Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Savage Felicity Pokora Garden (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwolniłam, bo prawie już Romana zaczynałam doganiać, a ciemnozielony samochód był tuż przede mną.Wciąż nic mnie nie obchodził.A oto, tuż przed Jankami, gdzie tłok na szosie się zwiększał, ujrzałam w dali przed sobą, że Roman na bok zjeżdża i samochód zatrzymuje bez żadnego widocznego powodu.Zdziwiłam się troszeczkę.Zarazem blisko przede mną jadący ciemnozielony samochód uczynił to samo, też zjechał na pobocze i tak wolniutko się toczył, że prawie jakby stał.Sama, zwolniwszy wcześniej, znalazłam się na prawym pasie, zrezygnowawszy bowiem z pośpiechu, nie chciałam innym przeszkadzać, tak mnie Roman od początku uczył, że nie sama jedna jestem na drodze i elegancką przyzwoitość powinnam zachowywać.Skutek tej przyzwoitości był taki, że długi kawał musiałam jechać za czymś jakimś małym z platforemką przyczepioną, co ledwo się wlokło.Wyprzedzić tego nie mogłam, bo obok cały sznur pojazdów leciał i miałam dość czasu, żeby dostrzec, jak Siwińska wysiadła i jakby coś na sobie poprawiała, po czym wsiadła z powrotem i Roman ruszył.Zrozumiałam, że po to się zatrzymał, żeby ona jakiś porządek ze sobą zrobiła, a Siwińską odgadłam, bo nikt z nim inny nie jechał.Widać z niej było tylko same nogi.Zarazem ruszył szybciej ciemnozielony samochód.Zauważyłam to wyłącznie dlatego, że prawie obok mnie się znalazł i kawałek głowy jego kierowcy rzucił mi się w oczy.Rozpoznałam tę głowę.Armand… Po wszystkim, co świeżo przeżyłam, nic już właściwie nie mogło mną wstrząsnąć, szczególnie że Gastona miałam w bliskiej perspektywie.Mniej się znacznie przestraszyłam i zaniepokoiłam niż może powinnam.Ale na dalsze jego poczynania i dalszą jazdę patrząc, ominąwszy wreszcie to coś małego z przyczepką, pojęłam, co się dzieje.Najwyraźniej w świecie Armand śledził Romana!No, nie tyle może Romana, ile w ogóle nasz samochód.Może mnie.Może był przekonany, że to ja z nim jadę po Gastona, a nie Siwińska po zakupy.Albo, jeśli nawet Siwińska, wysiądzie gdzie po drodze, a Roman sam po Gastona pojedzie…Tysiąc pomysłów przez głowę mi przeleciało na temat tego, co też Armand mógł myśleć i do czego zmierzać.Ciekawa byłam, czy Roman wie o tej asyście, niekoniecznie pożądanej.Nagle przypomniało mi się, że mam przy sobie telefon komórkowy, który, mimo tej całej kołomyi zeszłowiecznej, z sekretarzyka wzięłam, i Roman pewnie też ma, skorzystałam, że pod czerwonym światłem stoję i zadzwoniłam.Roman od razu się odezwał.- Pan Guillaume za Romanem jedzie - rzekłam szybko.Chyba Romana śledzi.Duży, ciemnozielony.Niech Roman coś zrobi.- Tak jest, proszę jaśnie pani - odparł Roman i już się musiałam rozłączyć, bo nie umiałam równocześnie ruszać i przez telefon rozmawiać.Czas jakiś jeszcze jechałam za nimi, upewniając się co do owego śledzenia, aż skręciłam wreszcie w ulicę na lotnisko wiodącą.Raz tam byłam tylko przy odprowadzaniu Gastona, ale nie wydawała mi się ta trasa zbyt skomplikowana i mniemałam, że łatwo trafię, a na parkingi wjeżdżać i bilety z różnych automatów brać jeszcze we Francji Roman mnie nauczył.No i Bogu podziękowałam, że niecierpliwość tak wcześnie wygnała mnie z domu.Sześć razy ten aeroport w kółko objechałam, nim cudem jakimś znalazłam i poziom, i miejsce właściwe, bo ciągle mi w paradę wejście dla odjeżdżających wchodziło, ja zaś przylotów byłam spragniona.Kiedy w końcu do wielkiej hali dotarłam, czym prędzej toalety damskiej z lustrami zaczęłam szukać, bo pot mi z czoła strumieniami płynął.Co gorsza, raz jeszcze musiałam wybiec na zewnątrz, bo zapomniałam, gdzie parkuję, i wolałam znaleźć samochód jeszcze przed przybyciem Gastona, żeby go razem z bagażem po różnych piętrach i placach nie włóczyć.Inne troski zamierzałam na głowę mu zrzucić, nie zaś te niespodzianki, podobno turystyczne.Och, no tak, samodzielność to rzecz dla niewiasty miła i upragniona, ale może nie zawsze i bez takiej przesady… W rezultacie ledwo ochłonąć zdążyłam, już lądowanie samolotu z Paryża zapowiedziano i w kwadrans później w objęcia Gastona padłam.Do altany ogrodowej go zaciągnęłam, choć ciemno już było kompletnie, noc chłodem przejmowała, a obok w dodatku mały wodotrysk szemrał, doskonały na upał, ale wrześniowym powiewom całkiem niepotrzebny.Gdybym stodołę miała, wybrałabym ją jeszcze chętniej, pewna, że tam nas żadni goście nie znajdą.Dojedzenia nawet nic mu dać nie zdążyłam, butelkę wina czerwonego tylko ze sobą wzięłam i dwa kieliszki, a cud istny, że tuż przedtem to wino ktoś otworzył, bo o korkociągu, rzecz jasna, nie pomyślałam.Tak mi śpieszno było do rozmowy.Tam wreszcie oddech złapałam i uspokoiłam się trochę.Przez drogę z lotniska nic mu nie zdołałam powiedzieć.Gaston wprawdzie usiadł przy kierownicy, gdzie mu chętnie miejsca ustąpiłam, ale mnie, niestety, od razu do głowy przyszło, że obok przeklętej bariery będziemy przejeżdżać i co, na litość boską, może wówczas nastąpić…?! Tak się tym zdenerwowałam, że przez zaciśnięte zęby prawie mówić nie mogłam, a po skręcie z głównej szosy już się cała trzęsłam.Oczom własnym nie chciałam uwierzyć, kiedy zwyczajnie pod dom podjechaliśmy i Roman, tuż przed nami przybyły, do pomocy przy bagażach wyszedł.Bagaże Gastona z jednej walizki się składały, ale jakież to miało dla mnie znaczenie…!Gaston, mój dziwny stan dostrzegłszy, mocno się zaniepokoił i nie protestował wcale przeciwko ogrodowej wycieczce.W altanie butelkę i kieliszki z rąk mi wyjął i nalał tego ożywczego napoju.- Teraz usiądź, uspokój się i powiedz, co się stało - rzekł łagodnie i stanowczo zarazem.- Coś się musiało przytrafić chyba w ostatniej chwili, bo przed samym odlotem dzwoniłem, ale nie odbierałaś…?No owszem, mówić już mogłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]