Podobne
- Strona startowa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Chmielewska Joanna Nawiedzony Dom (www.ksiazki4u.p
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- Christie Agata Dom Przestepcow (SCAN dal 786)
- Wharton William Dom na Sekwanie (SCAN dal 976)
- Kronika Krola Pana Dom Pedra
- Chmielewska Joanna Nawiedzony dom (2)
- balzac honoriusz ojciec goriot (2)
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Ashling Andrew The Invisible Chains pt. 2 Bonds Of Fear
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jaciekrece.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale tę myśl wyparła inna - nagła świadomość, że już raz widział ten wyjątkowo długi zielony płaszcz, ten charakterystyczny kształt głowy.- Pentarn! - ryknął i rzucił się na drugą stronę ulicy.Mężczyzna błyskawicznie podniósł głowę i rozejrzał się dokoła.Przez moment Fenton widział jego obnażone zęby, jakby jakiś znak, a potem nagle Pentarn zaczął biec prosto w kierunku małego sklepiku z rysunkami.Fenton siedział mu na plecach aż do pierwszych schodków sklepu, gdzie z całą siłą wpadł na bezdomnego człowieka, który grał na gitarze.Z kapelusza żebraka wypadły monety i rozsypały się na progu, a gitara uderzyła o framugę drzwi.Fenton już trzymał rękę na ramieniu Pentarna, ale ten wyślizgnął się, gdy żebrzący hipis wrzasnął wściekle:- Pieprzeni anachroniści! Za mało wam pól turniejowych do wybijania sobie zębów, gnoje! Jeśli poszły mi struny w gitarze, to was.Fenton wymamrotał jakieś przeprosiny i ruszył do środka.W wejściu zatoczył się.Nagły, silny zawrót głowy spowodował, że w oczach zrobiło mu się ciemno.Cam poczuł, że przewraca się na bok.W dół.W dół.Przestrzeń kołysze się, wiruje.Zamrugał oczami; pod stopami czuł twardy grunt podłogę sklepiku.Wciąż oślepiony, przetarł oczy i rozejrzał się.Sklepik zniknął.Ryciny Rackhama zniknęły również.Nie było też śladu Pentarna, jego brody i płaszcza.Zamiast tego w powietrzu unosił się zapach pralni, środków czyszczących i było widać jej właściciela małego, drobnego człowieczka, który spoglądał na Fentona wojowniczo.- Za późno na oddanie prania.Zamykamy punktualnie o północy.Mrużąc ciągle oczy, Fenton wybąkał mętne wyjaśnienie, którego nie pamiętał już za chwilę.Inne drzwi.Wszedł widocznie innymi drzwiami.Pentarn zniknął, jeśli to w ogóle był Pentarn, a nie jakiś anonimowy anachronista z kampusu, który wracał spokojnie do domu z turniejowego maratonu albo zawodów.Fenton postanowił jednak spróbować.Nie mógł uwierzyć, że ten człowiek tak po prostu wyparował.Nie tak błyskawicznie.- Czy wszedł tu przede mną wysoki mężczyzna w długim płaszczu?- Nie w płaszczu - odpowiedział właściciel obojętnie.- Jakiś człowiek przyniósł jesionkę do prania.Szprycowałeś się pan?Fenton zaprzeczył ruchem głowy i wyszedł.Pentarn.Czy to mógł być Pentarn?A może to jeszcze jedna z moich fantazji?Nie, upewnił się dobitnie.Wszedłem po prostu innymi drzwiami, to wszystko.Odwrócił się i zaczął rozglądać, szukając małego sklepiku, w którego oknie wystawowym widział rysunki Rackhama jeszcze chwilę przed wejściem tam Pentarna.Lecz po jednej stronie pralni znajdował się kramik z pączkami, a po drugiej księgarnia z wywieszonym w oknie prozaicznym ogłoszeniem informującym studentów, że drugiego kwietnia upływa ostateczny termin zwrotu w pełni refundowanych podręczników kursowych.Fenton obszedł budynek ze wszystkich stron, ale małego sklepiku z rycinami nigdzie nie było.Po prostu nie było.Sprawdził każde drzwi, sprawdził numer każdego sklepu po kolei, przy czym zastanawiał się, czy może wzrok go zawodzi.Potem sprawdził następny budynek, a po nim jeszcze jeden, w tę i z powrotem, drzwi za drzwiami, aż do skrzyżowania z Bancroft Way przy kampusie.Wreszcie zawrócił; badał teraz przeciwległą stronę ulicy.Kiedy w końcu usłyszał zegar z dzwonnicy wybijający pierwszą, dał za wygraną.Zmarszczył brwi i zastanawiał się, czy jest ciągle przy zdrowych zmysłach.Przecież sklepik był tam ! A niech to szlag, był tam na pewno.Na własne oczy widziałem na ilustracjach Rackhama gobliny i królową elfów, która przypominała nieco Kerridis, a jeszcze bardziej Sally.Otulił się szczelniej płaszczem, bo był przemarznięty i ruszył wolno z powrotem w kierunku swojego mieszkania.Wtedy ogarnęła go ponura myśl: Może desperacka potrzeba potwierdzenia niezwykłych przeżyć wywołała we mnie tę halucynację? Tak bardzo chciałem się upewnić, że rzeczywistość, w której przebywałem, jest prawdziwa, iż być może wymyśliłem sobie całe zdarzenie, żeby się utwierdzić w swoich przypuszc~ eniach.Ale przecież widział te same rysunki wcześniej, w drodze do Sally.Kolejna, tym razem racjonalna myśl przyszła mu do głowy: Być może zauważyłem je w innej księgarence.W końcu ilustracje Rackhama są dość popularne, a właściciel mógł je najzwyczajniej zdjąć z wystawy i sprzedać.Ale dlaczego nie było tam sklepiku? Dlaczego w chwili kiedy tam wszedłem, znalazłem się w pralni chemicznej? Dlaczego potem nigdzie nie mogłem go znaleźć? Nagle dopadła go myśl: Dzieje się tak, jakby to przeklęte miejsce chciało się przede mną ukryć.Fenton był już w domu.Usiadł na obskurnej wersalce i ciągnął rozmyślania: Miejsce, które nie chce być odnalezione.Którego nie można znaleźć, kiedy się go szuka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]