Podobne
- Strona startowa
- § Maylunas Andriej & Mironenko Siergiej Mikołaj II i Aleksandra. Nieznana korespondencja
- Ożarowski Aleksander Rosliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie
- Appian z Aleksandrii Historia Rzymska I XII
- Kroger Aleksander Ekspedycja Mikro (2)
- Aleksander Kondratow Zaginione cywilizacje
- Brust Steven Jhereg (SCAN dal 866)
- linuxadm (6)
- McCaffrey Anne Smocze oko (SCAN dal 1041)
- Wagner Karl Pierscien Z Krwawnikiem
- Kunzru Hari Impresjonista
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jaciekrece.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Seledynowo jarzył się umieszczony na wysokości zamka czytnik linii papilarnych.- No i co teraz, głąbie, gówno zobaczymy, a nie klony Kwaśniewskiego.A w ogóle po jaki chuj miałby się klonować, kretynie? - Andrzejek był rozczarowany brakiem rozstrzygnięcia sporu.- Żeby obsadzić sobą cały rząd i Radę Federacji Województw, debilu - odpowiedział Pawełek, cytując fragmenty ostatniej audycji ojca Rydzyka.- Wierzysz w to.? Wiesz co, ty jesteś taki głąb, że jak ci dadzą M-wzmacniacz, to sobie kutasa przetrącisz o kaloryfer, bo będziesz celował w żeberka.Wracamy, kretynie.Nic tu nie zobaczymy.***Sześć dni później.Jasnobłękitny stożek płonącego w tlenie acetylenu odbijał się w ośmiu źrenicach czterech par oczu, których wzrok utkwiony był w jednym punkcie - miejscu, skąd spływały ciężkie łzy stopionego metalu.Tymi łzami pancerne drzwi opłakiwały czytnik linii papilarnych, stanowiący obecnie centrum czegoś w rodzaju owalnego stalowego opłatka sterczącego z płaszczyzny drzwi jak odchylony dekiel mięsnej konserwy.- Chyba wystarczy - szepnęły usta zakryte dzianiną anilanowej kominiarki.Dłoń osłonięta rękawicą spawalniczą odsunęła palnik.Światło latarki zajrzało w ciemną niszę rozbebeszonego zamka.Głowa w kominiarce nachyliła się w kierunku wyrwy dymiącej jeszcze smrodem spalonego tworzywa izolacji elektrycznej.- Trzeba przeciąć te kable i połączyć na krótko.- Ale które z którymi, przecież to będzie kilkadziesiąt kombinacji?- Do rana nie zdążymy.- Księże Andrzeju, Pan Bóg jest z nami, on otwiera pancerne skoble do serc grzeszników.- A w razie czego mamy palnik, można spróbować wyciąć cały zamek.- Księże Stefanie, w razie jakiego czego?!- Zaraz, tu nie trzeba łączyć żadnych kabli, można tym: „Pukajcie, a będzie wam otworzone”.- Elektroniczny rygiel, puknięty trzy razy młotkiem, szczęknął, odblokowując drzwi, które, lekko popchnięte, uchyliły się bezszelestnie.- Jezus, Maria, a więc to tutaj trzymają te dzieciny.Cztery snopy światła latarek wycinały z mroku fragmenty laboratoryjnej rzeczywistości - setki zakorkowanych probówek, stojących rzędami w stojakach z perforowanego tworzywa, szklane kolby połączone ze sobą plątaniną rurek, mnóstwo elektronicznej aparatury w większości wyłączonej, jednak kilka urządzeń promieniowało słabym światłem diod kontrolnych, na innych żółtawo podświetlone ciekłokrystaliczne ekrany, wypełnione rządkami cyfr i krzywymi liniami pulsujących wykresów, informowały o aktualnych parametrach procesów monitorowanych w laboratorium.- Księże Zygmuncie, to chyba to - jedna z postaci w czarnym kombinezonie zatrzymała się w rogu laboratorium.Stożek światła ogarnął cztery pękate baniaki przypominające butle gazowe, rozwożone po wsiach, do których nie dotarła żadna nitka gazociągu.- Tak, rzeczywiście.Boże, tak dręczyć dzieciątka w płynnym azocie.