Podobne
- Strona startowa
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Trollope Joanna Najlepsi przyjaciele
- J.Chmielewska Slepe szczescie
- J.Chmielewska Skarby
- Lesio
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Chmielewska Joanna Florencja Corka Diabla (www.ksi
- Eddings Dav
- Guarino Mario Bank Boga i bankierzy papieza
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdenerwowanie kierownika pracowni wzrastało z godziny na godzinę.O ułożeniu się do snu nawet nie myślał.Nie mogąc sobie znaleźć miejsca chodził po całym pensjonacie i usiłował opanować okropne dławienie w krtani.Ciężar odpowiedzialności za życie podległych mu pracowników przytłaczał go jak góra młyńskich kamieni, a grozę atmosfery zwiększał fakt, że nie umiał zapalić zgaszonego przez Björna światła.Jedyny jasny punkt stanowiła maszynka elektryczna w kuchni działająca z nieznanych mu przyczyn.Niebo zakrywały chmury i wokół pensjonatu panowała ciemność absolutna.Nadeszła północ.Naczelny inżynier udał się na spoczynek i kierownik pracowni poczuł się rozpaczliwie samotny.Posiedział chwilę w jednym z pokoi, z goryczą pomyślał, że cokolwiek się stanie, niezależnie od przyczyn nieszczęścia, wszystko będzie na niego, zerwał się i znów jął spacerować po budynku.Wyjrzał przez jedno okno, przez drugie, ujrzał głęboką czerń, wyszedł na mały balkonik, zawieszony nad niewidocznym ogródkiem i wpatrzony w czerń z rozpaczą rozważał możliwości ratowania zespołu.Stał, rozmyślając, dość długo.Zmarzł i przeniknęła go zimna wilgoć, zamierzał więc cofnąć się do wnętrza, kiedy nagle usłyszał jakieś dźwięki.Dźwięki wydały mu się podobne do ludzkich głosów.Z bijącym sercem wychylił się, nasłuchując w napięciu, ale głosy nie zbliżały się.Dobiegały z niewielkiego oddalenia wciąż z tym samym natężeniem.Za krzewami błyskało chwilami nikłe światełko.Kierownik pracowni wybiegł z balkoniku i wpadł do pokoju naczelnego inżyniera.Naczelny inżynier leżał na łóżku w ubraniu, a w ciemności jarzył się ognik jego papierosa.- Panie Zbyszku, tam coś słychać! - zawołał nerwowo kierownik pracowni.- Może to oni wracają? Naczelny inżynier poderwał się w mgnieniu oka.Obaj z kierownikiem pracowni, potykając się w ciemnościach, wybiegli na balkonik.Wychyleni przez poręcz usiłowali coś dosłyszeć i coś dojrzeć.Głosy szemrały niewyraźnie za gęstymi krzewami i światełko błyskało raz mocniej, raz słabiej.Nikt nie przedzierał się przez zarośla i nie podchodził do pensjonatu.- To nie oni - rzekł posępnie naczelny inżynier.- Jakby tu byli, to by wrócili do domu.Ktoś tam się kręci w lesie.- O tej porze? I w taką pochmurną noc? Kto to może być? - Pewnie hippiesi.Pokazało się już trochę tego w Polsce, a oni podobno lubią takie dziwne warunki bytowania.Od strony głosów powiał wiatr i przyniósł ze sobą jakąś niemiłą, trudną do sprecyzowania woń.Naczelny inżynier powęszył.- Czuje pan? - spytał z lekkim wstrętem.- Tak, to chyba rzeczywiście hippiesi - odparł kierownik pracowni z żalem.- Palą narkotyki.Cóż za okropny smród, jak oni to mogą wytrzymać! - Jakby siarkowodór.I jakaś zgnilizna.Muszą być beznadziejnie brudni.- Boże drogi, co im do głowy strzeliło, żeby badać lochy! - jęknął kierownik pracowni.- Tam się mogło coś zawalić! Mogło ich przysypać! - Sprawdziłem dokumentację - powiedział naczelny inżynier.- Lochy zostały wykorzystane na przeprowadzenie instalacji.Aż do potoku.wie pan, to schodzi w dół.aż do potoku wszystko powinno być w bardzo dobrym stanie.W zeszłym roku pracowały tam ekipy hydraulików, pod ziemią założyli sobie bazę, siedzieli po osiem godzin, jedli.Podobno porobili nawet jakieś znaki na murach.Nieco wyżej jest studzienka rewizyjna, może wyjdą przez tę studzienkę.- Może wyjdą.- Niech pan idzie spać, to nie ma sensu.Nic nie pomożemy wyglądaniem, a jutro musimy być w pełni sił.Trafią przecież do domu.Kierownik pracowni teoretycznie przyznał rację naczelnemu inżynierowi, nie był jednakże w stanie położyć się do łóżka.Zdrzemnął się na krótko w ubraniu snem niespokojnym i męczącym, budził się zeń co chwila i wreszcie, około piątej rano, poczuł, że dłużej nie wytrzyma w bezruchu.Za oknem wstawał już pochmurny dzień.Kierownik pracowni wyszedł przed pensjonat, przyjrzał się szosie, po czym przeszedł na drugą stronę, do ogródka i zatrzymał się na schodkach, beznadziejnie rozglądając wokoło.Jego kroki obudziły naczelnego inżyniera, który również spał w ubraniu, niepokojony okropnymi widziadłami.Zszedł na dół i stanął za plecami kierownika pracowni.- Nie wrócili.- powiedział kierownik pracowni głucho.- Pięć po piątej - powiedział naczelny inżynier.- O siódmej musimy być już na dole, w milicji.Poranny wietrzyk znów przyniósł osobliwie nieznośną woń.Kierownik pracowni mimo woli pociągnął nosem.- Od rana palą narkotyki - powiedział z nieskrywanym obrzydzeniem.- To powinno być wzbronione.Zatruwają powietrze.- Może są po prostu do tego stopnia brudni - zauważył naczelny inżynier i chcąc choć na chwilę odwrócić uwagę zwierzchnika od przygnębiającego tematu, dodał: - Chodźmy zobaczyć.Jeśli chcą palić to dziwne świństwo, to niech się z tym wyniosą gdzie indziej.Obaj zeszli w mokrą trawę i z pewnym wysiłkiem, nieco okrężną drogą przedarli się przez zarośla.Wrócili na miejsce, skąd nocą dobiegały głosy i błyskało światło, rozchylili gęste krzewy i zamarli w absolutnym bezruchu.Pod imponującym krzakiem zdziczałych porzeczek spali błogim snem przerażająco brudni, obszarpani, śmierdzący: Barbara, Karolek, Lesio i Janusz, słodko i czule przytuleni do siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]