Podobne
- Strona startowa
- Arthur Conan Doyle Przygody Sherlocka Holmesa
- Doyle Arthur Conan Przygody Sherlocka Holmesa (2)
- Susan C. W. Abbotson Critical Companion to Arthur Mi
- Doyle Arthur Conan Studium w szkarłacie
- Koontz Dean R Tunel strachu
- Glen Cook Gry Cienia
- Fajdros Platon
- Stephen King Zielona Mila (3)
- Opowiesci Pielgrzyma
- Rosemary Rogers Słodka dzika miłoÂść
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyższy urzędnik miejski robił co w jego mocy, aby uspokoić wybitych ze snu mieszkańców Anubis.- Nie ma powodów do niepokoju - zaczął, ale szczęśliwie prócz tego sloganu miał jeszcze do przekazania konkretniejsze wieści.- Nie wiemy, co się dzieje, ale Lucyfer wciąż świeci normalnie.Powtarzam, Lucyfer ciągle świeci! Otrzymaliśmy właśnie przekaz od międzyorbitalnego promu Alcyone, który godzinę temu opuścił Kallisto.Oto, co widzą.Poole wrócił czym prędzej do pokoju.Na ekranie płonęła kula Lucyfera.- Obecne zjawisko - ciągnął burmistrz na jednym oddechu - to coś jakby chwilowe zaćmienie.Zaraz wszystko zobaczymy.Obserwatorium Kallisto, jesteście na linii.Skąd niby wiadomo, że chwilowe?, zadumał się Poole, czekając na kolejne wieści.Lucyfer zniknął, zastąpiony przez pole gwiazd.-.dwumetrowy teleskop - odezwał się ktoś nowy - ale starczy dowolny instrument.To dysk z jakiegoś idealnie czarnego materiału, średnica wynosi prawie tysiąc kilometrów.Jest tak cienki, że nie daje się ustalić jego grubości.Wisi dokładnie między Ganimedem a Lucyferem, rozmyślnie najpewniej odcinając was od źródła światła.Dam zbliżenie, ale chyba nie dojrzymy żadnych detali.Widziany z Kallisto krąg przedstawiał się jako owal dwakroć dłuższy niż szeroki.Zasłonił ostatecznie cały ekran, ale powiększenie nic nie dało.Czerń jak czerń.- Tutaj nic.Spróbujmy ze skraju.Pojawiło się pole gwiazd, ostro ucięte zaokrągloną krawędzią.Zupełnie, jakby patrzyło się na horyzont idealnie kulistego, pozbawionego powietrza globu.Chociaż.Krawędź nie była zupełnie gładka.- Ciekawe - zauważył astronom, ożywiając się nieco po raz pierwszy od rozpoczęcia transmisji.Zupełnie, jakby podobne zjawiska trafiały mu się codziennie całymi tuzinami.- Obwód jest poszarpany.ale regularnie.niczym ostrze piły.Piła tarczowa, mruknął Poole.Chcą nas pociąć na plasterki? Bardzo śmieszne.- To największe zbliżenie możliwe przy takiej dyfrakcji.Dopiero obróbka zdjęć pokaże więcejWrażenie krągłości zniknęło.Najeżona identycznymi trójkątami krawędź faktycznie do złudzenia przypominała ostrze piły.I jeszcze coś.Spoglądał na gwiazdy wypływające spomiędzy tych doskonałych geometrycznie szczytów, a wraz z nim obserwację prowadzili chyba wszyscy mieszkańcy Ganimeda i zapewne wielu spośród nich przyszło wtedy do głowy to samo, co Frankowi.Gdy spróbuje się ułożyć koło z prostokątów, to niezależnie jakie będą proporcje ich boków, cztery do dziewięciu czy jakiekolwiek inne, nigdy nie uzyska się gładkiej krawędzi dysku.Owszem, krąg będzie prawie idealny, można go poprawiać, używając coraz mniejszych bloków, jednak po co aż tak bardzo się kłopotać, skoro chcemy uzyskać jedynie ekran, który skutecznie zaćmi słońce?Burmistrz miał rację, zjawisko trwało chwilę.Ale koniec następował dokładnie odwrotnie niż zwykłe zaćmienie.Pierwszy wyłom nie powstał na skraju, ale dokładnie pośrodku.Od tego jednego prześwitu rozeszły się we wszystkie strony cieniutkie szczeliny.Dopiero teraz, pod wielkim powiększeniem, było widać, z czego jest ów dysk.Tworzyły go miliony identycznych kwadratów, zapewne dokładnie takich samych rozmiarami jak Wielki Mur na Europie.I ten dysk rozpadał się właśnie niczym wielka układanka.Coraz więcej blasku Lucyfera docierało do Ganimedesa.Składniki kręgu zaczęły wyparowywać, zupełnie jakby nie mogły istnieć w oderwaniu od całej struktury.Samo zaćmienie trwało ledwie kwadrans, ale czarne kwadraty zniknęły bez reszty dopiero po kilku godzinach.I wtedy wreszcie spojrzano