Podobne
- Strona startowa
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Chmielewska Joanna Pech (3)
- Terry Pratchett 07 Piramidy (
- Lumley Brian Nekroskop I (SCAN dal 1088)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet w szacie Voroshk bolesne zderzenia ze ścianami były ponad moje nerwy.Nie dotarliśmy nawet na poziom lodowej jaskini, w której spoczywała Duszołap, kiedy wykrzyknąłem rozkaz zatrzymania się.Dziw nad dziwy, tym razem Goblin mnie jednak usłyszał.I posłuchał.Nawet zareagował, gdy kazałem mu zawrócić.- Co? - Zmienił to proste słowo w dwusyłabowy szept, dobiegający z wnętrza starego grobowca.- Nie uda nam się tego zrobić w ciemnościach.Stracimy świadomość, zanim dotrzemy na dół.A w najlepszym przypadku staniemy się zbyt ogłupiali, by jasno myśleć.Z jego gardła wydobył się odgłos oznaczający niechętną zgodę.Sam również przeżył kilka nieprzyjemnych kolizji ze ścianą.- Musimy wrócić po światło.- Dlaczego przeoczyłem coś równie oczywistego? Ponieważ, jak przypuszczam, byłem cholernie zajęty analizowaniem wszystkich subtelności i doszukiwaniem się drugiego dna.Przestrzeń klatki schodowej była zdecydowanie zbyt wąska, aby zawrócić latające słupy.Musieliśmy wrócić tyłem.Operacja okazała się powolna, poniżająca, czasami bolesna.A kiedy dotarliśmy wreszcie na górę, poniżeniom naszym bynajmniej nie było końca.Dziewczyny czekały na nas w towarzystwie białej wrony.Do tego stopnia przepełnione poczuciem własnej wyższości, że nie miałem najmniejszych kłopotów z wyobrażeniem sobie wyrazów ich twarzy, mimo iż odziane były do akcji.Arkana wymachiwała lampą.Przez chwilę poczułem ukłucie zupełnie bezprzedmiotowego niepokoju, ponieważ nie założyłem mojego kostiumu Pożeracza Żywotów.Wydawał się stosowny na tę okazję.Ale absolutnie niekonieczny.Ta zbroja nigdy nie była niczym więcej jak kostiumem.Teraz również Shukrat zaczęła wymachiwać trzymaną w dłoni lampą.I śmiała się w głos.- Ani słowa - ostrzegłem.- Czy coś mówiłam?- Myślałaś, droga córeczko.Uniosła lampę wyżej, aby lepiej mi się przyjrzeć.Mój ubiór powoli, ale niestrudzenie pełzał po moim ciele, naprawiając poważne uszkodzenia.- Ode mnie nie usłyszysz ani słowa, o starożytny.Znasz przecież swoją Shukrat.Szacunek dla starców aż do przesady.Teraz jednak będę się śmiała.I proszę, abyś nie wyciągał pochopnych wniosków i nie sądził, że śmieję się z ciebie.Arkana roześmiała się jeszcze bardziej donośnie.Goblin wydał z siebie szereg odgłosów, niemalże natychmiast wyczerpując zasób swego słownictwa.- On ma rację.Dajcie nam te latarnie.Musimy dokończyć, cośmy zaczęli.- Miałem nadzieję, że mój idiotyczny błąd nie okaże się tym drobiazgiem, który przesądzi o porażce.I że nie była to ostatnia rzecz, o której w tępocie mej zdarzyło mi się zapomnieć.Goblin wziął od Shukrat lampę.Zaraz ruszył w głąb ziemi.Tym razem jednak już się tak bardzo nie spieszył.Zapewne ochłodła jego głowa, rozpalona wcześniej żądzą zemsty.Schwyciłem lampę Arkany.Wśród trzepotania skrzydeł biała wrona przeleciała na czubek mego latającego słupa.Zanim bodaj skończyłem jej tłumaczyć, że podróż w moim towarzystwie może nie być dobrym pomysłem, Shukrat już trzymała w dłoni następną lampę i pomagała Arkanie rozpalić kolejną.Dziewczyny najwyraźniej chciały zabrać się z nami.Kłóciłem się z nimi przez całą drogę do lodowych jaskiń.One śmiały się ze mnie.Zamknęły uszy na moje ostrzeżenia.Biała wrona stwierdziła, że jaskinia starożytnych będzie znakomitym miejscem na pożegnanie.Krzyknąłem za nią:- Niczego tam nie dotykaj! A zwłaszcza samej siebie.