Podobne
- Strona startowa
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- Stirling SM Szturm przez Gruzje
- Makuszynski Kornel Piate przez dziesiate (2)
- Makuszynski Kornel Piate przez dziesiate
- Philip K. Dick Przez ciemne
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Allbeury Ted Wszystkie nasze jutra
- Ken Kesey Lot Nad Kukulczym Gniazdem
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- IGRZYSKA ÂŚMIERCI 02 W pierÂścieniu ognia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bezpauliny.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najbardziej nieprawdopodobne urządzenie, jakie można sobie wyobrazić; urządzenie, które sprawiało, że statek ten był unikatem w całej historii Galaktyki i któremu zawdzięczał swoją nazwę: „Złote Serce”.— O rany! — powiedział Zaphod Beeblebrox do „Złotego Serca”.Nic innego nie przychodziło mu do głowy.Powtórzył to jeszcze raz, bo wiedział, że zdenerwuje to prasę.— O rany!Tłum wyczekująco odwrócił twarze w jego kierunku.Zaphod mrugnął do Trillian, która uniosła brwi i spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.Wiedziała, co za chwilę powie, i uważała go za okropnego efekciarza.— To jest naprawdę zadziwiające — rzekł.— To jest naprawdę absolutnie zadziwiające.To jest tak zadziwiająco zadziwiające, że chyba chciałbym to ukraść!Fantastyczne, absolutnie autentyczne słowa prezydenta.Tłum roześmiał się z uznaniem, dziennikarze radośnie wcisnęli guziki swoich sub-etha news-matików, a prezydent uśmiechnął się szeroko.Gdy się tak uśmiechał, jego serce wydało z siebie niepohamowany wrzask, a palce namacały niewielką paralysomatyczną bombę spoczywającą spokojnie w jego kieszeni.W końcu nie mógł tego dłużej znieść.Odrzucił w tył swoje dwie głowy i wydał dziki okrzyk radości w tonacji dur.Rzucił bombę na ziemię i puścił się biegiem poprzez morze nagle zamarłych promiennych uśmiechów.ROZDZIAŁ 5Prostefiic Vogon Jeltz nie był miłym widokiem nawet dla innych Vogonów.Jego wysoko sklepiony nos wyrastał znacznie ponad małe świńskie czoło, a ciemnozielona, przypominająca gumę skóra była wystarczająco gruba, aby mógł grać w grę nazywaną „Vogońską polityką administracyjną” (i to grać dobrze) oraz wystarczająco wodoodporna, żeby mógł spędzać dowolną ilość czasu w głębinach morskich, nawet do tysiąca stóp, bez żadnych negatywnych skutków.Oczywiście nie chodził nigdy popływać był na to zbyt zajęty.Był, jaki był, ponieważ biliony lat temu, gdy Vogonowie po raz pierwszy wypełzli z pradawnych, leniwych mórz Vogsfery i legli, sapiąc i ciężko dysząc na dziewiczych brzegach planety, gdy owego ranka padły na nich pierwsze promienie młodego, jasnego, vogońskiego słońca — dokładnie w tym momencie siły ewolucji jak gdyby dały sobie z nimi spokój, odwróciły się z niesmakiem i spisały na straty jako nieprzyjemną i pożałowania godną omyłkę.Vogonowie nigdy już nie ewoluowali — nie powinni byli w ogóle przetrwać.Fakt, że jednak im się to udało, jest pewnym oddaniem sprawiedliwości niewzruszonemu i ślimaczomózgiemu wyrazowi tych stworzeń.Ewolucja? — powiedziały sobie.— Komu to potrzebne? I radziły sobie po prostu bez tego, czego natura nie chciała dla nich zrobić, aż do czasu, gdy byli w stanie korygować co większe niedogodności anatomiczne za pomocą chirurgii.Tymczasem siły przyrody na Vogsferze pracowały nadliczbowo, usilnie starając się nadrobić swoją wcześniejszą gafę.Stworzyły iskrzące się od klejnotów kraby zatapiające, które Vogonowie zjadali, rozbijając ich pancerze żelaznymi młotkami; wysokie, strzeliste drzewa o zapierającej dech w piersiach wiotkości i kolorze, które Vogonowie wycinali, aby rozpalać z nich ogień do pieczenia mięsa krabów; eleganckie, podobne do gazel stworzenia o jedwabistym futrze i lśniących oczach, które Vogonowie łapali, aby ich dosiadać.Były one bezużyteczne jako wierzchowce, ponieważ ich kręgosłupy natychmiast pękały, ale Vogonowie i tak ich dosiadali.Tak więc planeta Vogsfera przeżywała ciężkie tysiąclecia do czasu, gdy Vogonowie odkryli nagle podstawowe zasady podróży międzygwiezdnych.W ciągu kilku krótkich vogońskich lat wszyscy co do jednego wyemigrowali do raju gwiezdnego Megabranris, politycznego centrum Galaktyki, gdzie tworzyli teraz niezwykle potężny kościec administracji galaktycznej.Próbowali zdobywać wykształcenie, próbowali zyskać maniery i ogładę towarzyską; lecz pod żadnym prawie względem współczesny Vogon praktycznie nie różni się od swoich prymitywnych przodków.Co roku sprowadzają oni ze swojej rodzinnej planety dwadzieścia siedem tysięcy krabów zatapiających o iskrzących się od klejnotów pancerzach i spędzają radosną, pijacką noc, rozbijając je na drobny mak żelaznymi młotkami.Prostetnic Vogon Jeltz był dosyć typowym Vogonem w tym sensie, że był do gruntu nikczemny.Poza tym nie lubił autostopowiczów.Gdzieś w małej, ciemnej kabinie, głęboko we wnętrznościach statku flagowego Prostetnica Vogona Jeltza, zapaliła się nerwowo zapałka.Posiadacz zapałki nie był Vogonem, ale wiedział o nich wszystko i miał wszelkie powody do nerwowości.Jego nazwisko brzmiało Ford Prefect
[ Pobierz całość w formacie PDF ]