Podobne
- Strona startowa
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko by sneer
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Zabawa w boga by sneer
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- LINUXADM (4)
- Robert.Ludlum. .Klatwa.Prometeusza.(osloskop.net)
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vixa raz jeszcze obejrzała się przez ramię.Zauważyła swoich przyjaciół, również transportowanych przez delfiny.Wszyscy, jak ona sama, przyciskali do ust muszle.Po chwili księżniczka pojęła, że coś się nie zgadza.Widziała trzech Qualinestyjczyków, nie dostrzegła jednak nigdzie kapitana Esquelamara.Świadomość, że przynajmniej elfy ocalały, mimo wszystko podniosła ją na duchu.Popatrzyła przed siebie w tej samej chwili, w której wolno już płynący delfin docierał do drugiej pary kamiennych iglic.Te wyrzeźbiono na podobieństwo gigantycznych głowonogów.Droga unosiła się i opadała.Za nią zaś księżniczka zobaczyła coś, co sprawiło, że niemal wypuściła z ust życiodajną muszlę.Miasto.To ono było źródłem światła, które rozjaśniało głębiny.Z morskiego dna muszlowatymi zwojami unosił się w górę potężny, wyniosły kompleks.Przez łukowate bramy sączyły się na zewnątrz smugi blasku.Vixa widziała białawe kształty, które mogły być wieżycami i budynkami.Niżej śmigały bystre delfiny.Dziewczyna mogła tylko zgadywać, na jaką wysokość wznosił się kompleks, ale jego szczyt ginął jej z oczu.Wieża Słońca w Qualinoście liczyła sobie sześć setek stóp, ale budowla, do której zbliżała się Vixa, była znacznie wyższa.Jej delfin zanurkował ku dolnym poziomom.W pobliżu jednego z otworów Vixa dostrzegła dwunogie stworzenia.Czyżby mieszkały tu jakieś istoty rozumne?Delfin zwolnił i opadł na marmurową powierzchnię drogi.Otrząsnął się żywo i Vixa puściła płetwę.Jej wybawca śmignął w górę i księżniczka została sama.Unosząc się w wodzie i zastanawiając, co dalej, zdała sobie sprawę z faktu, że przestrzeń wokół niej wypełniają tysięczne poświstywania i kliknięcia.Delfiny transportujące jej przyjaciół opadły obok niej i osadziły resztę grupy na drodze.Armantaro złapał ją za ramię i księżniczka energicznymi kiwnięciami głowy zapewniła go, że nic jej się nie stało.Harmanutis pociągnął legata za ramię, pokazując coś drugą dłonią.Na tle świateł grodu rysowało się sześć wysokich sylwetek.Elfy natychmiast zebrały się w zwartą grupę.Vixa śmiało zaliczyła sześciu obcych do najwyższych istot, z jakimi kiedykolwiek się zetknęła.Wszyscy byli wyżsi od niej przynajmniej o głowę.Ich skóra miała głęboki, błękitny odcień.Wyglądało na to, że wszyscy mają na sobie zielono szmelcowane zbroje, hełmy i krótkie kilty.Woda rozmywała szczegóły, niewiele więc dało się dostrzec.W dłoniach jednak dzierżyli dobrze elfom znane krótkie włócznie.Byli to ci sami osobnicy w opończach z nicienicy, za którymi elfy trafiły w nozdrze krakena.Błękitnoskórzy sprawnie otoczyli nieliczną grupkę przybyszów.Vixa poczuła przelotne ukłucie żalu i goryczy, kiedy odebrano jej miecz wraz z pochwą.I zdumiała się, patrząc na dłoń, która odbierała jej oręż - palce obcego były niezwykle długie i połączone jakby półprzejrzystą, mocną błoną.Obcy skierowali przybyszów ku miastu.Elfom niezręcznie było na poły iść, na poły płynąć, błękitnoskórzy jednak poruszali się ze zdumiewającą gracją i gibkością.Gdy podeszli bliżej, Vixa spostrzegła, że delikatna, podobna do grodu budowla była wycięta z różowego granitu.Najniższe ściany były niezwykle masywne.Korytarz pod bramą, przez którą wchodzili, miał kilkanaście kroków długości, w boczne zaś jego ściany wnikały liczne węższe przejścia.Całość oświetlało