na Europę.Wielki Mur zniknął.Po niecałej godzinie dotarły wieści z Ziemi, Marsa i Księżyca, które też zostały na kilkanaście minut odcięte od Słońca.Zaćmienia były najwyraźniej zamachem na rodzaj ludzki.Jednak minęły i obecnie w całym Układzie nie działo się nic niepokojącego.W powszechnym zamieszaniu dopiero po jakimś czasie zauważono, że TMA - Ó i TMA - 1 też zniknęły.Zostały po nich jedynie prastare odciski w gruncie.Po raz pierwszy w swej historii Europejczycy spotkali ludzi, jednak nie wyglądali ani na przerażonych, ani na zdumionych obecnością stworzeń, które miotały się wkoło z szybkością błyskawicy.Oczywiście, trudno na pierwszy rzut oka odgadnąć stan emocjonalny istoty przypominającej mały i pozbawiony liści krzak, który na dodatek zdaje się nie posiadać żadnych organów komunikacji.Ale gdyby przybycie Alcyone i jego pasażerów naprawdę ich wystraszyło, to chyba nie wyszliby ze swoich igło.Frank Poole wszedł w skafandrze na chaotycznie zabudowane przedmieścia Tsienville.Na ramieniu niósł zwój miedzianego drutu na podarki i zastanawiał się, co też Europejczycy mogą o tym wszystkim sądzić.Żadnego zaćmienia Lucyfera tu nie było, ale zniknięcie Wielkiego Muru musiało chyba poruszyć tubylców.Ostatecznie stał tu od zawsze, stanowił ich tarczę i najpewniej coś jeszcze.A tu nagle po prostu się rozpłynął.Petabajtowa kostka czekała na Franka, otoczona przez grupę tubylców okazujących nawet pewne zaciekawienie.Po raz pierwszy.Może HAL-man jakoś nakazał pilnować im tego daru niebios, aż przyjdę, pomyślał Poole.Przyjdę i zabiorę.Niestety, prócz uśpionego przyjaciela kostka zawierała też całą gromadę upiorów.Niewykluczone, że któreś z przyszłych pokoleń zdoła je wyegzorcyzmować, na razie pozostanie złożyć kostkę w bezpiecznym miejscu.40 - PÓŁNOC NA PICOTrudno o spokojniejszy krajobraz, pomyślał Poole.Szczególnie po zamieszaniu ostatnich tygodni.Bezwodne Morze Deszczów kąpało się w łagodnym blasku stojącej w pełni Ziemi i wyglądało wręcz urokliwie, zupełnie inaczej niż w oślepiających promieniach Słońca.Mały konwój księżycowych pojazdów ustawił się w półkolu, sto metrów od wejścia do Lochu.Ze swego miejsca Poole widział, że góra Pico całkiem niesłusznie otrzymała swą nazwę, myląc dawnych astronomów spiczastym w kształcie cieniem.Przypominała raczej łagodny kopiec niż prawdziwy szczyt i łatwo było uwierzyć, że jeden z miejscowych wjeżdżał czasem na nią na rowerze.Chyba nie myślał w trakcie, po czym właściwie pedałuje.Godzinę wcześniej Poole rozstał się z kostką.Strzegł jej pilnie przez całą drogę z Ganimeda wprost na Księżyc, ani na chwilę z oka nie spuszczał, ale obecnie radość mącił mu cień smutku.- Żegnajcie, przyjaciele - szepnął.- Dobrze się sprawiliście.Mam nadzieję, że ktoś was kiedyś obudzi.Chociaż może lepiej nie.Aż za dobrze potrafił wyobrazić sobie co najmniej jeden ważny powód, dla którego jakieś przyszłe pokolenie desperacko zapragnie pomocy HAL-mana.Należało przyjąć, że wiadomość o unicestwieniu monolitu na Europie została już wysłana.Przy odrobinie szczęścia potrwa dziewięćset pięćdziesiąt lat, może kilka więcej, może kilka mniej, nim ludzkość doczeka się odpowiedzi.W przeszłości Poole nieraz przeklinał Einsteina, teraz gotów był go błogosławić.Wydawało się pewne, że nawet stojące za monolitem potęgi nie potrafią pokonać szybkości światła, zatem rasa ludzka miała prawie tysiąc lat, by przygotować się do następnego spotkania.O ile dojdzie do takowego.Wtedy może dadzą sobie radę.Coś wyłoniło się z tunelu: na wpół humanoidalny robot na gąsienicach, który odwoził kostkę do Lochu.Dziwnie wyglądała maszyna odziana w kombinezon przeciwchemiczny, szczególnie na pozbawionym powietrza Księżycu.Ale nikt nie chciał ryzykować, nawet jeśli prawdopodobieństwo wypadku równało się niemal zeru.Ostatecznie robot musiał zjechać aż na samo dno, pomiędzy starannie ustawione kontenery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]