Podobne
- Strona startowa
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Diane Adams & RJ Scott In the Shadow of the Wolf 3 Splintered Lies
- Carter Scott Cherie Jesli milosc jest gra
- Cherie Carter Scott Jesli milos
- Scott Justin Blekitne Bractwo (2)
- Tolkien J R R Hobbit czyli tam i z powrotem
- Andre Norton SC 2.7 Gryf w chwale
- Chmielewska Joanna (Nie)boszczyk Maz (www.ksiazki4
- Vincenzi Penny Niebywały skandal
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy dwa dni temu wróciłem do domu, żołnierze Harrisona schwytali mnie i nie pozwolili powiedzieć wam prawdy.Próbował mnie nawet zabić.- Measure mówił powoli i wyraźnie, każde słowo niosło się daleko, każdy dźwięk był zrozumiały.- On wiedział przez cały czas.To Harrison wszystko zaplanował.Czerwoni są niewinni.Mordujecie niewinnych ludzi!Miller powstał z krwawego pola i wysoko uniósł ramiona.Gęsta krew ściekała mu z rąk.Krzyk wydarł mu się z gardła, krzyk rozpaczy i bólu.- Co ja zrobiłem! Co zrobiłem!Ten sam krzyk powtórzyło dziesięć, sto, trzysta głosów.A niedaleko stał generał Harrison na swoim tańczącym ogierze.Wszyscy go widzieli.Nawet jego żołnierze rzucali teraz broń.- To kłamstwo! - zawołał.- Nigdy nie widziałem tego chłopca! Ktoś chce paskudnie mnie wrobić!- To nie kłamstwo! - krzyknął Measure.- To jego chustka.Wczoraj wepchnęli mi ją do ust, żeby mnie zakneblować, kiedy łamali mi kości!Miller dokładnie widział chustkę w ręku syna.W rogu miała wyhaftowane duże, wyraźne litery WHH.Wszyscy żołnierze znali te chustki.I teraz kilku z nich przemówiło:- To prawda! Dwa dni temu przyprowadziliśmy tego chłopca Harrisonowi.- Nie wiedzieliśmy, że to jeden z tych, co ich podobno zabili Czerwoni!Wysoki, przenikliwy krzyk popłynął ponad łąką.Wszyscy spojrzeli tam, gdzie jednooki Prorok stał na twardej, szkarłatnej wodzie Chybotliwego Kanoe.- Pójdź do mnie, mój ludu! - zawołał.Ocaleli Czerwoni szli powoli, równym krokiem, w stronę rzeki.Przekroczyli ją i zatrzymali się na drugim brzegu.- Cały mój ludu, pójdź!Trupy zadrżały, poruszyły się.Stojący między nimi Biali krzyknęli ze zgrozy.Ale to nie martwi wstawali, by iść za Prorokiem; to tylko ranni, którzy jeszcze oddychali, podnosili się niepewnie.Niektórzy próbowali nieść dzieci, niemowlęta.Nie mieli dość siły.Miller widział i czuł krew na swych rękach.Musiał coś zrobić, prawda? Dlatego podszedł do idącej z trudem kobiety, podtrzymującej męża.Chciał wziąć od niej dziecko, zanieść je samemu.Ale kiedy się zbliżył, ona spojrzała na niego i w jej oczach zobaczył własne odbicie - twarz poszarzała, biała, spryskana czerwienią, ociekające krwią ręce.I choć było małe, widział to odbicie tak wyraźnie, jakby ktoś ustawił przed nim lustro.Nie mógł dotknąć jej dziecka.Nie takimi rękami.Kilku Białych na łące też próbowało pomóc, ale musieli zobaczyć coś takiego jak Miller, gdyż odskakiwali niczym oparzeni.Może tysiąc rannych usiłowało dotrzeć do rzeki.Wielu z nich padło i skonało, nim osiągnęło cel.Ci, którzy doszli, zataczali się, potykali, czołgali na drugą stronę.Pomagali im Czerwoni czekający na tamtym brzegu.Miller zauważył coś dziwnego.Wszyscy ranni Czerwoni, wszyscy ocaleni, szli przecież po tej łące, przekraczali czerwoną rzekę, a jednak nawet kropli krwi nie mieli na rękach ani nogach.- Wy, którzy zginęliście.Wracajcie do domu! Tak mówi kraina!Cała łąka zasłana była zwłokami ogromnej większości tych, co jeszcze godzinę temu stali tu jako żywi ludzie.Teraz, na rozkaz Proroka, wszystkie te ciała zadrżały, rozsypały się i zapadły w ziemię.Minęła najwyżej minuta, a zniknęły.Znowu wyprostowała się bujna, zielona trawa.Ostatnie strużki krwi ściekały w dół niby krople wody na rozpalonej blasze, stawały się częścią krwawej rzeki.- Pójdź do mnie, Measure, mój przyjacielu - odezwał się Prorok, wyciągając rękę.Measure odwrócił się do ojca plecami i zszedł aż na brzeg.- Przejdź tutaj - zawołał Prorok.- Nie mogę deptać krwi twego ludu.- Przelali tę krew, by cię podnieść.Przejdź do mnie albo weź na siebie klątwę, która spadnie na każdego Białego na tej łące.- W takim razie raczej zostanę - zdecydował Measure.- Gdybym był na ich miejscu, też pewnie nie postąpiłbym inaczej niż oni.I jeśli oni są winni, to ja również.Prorok skinął głową.Każdy z Białych poczuł na rękach coś ciepłego i lepkiego.Któryś krzyknął.Od łokci po dłonie ociekali krwią.Niektórzy próbowali wytrzeć ją w koszule, inni szukali ran, ale ran nie było.Tylko zakrwawione ręce.- Czy chcecie oczyścić ręce z krwi mojego ludu? - zapytał Prorok.Nie krzyczał już, ale i tak słyszeli dobrze każde słowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]