Podobne
- Strona startowa
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Joseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat
- Joseph Campbel The hero with a thousand faces [pdf]
- Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy lat
- Bedier Joseph Dzieje Tristana i Izoldy (2)
- Joseph McMoneagle Wędrujšcy Umysł [up by Esi]
- Tey Josephine Zaginęła Betty Kane
- NF 2005
- Follett Ken Na skrzydlach orlow
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ty także.Wszyscy.— Pan zostać sam?Milczenie.Mulat szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.Lecz i on, tak samo jak reszta „głupich dzikusów”, robotników z plantacji, był zadowolony, że może opuścić wyspę, gdzie straszy duch białego człowieka.Odsunął się bez szelestu od drzwi, za którymi panowała tajemnicza cisza, i dopiero wychodząc, w drzwiach domu, dał upust swym uczuciom w błagalnym i zasmuconym dźwięku:— Ce, ce, ce!XIIRodzina Moorsomów zdążyła w samą porę na statek, który miał ich odwieźć do domu; w mieście zatrzymali się dwadzieścia cztery godziny.Sentymentalny Willie widział ich tylko krótką chwilę.Niemniej jednak ze łzami w oczach opowiadał potem szczegółowo, jak panna Moorsom, piękna, elegancka i mądra, odnalazła na Malacie swego narzeczonego, ale tak ciężko chorego, że wkrótce na jej rękach wyzionął ducha.Wszyscy bardzo byli wzruszeni tą historią, która przez dłuższy czas stanowiła temat rozmów.Lecz wścibski redaktor, jedyny druh i przyjaciel Renouarda, chciał wiedzieć więcej od innych.Może to zawodowa jego ciekawość sprawiła, że zapragnął pełnego pucharu wzruszających szczegółów.Gdy więc zauważył żaglowiec Renouarda, stojący na kotwicy w porcie od szeregu dni, wyszukał kapitana i zapytał go o przyczynę tego postoju.Ten odpowiedział, że Renouard nie kazał mu przez miesiąc wracać na Malatę.Termin ten wkrótce się kończył.— Niech pan zabierze mnie ze sobą — zaproponował mu redaktor.Pewnego poranka wylądowali na Malacie w dole ogrodu.Cisza, spokój i słońce panowały wszędzie; okna i drzwi domu były na oścież otwarte; nigdzie śladu ludzkiego istnienia; rośliny rosły bujne i gęste na opustoszałych polach.Przez kilka godzin, podnieceni tajemnicą, redaktor z załogą żaglowca przeszukali wyspę, wołając głośno Renouarda; wreszcie w ponurym milczeniu przetrząsnęli systematycznie gęste krzewy i głębokie rozpadliny w poszukiwaniu jego ciała.Co się stało? Czy zamordowali go robotnicy? Czy też po prostu, z dziwactwa, tajemnie opuścił wyspę, zabrawszy swych ludzi? Nie sposób było powiedzieć, co się z nim stało.Wreszcie pod koniec dnia redaktor z kapitanem odkryli ślad sandałów, kierujących się poprzez piaszczysty strand ku północnemu brzegowi zatoki.Idąc za tym śladem, z trwogą obeszli ostrogę przylądka i tam, na wielkim kamieniu, znaleźli sandały, biały kaftan Renouarda i malajski kraciasty sarong, w którym zwykł był chodzić do kąpieli.Rzeczy te były ułożone w niewielki stos; marynarz, przyjrzawszy się im w milczeniu, zauważył:— Ptaki już od wielu dni krążyły nad nimi.— Poszedł się kąpać i utonął! — zawołał redaktor z przerażeniem.— Wątpię.Gdyby był utonął nawet o milę od brzegu, woda wyrzuciłaby ciało na rafy, a łodzie nasze nic nie znalazły.Nigdy nic nie odnaleziono i zniknięcie Renouarda pozostało na zawsze niewytłumaczone.Bo i któż mógł przypuszczać, że posłuszny nieprzepartemu wołaniu, z oczami utkwionymi w gwiazdę, popłynął spokojnie poza granice życia?…Następnego wieczora redaktor po raz ostatni spoglądał z odpływającego żaglowca na opustoszałą wyspę.Czarna chmura wisiała nieruchomo ponad wysoką skałą środkowego wzgórza; w jej tajemniczym cieniu, na tle zachodzącego słońca, Malała spoczywała ponura i jakby strwożona wspomnieniem o złamanym sercu.Grudzień 1913Wspólnik— Co za głupie bajanie! Przewoźnicy od lat powtarzają tę bajkę letnikom, którzy każą się wozić łódkami, płacą po szylingu od głowy i stawiają w czasie przejażdżki, dla zabicia czasu, idiotyczne pytania.Trudno wymyślić coś głupszego od przejażdżki łódką wzdłuż wybrzeża.To tak, jakby kto bez pragnienia popijał lekką lemoniadę.Nie rozumiem, po co to robią; nie nabawią się nawet morskiej choroby.Opowiadający miał pod ręką zapomnianą szklankę piwa.Działo się to w małej przyzwoitej palarni małego przyzwoitego hoteliku; zamiłowanie moje do zawierania przygodnych znajomości skłoniło mnie do późnego czuwania w towarzystwie tego człowieka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]