Podobne
- Strona startowa
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Crichton Michael Norton
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (SCAN dal 797)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3 (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- Ziemkiewicz Rafal A Czerwone dywany odmierzony krok
- Weber Dav
- Stalo sie jutro Zbior 29
- ABC Osobisteg Oddania Sie Maryi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I kiedy je w ten sposób zidentyfikowałem, dręczący mnie dotąd lęk przed nieznanym zmniejszył się nieco.- Rasti niełatwo porzucają swoją zdobycz - zauważył Kemoc.- Czyż nigdy nie widzieliście, jak ciągnęły upolowanego ptaka po dziedzińcu chronionego przez wzgórza gospodarstwa?Widziałem raz coś takiego i wzdrygnąłem się na samo wspomnienie.Okrążają - tak, zaczynały teraz nas okrążać, jak tamtego nieszczęsnego ptaka w dawno minionym dniu.Coraz więcej i więcej tych potworów wypełzało z lasu, czołgały się na brzuchach, jak gdyby były wężami, a nie ciepłokrwistymi, porośniętymi sierścią zwierzętami.Nie potrzebowałem ostrzegać Kemoca - już strzelał.Trzy czarne stwory podskoczyły w górę i spadły, drąc pazurami ziemię.Lecz pistolet strzela dopóty, dopóki jest naładowany.Na jak długo wystarczy naszych ograniczonych zapasów strzałek? Wprawdzie mieliśmy miecze, ale nie mogliśmy czekać, aż rasti znajdą się w ich zasięgu, by nie narazić się na klęskę.- Nie potrafię, Moc nie jest w stanie działać przeciw nim! - zawołała piskliwie Kaththea.- Nie mają nic, czego mogłabym dosięgnąć!- To ich dosięgnie! - Znów strzeliłem, starając się wybrać najlepszy z możliwych cel.Wydawało się wszakże, że natura sprzysięgła się przeciw nam na więcej sposobów.Zrobiło się ciemno jak w nocy i nagle deszcz lunął z taką siłą, że sprawiał nam ból.Nie zmusił jednak naszych wrogów do wycofania się.- Poczekaj, spójrz tam!Słysząc okrzyk Kemoca chybiłem i warknąłem na niego niczym śnieżny kot po nieudanym skoku na zdobycz.Wkrótce spostrzegłem, co się zbliżało.- Koń - przynajmniej w mroku to coś wyglądało na konia - galopował ciężko.Tkwił na nim jeździec, który wjechał pomiędzy nas a rasti.Potem oślepił mnie wybuch białego, palącego światła.Wydawało się, że nieznajomy przywołał błyskawicę, by smagać nią jak biczem ziemię wokół skradających się drapieżników.Bicz ów uderzył trzykrotnie, oślepiając nas całkowicie.Później widziałem niewyraźnie, jak koń i jeździec pędzili dalej, aż zniknęli wśród drzew, a z porażonej przez ową dziwną broń ziemi uniosły się smugi dymu.Nic więcej się nie poruszyło.Bez słowa Kemoc i ja wzięliśmy Kaththeę między siebie i pobiegliśmy - byle z dala od tego miejsca, od odkrytego terenu i rzęsistego deszczu.Znaleźliśmy schronienie pod drzewem i przykucnęliśmy obok siebie, jak gdybyśmy stanowili jedną istotę.Usłyszałem, jak Kaththea szepcze obok mojego ucha: - To, to wywodziło się z Mocy - z dobrej Mocy, nie złej.Nie odpowiedziało mi jednak! - W jej oszołomieniu kryło się poczucie krzywdy.- Posłuchajcie - uczepiła się nas obu.- Coś sobie przypomniałam.Płynąca woda - jeżeli znajdziemy pewne miejsce pośród płynącej wody i pobłogosławimy je, będziemy bezpieczni.- Rasti przepłynęły rzekę - zaprotestowałem.- To prawda, ale nie znaleźliśmy się jeszcze pośród płynącej wody na pobłogosławionym miejscu.Musimy znaleźć takowe.Nie chciałem wracać nad rzekę; o ile wiedziałem, większość złych mocy, które dotąd napotkaliśmy, wiązała się z tym ciekiem wodnym.Lepiej zrobimy, jeśli spróbujemy wędrować wzdłuż rzeki.