Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2
- Alistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2
- Alistair Maclean Lalka Na Lancuchu 2 (2)
- Faraon tom3 B.Prus
- Bolesław Niemierko Ksztalcenie szkolne Podręcznik skutecznej dydaktyki
- Prus Lalka II
- Ziemkiewicz Rafał Czerwone dywany odmierzony krok
- Verne Juliusz Dwa lata wakacji
- Jordan Robert Oko swiata cz 2
- Boyd William Jak lody w słońcu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zuzanka005.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dokoła powozu tłoczyła sięciżba bezpłatnych widzów i huczał gwar tysiąca głosów, a Wokul-skiemu zdawało się, że wszyscy mówią tylko o jego klaczy i drwiąz kupca, który bawi się w wyścigi.Nareszcie powóz puszczono wewnątrz toru.Wokulski zeskoczyłna ziemię i pobiegł do swej klaczy usiłując zachować powierzchow-ność obojętnego widza.Po długim szukaniu znalazł ją na środku wyścigowego placu,a przy niej panów Millera i Szulca tudzież dżokeja z wielkim cyga-rem w ustach, w czapce żółtej z niebieskim i w paltocie narzuconymna ramiona.Jego klacz wobec ogromnego placu i niezliczonych tłu-mów wydała mu się tak małą i mizerną, że zdesperowany chciałwszystko rzucić i wracać do domu.Ale panowie Miller i Szulc mielifizjognomie jaśniejące nadzieją.- Nareszcie jest pan - zawołał dyrektor maneżu i wskazując oczy-ma na dżokeja dodał: - Zapoznam panów: pan Yung, najznakomit-szy w kraju dżokej - pan Wokulski.Dżokej podniósł dwa palce do żółto-niebieskiej czapki, a wyjąw-szy drugą ręką cygaro z ust plunął przez zęby.Wokulski przyznał w duchu, że tak chudego i tak małego czło-wieka jeszcze w życiu nie widział.Zauważył przy tym, że dżokejogląda go jak konia: ode łba do pęcin, i wykonywa krzywymi noga-mi ruchy, jakby miał zamiar wsiąść i przejechać się na nim.- Niechże pan powie, panie Yung, czy nie wygramy? - spytał dyrektor.- Och! - odpowiedział dżokej.- Tamte dwa konie są niezłe, ale nasza klacz znakomita - mówiłdyrektor.- Och! - potwierdził dżokej.Wokulski odprowadził go na stronę i rzekł:- Jeżeli wygramy, będę panu winien pięćdziesiąt rubli ponadumowę.260LALKA- Och! - odparł dżokej, a przypatrzywszy się Wokulskiemu dodał:- Pan jest czysty krew sportsmen, ale jeszcze pan trochu gorącz-kuje.Na przyszły rok będzie spokojniejszy.Znowu plunął na długość konia i poszedł w stronę trybuny,a Wokulski, pożegnawszy panów Millera i Szulca, popieściwszyklaczkę, wrócił do swego powozu.Teraz zaczął szukać panny Izabeli.Obszedł długi łańcuch powozów ustawionych wzdłuż toru,przypatrywał się koniom, służbie, zaglądał pod parasolki damom,ale panny Izabeli nie dostrzegł., Może nie przyjedzie? - szepnął i zdawało mu się, że cały tenplac napełniony ludzmi zapada wraz z nim pod ziemię.Miał teżpo co wyrzucać tyle pieniędzy, jeżeli jej tu nie będzie! A może paniMeliton, stara intrygantka, okłamała go na spółkę z Maruszewi-czem?.Wszedł na schodki wiodące do trybuny sędziów i oglądał się nawszystkie strony.Na próżno.Gdy schodził stamtąd, zatamowali mudrogę dwaj tyłem stojący panowie, z których jeden, wysoki, z wszel-kimi cechami sportsmena, mówił podniesionym głosem:- Czytając od dziesięciu lat, jak łają nas za zbytki, już chciałempoprawić się i sprzedać stajnię.Tymczasem widzę, że człowiek, którywczoraj dorobił się majątku, dziś puszcza konia na wyścigach.Ha!myślę, toście wy takie ptaszki?.Nas moralizujecie, a gdy się uda, ro-bicie to samo?.Otóż nie poprawię się, nie sprzedam stajni, nie.Jego towarzysz spostrzegłszy Wokulskiego trącił mówcę, którynagle urwał.Korzystając z chwili Wokulski chciał ich minąć, alewysoki pan zatrzymał go.- Przepraszam - odezwał się dotykając kapelusza - że ośmieliłemsię robić tego rodzaju uwagi.Jestem Wrzesiński.