Podobne
- Strona startowa
- What Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)
- Tom Clancy Jack Ryan, Jr. 05 Zwierzchnik [2014]
- London Jack Ksiezycowa Dolina (SCAN dal 936
- Jack Whyte Templariusze 02 Honor rycerza
- McDevitt Jack Brzegi zapomnianego morza (SCAN
- McDevitt Jack Brzegi zapomnianego morza
- Dokumenty w Powstaniu Styczniowym
- Terry Pratchett 06 Trzy wiedz
- Grochola Katarzyna Podanie o milosc.WHITE
- Chmielewska Joanna Klin
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alba.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wooley wystraszyła się. Ejże! Co to ma znaczyć? Przypominam sobie bez przerwy moje życie odpowiedziała Mavra imyślę o tym, do czego chciałabym powrócić.Czasami czuję się jak Markowianie;pieniądze, władza, którą przynoszą, umiejętności, własny statek, chociaż do tej152pory prawdopodobnie został sprzedany na złom.Ale po co? Gdzieś po drodze cośprzeoczyłam i nie wiem, co to było.Zapadło długie milczenie, obie pogrążyły się w zadumie.Mavra chwiała się lekko na nogach, wyczerpana.W pierwszej chwili pomy-ślała, że to zmęczenie, ale ten stan utrzymywał się, otępienie obciążało jej mózgjak ołowiany balast.Potrząsnęła głową, by się tego pozbyć, ale na próżno.Poczu-ła, że traci przytomność.Była małą dziewczynką, biegnącą przez zielone pola w stronę dużej, farmer-skiej zagrody.Na progu stali kobieta i mężczyzna w starszym wieku, życzliwi,uśmiechali się do niej, biegnącej w ich kierunku. Babciu! Dziadku! zapiszczała uszczęśliwiona.Dziadek podniósł ją naręce i ucałował, śmiejąc się głośno.Babcia wciąż jeszcze była niezwykle pięknąkobietą, zdawała się mieć w sobie zarazliwą iskrę życia.Aagodnie pogłaskaładługie włosy dziewczynki i pocałowała ją.Usiedli na progu, bawili się i rozmawiali.Dziadek opowiadał jej bajki o ma-gicznym świecie, gdzie każde stworzenie było inne niż wszystkie, gdzie możnabyło przeżyć cudowne przygody.Był wspaniałym gawędziarzem, uwielbiała go.Jednak choć miała zaledwie cztery czy pięć lat, czuła, że coś jest nie w porządku,że w tych odwiedzinach jest coś odmiennego.Nie w słowach, nie w zachowaniu,to było coś innego.Smutny sposób zwracania się do jej rodziców i starszych bracii sióstr, powaga, którą starali się mężnie skrywać przed nią, co im się zresztą nieudawało.Uderzyła w płacz, kiedy odeszli.Coś powiedziało jej, że tym razem odchodząna zawsze, że nigdy już nie wrócą.I tak się stało.W domu nastąpiła gorączkowakrzątanina.Ludzie przychodzili i wychodzili, przeróżni poważni ludzie, mówiącyszeptem i udający, że wszystko jest w porządku, kiedy ona była w pobliżu.Zaczęła się bawić w podsłuchiwanie rozmów.Pewnego razu ukryła się za le-żanką, kiedy matka sprzeczała się z jednym z dwóch ogromnych mężczyzn. Nie! Nie opuścimy tej farmy i tego świata! krzyczała gniewnie matka.Będziemy walczyć! Tak długo, póki starczy tchu! Jak sobie życzysz, Yahura odpowiedział jeden z olbrzymów ale mo-żesz tego żałować, kiedy będzie za pózno.Ten drań Courile teraz jest u władzy,wiesz o tym.Odetnie ten świat w mgnieniu oka, gdy tylko będzie gotowy.Pomyślo dzieciach!Matka westchnęła. Tak, masz rację.Spróbuję się przygotować. Czas ucieka