Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Bestie Konca Czasow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszkuj.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ich rąk wychodziły prymitywniejsze figury z okrągłymi głowami i wielkimi oczami.Wykuwano je już to z czarnego bazaltu, już to z czerwonego kamienia, chociaż nie gardzono też i szarożółtym kamieniem pochodzenia wulkaniczego, który stał się powszechnym materiałem w następnej epoce.Figury te niewiele przewyższały wzrostem człowieka i nie miały żadnych wspólnych szczegółów ze znanymi kolosami Wyspy Wielkanocnej poza faktem, że zawsze trzymały ręce złożone na brzuchu z palcami obu dłoni skierowanymi ku sobie.Ten jednak szczegół okazał się typowy również dla całego szeregu rzeźb w kamieniu z okresu przed-Inkowego, jak również dla posągów na sąsiednich wyspach Polinezji.Doszliśmy więc wreszcie do porozumienia z milczącymi figurami na Wyspie Wielkanocnej.Pierwsze zaczęły się nam zwierzać te, które pozbawiono głów, i te, które spostponowano przez użycie ich na mury; potem przemówiły te, które były pewne siebie, wszystkie po kolei aż do samego kamieniołomu.Poczęły się kamienne figury z zamorskiego tchnienia, które przyniosło na wyspę zapładniającą ideę i technikę.Małe rzeźby użyte później na mur, bezgłowa figura z Vinapu i klęczący kolos, któregośmy znaleźli zagrzebanego pod gruzem u stóp Rano Raraku, wszystko to pochodziło z najstarszego okresu.Potem nadeszła druga epoka, w czasie której miejscowi rzeźbiarze wytworzyli własny, wdzięczniejszy styl.Wykuwano potężne kolosy z czerwonymi fryzurami i ustawiano je na szczytach przebudowanych murów.W miarę wzrostu doświadczenia rosły też rozmiary figur, rzeźbiono je coraz większe i większe.Już te, które stały na murach, były dosyć ciężkie, jeszcze większe i cięższe znajdowały się na drodze z kamieniołomów, a one z kolei ustępowały rozmiarami figurom czekającym w samym kamieniołomie na wykończenie pleców.Wreszcie największy ze wszystkich, siedmiopiętrowy gigant, oczekiwał jeszcze na dalsze losy, mocno przywarty plecami do skały.Na czym skończyłaby się ta gradacja? Gdzie wreszcie leżałyby granice niemożliwości? Nikt nie wie.Zanim bowiem osiągnięto tę granicę, nadeszła katastrofa.Coraz potężniejszy marsz kolosów został przerwany, wszystko padło na ziemię.Dziś ludność wyspy wierzy, że przyczyną katastrofy stał się zły humor czarownicy, której nie dano homara.Ale walka toczyła się o większą stawkę.Marsz kolosów ustał wówczas, gdy nastąpiła trzecia epoka, gdy zaczął się marsz ludożerców.Dzisiejsza ludność pochodzi w prostej linii od zwycięskich szczepów trzeciej epoki.Połinezyjscy protoplasci dzisiejszych wyspiarzy w swych wojennych wyprawach dotarli aż do Wyspy Wielkanocnej.Nastąpiły walki, padały kolosy, siekiery rąbały ludzkie mięso zamiast kamienia.Opowiedzą nam o tym legendy krążące wśród mieszkańców.Ich dziadowie i pradziadowie znali trzecią epokę z własnych przeżyć.I teraz się ona jeszcze nie zakończyła, choć pokój i wyrozumiałość panują na wyspie.V.Tajemnica długouchychSkąpany w słońcu obóz namiotów stał się naszym domem, na dobre zakotwiczoną bazą.Gdy wracając z wypadu na wyspę widzieliśmy biały statek za czarnymi skałami, zielone namioty na żółtej trawie, żółty pas piasku i całe morze niebieskości przed sobą i nad sobą, wtedy czuliśmy się w domu.Trud dnia był już za nami, fale zapraszały do kąpieli, a steward uderzeniem w patelnię na smakowity obiad.Potem rozciągaliśmy się na trawie, długo gwarząc przy gwiazdach lub księżycu.Niektórzy siadywali przy świecy w namiocie służącym za jadalnię, czytali, pisali lub słuchali patefonu, inni wskakiwali na konie i galopem znikali za grzbietem wzgórza.Marynarze zmienili się na lądzie w prawdziwych cowboyów, drugi oficer sprawował funkcję koniuszego.Gdy zaś wilki morskie ruszały w drogę do wioski Hangaroa, podwórzec świątyni przed namiotami przypominał ujeżdżalnię cyrkową, tyle słyszało się rżenia.Jedynie chłopiec okrętowy, pomocnik stewarda, wolał się raz przespacerować po kamieniach na piechotę.Skutek był taki, że lekarz musiał mu złożyć złamaną rękę.Cóż jednak znaczyła taka przygoda w porównaniu z myślą o tańcu hula?Wkrótce poznaliśmy większość mieszkańców wioski.Tylko czarnookiego lekarza rzadko się spotykało nawet na tańcach, a nauczyciela nie widywaliśmy w ogóle.Ci dwaj nie pokazywali się wśród reszty mieszkańców w kościółku ojca Sebastiana, nigdy też nie brali udziału w niedzielnych obiadach, urządzanych albo przez zakonnice, albo przez gubernatora i jego żonę.Dziwiło to nas, gdyż niezależnie od spraw wiary i światopoglądu naprawdę musiał wiele tracić ten, kto nie zjawiał się w kościele, gdzie ojciec Sebastian krótkim kazaniem poprzedzał polinezyjski chór.Nastrój wyspiarzy udzielał się innym.A dla miejscowej ludności to tygodniowe zebranie stanowiło nie byle jaką uroczystość, na którą przychodzili nawet najbardziej leniwi, spędzający sześć dni tylko na progu swego domu, i tacy, którzy ledwie mogli łazić.Gdy tylko kościelny Józef zaczynał pociągać za sznur sygnaturki, droga do kościoła zamieniała się w strumień ludzki przejęty powagą chwili.Pewnego jednak dnia zdarzyło się tak, że i nauczyciel pojawił się na scenie.Gubernator kilka razy zapytywał w imieniu szkoły, czy dzieci nie mogłyby odbyć naszym statkiem przejażdżki dookoła wyspy, co stanowiłoby dla nich ogromną atrakcję.Mogłyby zejść na ląd w zatoce Anakena, zjeść tam drugie śniadanie na powietrzu i po południu popłynąć dalej wokół wyspy, aby przed wieczorem wrócić do wioski.Nie byłem zachwycony tym pomysłem, chociaż zakonnice również wstawiały się za dziećmi.Gdy w końcu ojciec Sebastian użył argumentu, że ani jedno dziecko nigdy nie widziało własnej wyspy z morza, obiecałem poprosić kapitana, żeby podpłynął pod wioskę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]