- Z przyjem-nością słuchałem ich - odpowiedział z uśmiechem Wokulski - po-nieważ w duchu mówię sobie to samo.Zresztą - staję na wyścigachpierwszy i ostatni raz w życiu.261Bolesław PrusPodali sobie ręce z wysokim sportsmenem, który gdy Wokulskiodsunął się na parę kroków, mruknął:- Dziarski chłop.Teraz dopiero Wokulski kupił program i z uczuciem jakby wsty-du czytał, że w trzeciej gonitwie biega klacz Sułtanka po Alim i Kla-rze, należąca do X.X., jeżdżona przez dżokeja Yunga w żółtej kurtcez niebieskimi rękawami.Nagroda trzysta rubli; koń wygrywającyma być na miejscu sprzedany. Oszalałem! - mruknął Wokulski dążąc w stronę galerii.My-ślał, że chyba tam jest panna Izabela, i projektował, że natychmiastwróci do domu, jeżeli jej nie znajdzie.Opanował go pesymizm.Kobiety wydawały mu się brzydki-mi, ich barwne stroje dzikimi, ich kokieteria wstrętną.Mężczyz-ni byli głupi, tłum ordynaryjny, muzyka wrzaskliwa.Wchodzącna galerię śmiał się z jej skrzypiących schodów i starych ścian, naktórych było widać ślady deszczowych zacieków.Znajomi kła-niali mu się, kobiety uśmiechały się do niego, tu i owdzie szep-tano: Patrz! patrz!. Ale on nie uważał.Stanął na najwyższejławie galerii i ponad pstrym a huczącym tłumem patrzył przezlornetę na drogę, aż hen pod rogatkę, widząc tylko kłęby żółtegokurzu. Co te galerie robią przez cały rok? - myślał.I przywidziało musię, że na próchniejących ławach zasiadają tu co noc wszyscy zmar-li bankruci, pokutujące kokoty, wszelkiego stanu próżniacy i utra-cjusze, których wypędzono nawet z piekła, i przy smutnym blaskugwiazd przypatrują się wyścigom szkieletów koni, które poginęłyna tym torze.Zdawało mu się, że nawet w tej chwili widzi przedsobą zbutwiałe stroje i czuje zapach stęchlizny.Zbudził go okrzyk tłumu, dzwonek i brawo.To odbył się pierw-szy wyścig.Nagle spojrzał na tor i zobaczył wjeżdżający do szran-ków powóz hrabiny.Siedziały hrabina z prezesową, a na przodziepan Aęcki z córką.262LALKAWokulski sam nie wiedział, kiedy zbiegł z galerii i kiedy wszedłdo koła.Kogoś potrącił, ktoś pytał go o bilet.Pędził prosto przedsiebie i od razu wpadł na powóz.Lokaj hrabiny ukłonił mu sięz kozła, a pan Aęcki zawołał:- Otóż i pan Wokulski!.Wokulski przywitał się z paniami, przy czym prezesowa znaczą-co ścisnęła go za rękę, a pan Aęcki spytał:- Czy naprawdę kupiłeś, panie Stanisławie, klacz Krzeszowskiego?- Tak jest.- No, wiesz co, żeś mu spłatał figla, a mojej córce zrobiłeś miłąniespodziankę.Panna Izabela zwróciła się do niego z uśmiechem.- Założyłam się z ciocią - rzekła - że baron nie utrzyma swojejklaczy do wyścigów i wygrałam, a drugi raz założyłam się z paniąprezesową, że klacz wygra.Wokulski okrążył powóz i zbliżył się do panny Izabeli, która mó-wiła dalej:- Naprawdę to przyjechałyśmy tylko na ten wyścig: pani preze-sowa i ja.Bo ciocia udaje, że gniewa się na wyścigi.Ach, panie, panmusi wygrać.- Jeżeli pani zechce, wygram - odparł Wokulski patrząc na niąze zdumieniem.Nigdy nie wydała mu się tak piękną jak terazw wybuchu niecierpliwości.Nigdy też nie marzył, ażeby rozmawia-ła z nim tak łaskawie.Spojrzał po obecnych.Prezesowa była wesoła, hrabinauśmiechnięta, pan Aęcki promieniejący.Na kozle lokaj hrabinypółgłosem zakładał się z furmanem, że Wokulski wygra.Dokołanich kipiały śmiech i radość.Radował się tłum, galerie, powozy;kobiety w barwnych strojach były piękne jak kwiaty i ożywionejak ptaki.Muzyka grała fałszywie, ale raznie; konie rżały, spor-tsmeni zakładali się, przekupnie zachwalali piwo, pomarańczei pierniki.Radowało się słońce, niebo i ziemia, a Wokulski po-263Bolesław Prusczuł się w tak dziwnym nastroju, że chciałby wszystko i wszyst-kich porwać w objęcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]