Podobne
- Strona startowa
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Jonathan Kellerman Bomba zegarowa (Alex Delaware 05)
- c5 9aw. Jan Od Krzy c5 bca Dzie c5 82a
- Lumley Brian Nekroskop I
- Silverberg Robert Valentine Po
- Bahdaj Adam Trzecia granica (SCAN dal 803)
- Chmielewska Joanna Przekleta bariera (SCAN dal 770 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- commandos.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rąbali teraz włóczniami jak szablami, nie śmiejąc użyć śmiercionośnych ostrzy.Cios trafił na włócznię Ralfa i ześliznął się po niej zadając mu w palce paraliżujący ból.Potem znów się rozdzielili stając w zmienionej pozycji, Jack po stronie Skalnego Zamku, Ralf na zewnętrznej, od wyspy.Obaj dyszeli ciężko.- No to chodź.- To chodź.Srożyli się wojowniczo naprzeciwko siebie, ale na odległość uniemożliwiającą walkę.- Chodź, to zobaczysz, jak dostaniesz!- Ty chodź.Tymczasem Prosiaczek, trzymając się kurczowo skały, starał się zwrócić na siebie uwagę Ralfa.Ralf przysunął się do niego i pochylił, ale nie spuszczał czujnego oka z Jacka.- Ralf.nie zapominaj, po cośmy tu przyszli.Ognisko.Moje okulary.Ralf skinął głową.Mięśnie mu się rozluźniły i stanął swobodnie, wbijając koniec włóczni w ziemię.Jack przypatrywał mu się niezgłębiony pod maską farby.Ralf rzucił okiem ku skalnym wieżycom, potem na grupę dzikich.- Słuchajcie.Przyszliśmy, żeby wam coś powiedzieć.Po pierwsze, musicie oddać Prosiaczkowi okulary.On bez nich nic nie widzi.To nie zabawa.Szczep dzikich zachichotał i Ralf zapomniał, o czym chciał mówić.Odsunął włosy z oczu i patrzył na zielono-czarną maskę, starając się sobie przypomnieć, jak Jack naprawdę wygląda.Prosiaczek szepnął:- Ognisko.- No tak.A druga sprawa to ognisko.Muszę to powtórzyć jeszcze raz.Powtarzam wam to raz po raz, odkąd spadliśmy na tę wyspę.Podniósł włócznię i wskazał nią dzikich.- Nasza jedyna szansa ocalenia to cały dzień podtrzymywać ogień.Może jakiś okręt spostrzeże dym, podpłynie i zabierze nas do domu.A bez tego dymu musimy czekać, aż okręt przypłynie przez przypadek.Możemy tak czekać całe lata, aż zrobimy się starzy.Wśród dzikich trysnął śmiech - drżący, srebrzysty, nierzeczywisty śmiech, i odbił się w skałach echem.Gniew wstrząsnął Ralfem.Głos mu się załamał.- Czy nie rozumiecie, malowane błazny? Sam, Eryk, Prosiaczek i ja to za mało.Próbowaliśmy utrzymać ogień, ale nie potrafiliśmy.A wy tylko bawicie się i polujecie.Wskazał włócznią nad ich głowy, gdzie w perłowym powietrzu rozpływała się smużka dymu.- Spójrzcie na to! To ma być ognisko sygnalne? To jest ognisko do gotowania jedzenia.Zaraz napchacie sobie brzuchy i skończy się dym.Czy wy nie rozumiecie? Tam każdej chwili może pokazać się okręt.Urwał, pokonany milczeniem i ufarbowaną anonimowością grupy strzegącej wejścia.Wódz otworzył różowe usta i odezwał się do Samieryka, który stał pomiędzy nim a jego szczepem:- Hej, wy! Cofnijcie się do tyłu.Nikt mu nie odpowiedział.Bliźniacy, zaskoczeni, patrzyli na siebie, a uspokojony zaprzestaniem bójki Prosiaczek ostrożnie wstał.Jack spojrzał na Ralfa, a potem znów na bliźniaków.- Chwytać ichNikł się nic poruszył.Jack krzyknął gniewnie:- Powiedziałem: chwytać ich!Nerwowo i niezręcznie dzicy otoczyli Samieryka.Znów rozległ się srebrzysty śmiech.Samieryk zdobył się na protest cywilizowanych ludzi.