- Co za bestialstwo.- To jest za ciężkie, ja sam nie udźwignę tej butli.- Nie damy rady zabrać wszystkich czterech.- Księże Andrzeju, te trzy są chyba puste.- Jak to?- Te są ciepłe, a tylko ta jest zimna.O, tylko tu się rosa osadza.- Rzeczywiście dzieciątka muszą być tutaj, trzeba odłączyć agregat.- Ostrożnie! Tu jest zawór.- Ile mamy czasu?- Pół godziny, zanim temperatura wzrośnie powyżej krytycznej.- Księże Zygmuncie, my już z księdzem Tadkiem odłączymy to do końca, we dwóch damy radę z tą butlą.- Dobrze, to ja idę na górę oczyścić to szatańskie gniazdo z onanistycznej zgnilizny.- Niech Bóg księdza prowadzi.- Księże Zygmuncie, ja też pójdę, będę księdza osłaniał.Dwie postacie opuściły laboratorium i bezszelestnie wspięły się szybem schodów awaryjnych osiem pięter wyżej, aż na poziom głównej hali produkcyjnej.Przez wąską szparę drzwi ewakuacyjnych ze środka hali w mrok awaryjnej klatki schodowej przesączał się cienki promień światła.- Ktoś jest w tej hali.- Nie, tam zawsze pali się światło.Te czerwone diabły tutaj nie pracują na nocną zmianę, a strażnik zajrzy dopiero za godzinę.- To pewne?- Tak, sprzątaczka Helena Trojanowa jest naszym informatorem, sprawdzałem ją w komputerze.Od pięciu lat nie opuściła żadnego majowego, na rezurekcji nie była tylko trzy lata temu, ale skontrolowaliśmy jej kartę w przychodni rejonowej: miała przez tydzień ostrą puchlinę kolan, pasterki w ciągu dziesięciu lat opuściła dwie -w jednym przypadku grypa, w drugim nie udało się ustalić, ale chyba musimy zaryzykować.- Tak, trzeba ufać ludziom.Księże Andrzeju, proszę już iść i zabezpieczyć wyjście na parking.Przy wejściu do hali produkcyjnej został tylko jeden osobnik w czarnym kombinezonie.W świetle sączącym się przez szparę w drzwiach mignął zdejmowany plecaczek.Cicho stuknęło małe metalowe pudełko.Drżąca dłoń w czarnej rękawiczce manipulowała chwilę przy rozłożonym na podłodze pudełku, potem rozległ się trzask zamykanego wieczka.Dłoń sięgnęła do plecaka po drugie pudełko.Głowa w kominiarce pochyliła się nad pudełkiem.Ciche szczęknięcie otwieranego zatrzasku pokrywy.Dwie małe krople słonego potu, który zebrał się nad powiekami jedna po drugiej bezdźwięcznie pomknęły w kierunku środka ziemi.Jedną z nich zatrzymało szkiełko okrywające tarczę mechanizmu zegarowego, druga siłą napięcia powierzchniowego przylepiła się do niebieskiego kabelka centymetr ponad parą blaszek miedzianego styku.Czarna rękawiczka ostrożnie starła wilgoć ze szkiełka.Mechanizm zegarowy został ustawiony na 3.10 rano.Znów trzask zamykanego wieczka.Cichy szept do siebie spod kominiarki: „Pół godziny wystarczy”.Trzymając na lewym przedramieniu oba pudełka, zamachowiec sięgnął prawą ręką do kieszeni kombinezonu po kauczukowy odlew kciuka.Linie papilarne sprzątaczki zostały rozpoznane, a nocna blokada drzwi awaryjnych zdjęta.Zamachowiec cicho wźlizgnął się na halę.Rozległ się stłumiony żeliwny jęk - niczym trącony dzwon cicho dźwięczał silos, do którego przywarło pierwsze pudełko.Zbudzona delikatną wibracją tego metalicznego jęku słona kropla leniwie wyruszyła w swoją ostatnią drogę po niebieskim kabelku.Zamachowiec, trzymając drugie pudełko, zrobił trzy kroki w kierunku kolejnego zbiornika.Wybuch nie był duży, gdyż ilość materiału wybuchowego została tak obliczona, aby kierunkowa eksplozja tylko przebiła blachę zbiornika, nie niszcząc budynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]