ostrzegł drugi. Być może już jest za pózno.Okazało się, że było za pózno.Wypuszczono niektórych przeciwników po-litycznych, ale nie jej rodziców.Byli przywódcami opozycji, sprzeciwiającej sięprzejęciu wszystkiego przez partię.Dzieci miały być przykładem nowego, konfor-153mistycznego społeczeństwa, oni musieli się temu przyglądać.Miał to być przy-kład dla narodu, dla świata.Pewnej nocy, wkrótce potem, pojawił się zabawny człowieczek.Mały, chudymężczyzna wśliznął się przez tylne okno, jej okno.Zaczęła krzyczeć, choć byłzabawnym, małym człowieczkiem o tak przyjemnym uśmiechu.Podniósł palecdo ust, mrugnął okiem i wyszedł drzwiami.Wkrótce dosłyszała stłumione głosy rozmowy, a potem z zabawnym, małymczłowieczkiem wrócił ojciec. Mavro, musisz natychmiast odejść z naszym przyjacielem wyszeptał.Stropiła się, zawahała, ale było coś w tym człowieczku, co wzbudziło jej za-ufanie, polubiła go.Sam ojciec powiedział, że wszystko jest w porządku.Człowieczek uśmiechnął się do niej i odwrócił się, już bez uśmiechu, do ojca,który był od niego znacznie wyższy. Byliście głupcami, zostając wyszeptał. Kom ma absolutną przewagę.Ojciec głośno przełknął ślinę.Wydawało się, że walczy ze łzami. Zaopiekujesz się nią, prawda?Uśmiech powrócił. Nie jestem ojcem, ale jeśli będzie mnie potrzebować, będę przy niej zapewnił.Wyśliznęli się od tyłu.Biegli od zarośli do zarośli, zbyt jej się chciało spać,by mogła ją cieszyć ta zabawa. Baczność! Do broni! Nadchodzą! Poraził ją przeszywający, elektronicz-ny krzyk.Mgliście zdała sobie sprawę, że to głos Torshinda.Podniosła wzrok jakby we śnie.Ben Julin błyskawicznie wyrwał strzelbę zezdrętwiałej dłoni Wooley, odwrócił się i wypalił.Oślepiający, cienki jak linia płomień wystrzelił w przód, trafiając w niedale-ki cel.Nastąpił błysk.I nagle atmosfera wybuchnęła płomieniem, białym żarem,paląc i oświetlając Pugeeshów, wielkie! pająkowate istoty na dziesięciu niesły-chanie cienkich nogach, o monstrualnych szponach z przodu i z tyłu oraz długichczułkach z oczami, które lśniły jak rubiny w samym środku ich niewielkich, za-okrąglonych ciał.Napalm okazał się skuteczny.Trafił w trzech napastników z pierwszej linii iprzywarł do nich jak klej.Bez żadnego odgłosu dwie przednie kończyny stopiłysię jak rozgrzany plastik, szpony uległy deformacji.Wycofali się w pośpiechu,zalani ogniem. Z lewej! wykrzyknął Joshi. Coś jakby działo!Julin zobaczył to w migotliwym świetle i zaczął nastawiać tarczę na strzel-bie.Torshind tymczasem złożył drugą broń i na chybił trafił wystrzelił do tyłu.Półksiężyc płonącej żelatyny oświetlił otoczenie.154Julin wypalił drugi raz całą długą serią, w kierunku ogromnego przyrządu,który rzeczywiście wyglądał jak armata.Kiedy stwór eksplodował, zdać by sięmogło, że cały teren zaczął się topić. Mój Boże! Jest ich tutaj całe mrowie! krzyknął Julin. Dajcie mi nowycylinder!Z prawej strony rozległ się jakiś huk i duży kamień upadł z trzaskiem niedale-ko nich.Toczył się, podskakiwał i niemal trafił Torshinda.Wooley otrząsnęła się z odrętwienia, które ją opanowało, chwyciła cylinder znapalmem i rzuciła go Julinowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]