennis, nic ci się nie stało?Czy nic mi się nie stało? Nic, może z wyjątkiem tego, że zostałem odwieziony do domu przez trupa.- Wszystko w porządku - odparłem.- Zakręciło mi się trochę w głowie.Wejdźmy do środka, bo odmrozisz sobie zadek.Pomógł mi wejść po schodkach.Byłem bardzo zadowolony, że wciąż obejmuje mnie ramieniem.- Mama już śpi? - zapytałem.- Tak.Zaczekała na Nowy Rok, a potem poszła do łóżka.Ellie też.Czy ty jesteś pijany, Dennis?- Nie.- Ale nie wyglądasz zbyt dobrze - zauważył, zamykając za nami drzwi.Parsknąłem obłąkańczym, ochrypłym śmiechem i znowu zrobiło mi się ciemno przed oczami.ale tym razem tylko na chwilę.Kiedy doszedłem do siebie, zobaczyłem, że tata przygląda mi się z niepokojem.- Co tam się stało?- Tato.- Dennis, odpowiedz mi na pytanie!- Nie mogę.- Co z nim jest? Co z nim jest, Dennis?Potrząsnąłem tylko głową, nie tylko dlatego, że to wszystko było takie idiotyczne ani ze strachu o swoją skórę, ale dlatego, że bałem się o nich wszystkich - o tatę, mamę, Elaine, rodziców Leigh.Był to normalny, najzdrowszy w świecie strach.„Trzymaj moją stronę, Dennis.Wiesz, co spotyka zasrańców, którzy tego nie robią”.Czy ja naprawdę to słyszałem?A może tylko sobie wyobraziłem?Ojciec wciąż mi się przyglądał.- Nie mogę, tato.- W porządku - powiedział.- Przynajmniej na razie, jak mi się zdaje.Ale muszę wiedzieć jedno, Dennis, i bardzo cię proszę, żebyś mi to powiedział.Czy masz jakiekolwiek powody, by przypuszczać, że Arnie miał coś wspólnego ze śmiercią Darnella i tamtych chłopców?Przypomniałem sobie gnijącą, uśmiechniętą twarz LeBaya i spodnie, pod którymi mogły być tylko kości.- Nie - odparłem, prawie zgodnie z prawdą.- Arnie nie miał z tym nic wspólnego.- To dobrze.Pomóc ci wejść na górę?- Dam sobie radę.Zmykaj do łóżka, tato.- W porządku.Szczęśliwego Nowego Roku, Dennis.A gdybyś jednak chciał ze mną porozmawiać, to jestem do twojej dyspozycji.- Właściwie nie ma o czym mówić.Nie mogłem o niczym mówić.- Nie wiem czemu, ale mocno w to wątpię - odparł.Poszedłem na górę; nie gasząc światła położyłem się do łóżka i w ogóle nie zmrużyłem oka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]