- Chodźcie! - Kaththea nakłaniała nas do wyjścia w szalejącą burzę.- Powiadam wam, że mrok w połączeniu z wiatrem i wodą uwolnił inne stwory, musimy - znaleźć bezpieczne miejsce.Nie przekonała mnie, ale wiedziałem też, że żaden mój argument nie wywrze na niej wrażenia.A Kemoc nie zaprotestował.Szliśmy więc i deszcz smagał nas, jak tamten jeździec smagał grunt, na którym teraz widniały wielkie czarne smugi wypalonej roślinności i ziemi.Udało mi się przynajmniej nakłonić Kaththeę do skierowania się w tę stronę, w której zniknął tajemniczy wybawca.Las nie był już tak gęsty.Pomyślałem, że natrafiliśmy na jakiś dawny szlak czy drogę, gdyż łatwiej nam się szło.Szlak ten zaprowadził nas nad rzekę.Kaththea miała zapewne chwilę jasnowidzenia, gdyż na środku przybierającej, chłostanej deszczem rzeki znajdowała się skalista wysepka.Z jednej jej strony sterczał stos naniesionych przez wodę drzew, a pagórek w środku tworzył naturalną wieżę strażniczą.- Lepiej chodźmy tam, zanim poziom wody podniesie się jeszcze bardziej - odezwał się Kemoc.Nie byłem pewny, czy nam się to uda, gdyż obciążały nas bagaże i broń.Kaththea oderwała się i już szła w bród przez płycizny.Tkwiła po pas w wodzie i walczyła z prądem, kiedy do niej dołączyliśmy.Sprzyjał nam fakt, że weszliśmy do rzeki ponad wąskim końcem wyspy, gdyż prąd zniósł nas właśnie w to miejsce, i wypełzliśmy z wody niewiele bardziej przemoczeni niż przedtem.Natura utworzyła tu łatwą do obrony stanicę z osłoniętą skałami przestrzenią jako kwaterami i punktem obserwacyjnym w górze.Krótki zwiad udowodnił nam, że wyszliśmy na brzeg w jedynym nadającym się do tego miejscu.Wszędzie indziej skały nie dawały oparcia dla rąk i nóg, lecz tworzyły niewielkie klify sterczące ponad spienioną wodą.Gdyby rasti nas zaatakowały, musielibyśmy bronić tylko niewielkiego skrawka wyspy, więc pewnie nie mogłyby utworzyć złowrogiego kręgu.- To jest wolne miejsce, nie skalane przez zło - powiedziała nam Kaththea.- Teraz je zapieczętuję, żeby takim pozostało.- Z tłumoczka z ziołami wyjęła łodygę illbany, zmiażdżyła ją w garści, a potem podniosła rękę do ust na przemian śpiewając i chuchając na to, co w niej trzymała.W końcu powędrowała opierając się na kolanach i łokciach i wcierając roślinną maź w skalną drogę, na którą wyszliśmy z wody.Później wróciła do nas i oparła się bezsilnie o kamień, jak po całym dniu ciężkiej pracy.Nawałnica oddaliła się, ale woda w rzece nadal wrzała wokół naszego schronienia.Gwałtowna ulewa zmieniła się w mżawkę, która z czasem ustała.Byłem pochłonięty myślami o jeźdźcu, który nas uratował.Kaththea oświadczyła, że nieznajomy posługiwał się właściwie Mocą, tyle że nie w taki sam sposób jak ona.Wprawdzie nie odpowiedział na próbę porozumienia się, ale nie musiało to oznaczać wrogości.Już sam fakt, że wyświadczył nam taką przysługę, świadczył o dobrej woli.Jak dotąd nie napotkaliśmy nikogo innego spośród rdzennych mieszkańców tej krainy.Chyba że zaliczylibyśmy do nich potwora z kamiennej pułapki i to, co zapewne kwaterowało w kamiennej stanicy nad rzeką.Niewiele mogłem powiedzieć o wyglądzie naszego wybawcy, gdyż widziałem go tylko przelotnie w mroku i deszczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]