- No co!-.słowo daję!Zabrano im włócznie.- Związać ich!Ralf krzyknął rozpaczliwie do zielono-czarnej maski:- Jack!- Dalej! związać ich!Wyczuwszy odrębność Samieryka, grupa dzikich zdała sobie sprawę z własnej mocy.Podnieceni, niezgrabnie powalili bliźniaków na ziemię.Jack działał jak natchniony.Wiedział, że Ralf spróbuje odsieczy.Zatoczył włócznią młynka poza siebie, aż zafurczała w powietrzu, i Ralf ledwie zdołał odparować cios.Za nimi szczep i bliźniacy utworzyli rozwrzeszczaną, podrygującą kupę.Prosiaczek znów się skulił.Potem dzicy odstąpili odsłaniając leżących na ziemi bliźniaków.Jack zwrócił się do Ralfa mówiąc przez zaciśnięte zęby:- Widzisz? Robią, co im każę.Znowu zrobiło się cicho.Bliźniacy leżeli skrępowani, a szczep patrzył na Ralfa ciekawy, co teraz zrobi.Ralf przebiegł po nich wzrokiem spoza grzywy włosów, potem spojrzał na mizerny dym.Porwał go gniew.Wrzasnął do Jacka:- Jesteś bydlę, świnia i złodziej!Natarł na niego.Jack, wiedząc, że to kryzys, natarł również.Zderzyli się ze sobą i odskoczyli.Jack wyrżnął Ralfa pięścią w ucho, ale aż jęknął, gdy dostał cios w brzuch.Potem stali naprzeciwko siebie zdyszani i wściekli, lecz onieśmieleni wzajemną zajadłością.Zdali sobie nagle sprawę z towarzyszącej ich walce wrzawy - zagrzewających przenikliwych krzyków dzikich.Do Ralfa dotarł głos Prosiaczka:- Dajcie mi coś powiedzieć!Stał w pyle walki, a kiedy szczep zorientował się w jego zamiarze, przenikliwe wrzaski zmieniły się w nieustający gwizd.Prosiaczek uniósł konchę i gwizd nieco ustał, ale za chwilę zabrzmiał z jeszcze większą siłą.- Trzymam konchę!Zaczął krzyczeć:- Mówię wam, że trzymam konchę!Nieoczekiwanie zrobiła się cisza; szczep chciał się dowiedzieć, co zabawnego ma do powiedzenia Prosiaczek.Cisza i milczenie; ale w tym milczeniu Ralf usłyszał dziwny dźwięk przy swojej głowie.Nastawił ucha i znów go usłyszał; słabiutki świst w powietrzu.Ktoś rzucał kamieniami.To Roger.Jedną ręką rzucał, a drugiej nie spuszczał z lewara.Pod nim, w dole, Ralf wyglądał jak zmierzwiona strzecha włosów, a Prosiaczek jak wór tłuszczu.- Muszę wam to powiedzieć.Postępujecie jak dzieciaki.Gwizd podniósł się na nowo i zaraz ucichł, gdy Prosiaczek uniósł białą, czarodziejską muszlę.- Co lepsze, czy być bandą wymalowanych dzikusów, jak wy, czy rozsądnymi ludźmi, jak Ralf?Dzicy podnieśli wrzask.Prosiaczek znowu zaczął krzyczeć.- Co lepsze, prawo i zgoda, czy polowanie i zabijanie?Znowu wrzawa i znowu świst w powietrzu.Ralf przekrzyczał hałas:- Co lepsze, prawo i ocalenie, czy polowanie i niszczenie?Teraz i Jack wrzeszczał i Ralf już nie mógł ich przekrzyczeć.Jack wycofał się ku dzikim i tworzyli teraz zwarty mur jeżący się włóczniami.Zaczęli myśleć o ataku; gotowali się, by zmieść wroga z przejścia.Ralf stał zwrócony do nich trochę bokiem, z włócznią w pogotowiu.Przy nim Prosiaczek trzymał talizman, kruche, lśniące piękno, muszlę.Biła w nich burza wrzasków, śpiew nienawiści.Wysoko nad nimi Roger w delirycznym niepohamowaniu nacisnął całym ciężarem na lewar.Ralf usłyszał spadającą skałę dużo wcześniej, niż ją spostrzegł.Poczuł pod stopami drgnienie i usłyszał gruchot kamieni na szczycie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]