- Po czym dokończyłem, mrucząc po nosem: - Czy ja nigdy się nie nauczę trzymać na wodzy mego cholernego jęzora? - Byłby to przykład wielkiej i wspaniałej ironii, gdyby dotknięcie ptaka przyniosło śmierć Duszołap po tych wszystkich latach nieustannego dopisującego jej szczęścia.Goblin znowu zaczął się spieszyć.Kiedy próbowałem go powściągnąć, powiedział:- Z Kiną coś się dzieje! Rzuca się przez sen.- Cholera!Dotrzymywanie tempa Goblinowi okazało się niemożliwe, póki nie dotarliśmy do czarnej bariery.Tam zawiodły go nerwy.Przystanął, wspominając grozę lat spędzonych po drugiej stronie.- Goblin.Jesteśmy prawie na miejscu.Musimy to zrobić.I musimy to zrobić zaraz.- Nawet człowiek równie niewrażliwy na nadprzyrodzone wpływy jak ja mógł wyczuć bliskość Kiny i jej coraz bardziej przytomnych myśli.Co z pewnością nie było naszą winą.Jej uwaga skierowana była na co innego.- Już! - powiedziałem bardziej stanowczo.Za nami dziewczyny coś szeptały, najwyraźniej przejęte.Wyczuwały znacznie więcej, niż ja kiedykolwiek byłbym w stanie.Nakazałem im:- Wy dwie macie natychmiast wracać na górę.Gwarantuję, że będziecie mi wdzięczne.Zwłaszcza jeśli nam się nie powiedzie.Goblin.Zebrał się na odwagę.Albo może odwołał do pokładów swej nienawiści.Rysy jego twarzy stwardniały.Ruszył naprzód.- Nie pędź tak - syknąłem scenicznym szeptem, kiedy mijał czarną barierę.- Dziewczęta, powiedziałem.Ruszajcie.Ktoś przecież musi ocaleć.- Śladem Goblina przeniknąłem przez okropną barierę, omalże nie ulegając panice.Mimo słów, które usłyszał ode mnie mały czarodziej, nie było czasu na ociąganie się czy zwłokę.Od momentu, gdy przedarliśmy się przez barierę, Kina wiedziała, że przybywamy.Jedynym naszym sprzymierzeńcem miał odtąd być jej bezwład.Kiedy pokonałem tę barierę, ruszyłem zaraz w kierunku przestrzeni stanowiącej przedpokój więzienia Kiny.Goblin już gotował się do szarży.Musiałem robić kilka rzeczy jednocześnie: dodawać mu odwagi, samemu przygotować się na to, co miało nastąpić, oraz wykonać przypadającą na mnie najbardziej niewdzięczną część przedsięwzięcia, która jednak była decydująca dla dzieła teocydii.Musiałem kontrolować cały przebieg sytuacji.Musiałem zadbać, by wszystko zostało wykonane we właściwym czasie, we właściwym porządku, dokładnie tak, jak ułożyłem to sobie w ciągu ostatnich kilku miesięcy.Kiedy Goblin pomknął naprzód, zająłem pozycję w miejscu, gdzie po lewej stronie posadzka łączyła się ze ścianą, potem przylgnąłem do tej ściany i modliłem się, by ubiór Voroshk zdołał ochronić i ścianę, i mnie.Wreszcie, przy świetle omalże zbyt słabym, by cokolwiek dostrzec, znalazłem odpowiednią stronę notatników Pierwszego Ojca.W warstwie ochronnej odzieży zrobiłem szczelinę na tyle tylko szeroką, żeby móc obserwować, jak Goblin pędzi wprost na Kinę i ku mojemu zaskoczeniu, wbija włócznię Jednookiego w jej skroń.Pierwotnie spodziewałem się, że będzie mierzył w serce.Dokończyłem inkantacji, która miała doprowadzić do eksplozji latającego słupa Goblina, a potem wraz ze swym słupem schowałem się pod płaszczem.Dopiero potem pozwoliłem sobie poczuć się niczym najpodlejsze szczurze gówno.Od wielu miesięcy próbowałem we własnych oczach usprawiedliwić to, co właśnie zrobiłem.I jakoś mi się udawało.Jednak teraz wszystko działo się naprawdę.A kiedy już dobiegnie końca, będę musiał żyć z konsekwencjami mej decyzji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]