wiele kul wielkości dyni, przymocowanych w regularnych odstępach do żeber sklepienia.Dotarli do rozwidlenia korytarzy i strażnicy powiedli elfy ku lewej odnodze.Droga zaczęła łagodnie wznosić się ku górze.Podpłynąwszy do czegoś w rodzaju pochylni i wspiąwszy się na nią, trafili do rozległej na dwadzieścia kroków wzdłuż i wszerz komnaty wypełnionej powietrzem.Vixa wyjęła ustnik muszli spomiędzy warg.Powietrze pachniało słodko, możliwość zaś swobodnego oddychania okazała się czystą, niczym nie zmąconą rozkoszą.Na szczycie pochylni był kamienny pomost przypominający przystanie portowe.Na tym to pomoście zebrało się kilkunastu wysokich, błękitnoskórych obcych.Odziani byli w obszerne opończe, zielonej lub fiołkowej barwy, głowy zaś mieli przybrane wyszukanie ozdobnymi muszlami i klejnotami, wśród których przeważały pyszne perły.Włosy - jasnozielone, trawiaste lub nefrytowe - rozpuszczali luźno do ramion.Pośrodku grupy mieszkańców oceanu stał nieznajomy o uderzającym wyglądzie.Miał krótko przycięte kędziory, które otaczały jego urodziwą twarz - nie nosił jednak żadnych innych ozdób na głowie.Gładką, bezwłosą pierś obcego pokrywały za to liczne naszyjniki z muszli i klejnotów.Podszedłszy bliżej, Vixa przekonała się, że dumnie osadzony nos był prosty, a kości policzkowe - wysokie.Miał też największe fiołkowe oczy, jakie zdarzyło jej się widzieć u mężczyzny.Księżniczka odsunęła pasmo własnych włosów, które przepłynęło jej przed oczami, i dostrzegła coś jeszcze.Coś, co sprawiło, że zatrzymała się w miejscu jak wryta.Uszy mieszkańca głębin były ostro zakończone ku górze - jak jej własne.Miała przed sobą elfa! Wszyscy mieszkańcy głębin byli elfami.- Witajcie! - odezwał się gospodarz w bezbłędnie akcentowanym elfim języku.- Jestem Coryphen.Rad jestem, mogąc was przyjąć w Urione.Rozdział 5 - Protektor UrionePrzez kilka długich chwil nikt się nie odzywał.Qualinestyjczycy stali na pochylni i zanurzeni po kolana trzęśli się z zimna.Żaden z bogato ubranych obcych nie uśmiechnął się ani nie przemówił.Odziana - jak jej towarzysze - jedynie w mokrą bieliznę, Vixa odkryła szybko, że obojętność widzów mocno ją irytuje.- N-nie mieliśśśmy pojęcia o istnieniu w-waszego ludu ani waszego miasta - udało jej się w końcu jakoś wyjąkać mimo szczękania zębami.- Szczęście to dla nas, żeście nas odnaleźli.Na te słowa uśmiechnął się Coryphen.- Czyżby mieszkańcy lądu zapomnieli już o swych braciach, elfach Dargonesti?Dargonesti.Rasę tę od tysiąca lat uważano już za wymarłą.Podczas gdy Vixa, Armantaro i dwaj żołnierze wymieniali zdumione spojrzenia, jeden z morskich wojów podał Coryphenowi miecz odebrany księżniczce.Ten zbadał go dokładnie, osobliwie podziwiając wyważenie i hart oręża.Zwracając się do Armantaro, zapytał: - Kim jesteście?Legat, którego z powodu wieku wzięto widocznie za przywódcę, przedstawił kolejno swoich towarzyszy.Rozmyślnie przy tym pominął tytuł i rangę Vixy.Uczynił to najpewniej po to, by zapobiec ewentualnym targom o okup.- To twoja żona? - dopytywał się Coryphen.- Nie.kuzynka.- Armantaro odsunął z twarzy pukiel mokrych włosów i zmusił się, mimo przejmujących go dreszczy, do przyjęcia godnej i dumnej postawy.- Był z nami jeszcze jeden elf o imieniu Esquelamar.Wiecie może, czy został uratowany?Coryphen machnął niedbale dłonią.- Moi heroldowie donieśli mi tylko o was.- Jeden z podmorców nachylił się ku mówcy i powiedział coś przyciszonym głosem.Coryphen kiwnął głową i rzekł: - Może być, że wasz towarzysz trafił do innego wejścia.W tejże chwili z wody na pochylnię wypadł potężny, szary delfin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]