Podobne
- Strona startowa
- Maciarewicz Antoni Raport o działaniach służb specjalnych MON
- Diabel z wiezienia dluznikow Antonia Hodgston
- Homa Jan Antoni Ostatni koncert
- George Sand Grzech pana Antoniego
- Antoni Macierewicz Raport o dzialaniach WSI
- Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Skarb Atanary
- Nancy Kress Hiszpanscy Zebracy (2)
- Terry Pratchet Kosiarz (2)
- James P.D Czarna wieza
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Znachor. Profesor Wilczur
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.188869IMIENINYIPo imieninowym obiedzie, składającym się z ośmiu dań i niekończących się rozmów, żonasolenizanta Olga Michajłowna wyszła do ogrodu.Obowiązek ciągłego uśmiechania się, brzęknaczyń, nierozgarnięta służba, długie przerwy przy obiedzie i gorset, który miała na sobie,żeby ukryć przed gośćmi ciążę, potwornie ją zmęczyły.Miała ochotę pójść jak najdalej oddomu, posiedzieć w cieniu i pomarzyć o dziecku, które miała urodzić za jakieś dwa miesiące.Zawsze zaczynała myśleć o nim, kiedy skręcała z dużej alei w wąską ścieżkę w lewo; tu, wgęstym cieniu śliwek i wiśni, wyschnięte gałązki drapały ją w ramiona i szyję, pajęczynasiadała na twarzy, a w myślach wyrastał obraz malutkiego człowieczka nieokreślonej płci i zniewyraznymi rysami i wydawało jej się, że to nie pajęczyna łagodnie łaskocze twarz i szyję,tylko ten człowieczek.A kiedy na końcu ścieżki pojawiał się rzadki pleciony płotek, a za nimpękate ule pokryte dachówką, kiedy nieruchome, nagrzane powietrze zaczynało pachniećsianem i miodem i słychać było łagodne brzęczenie pszczół, malutki człowieczek całkowicieopanowywał wyobraznię Olgi Michajłowny.Siadała na ławeczce koło szałasu uplecionego złozy i pogrążała się w myślach.I tym razem doszła do ławeczki, usiadła i zaczęła myśleć; ale zamiast małego człowieczkamiała przed oczami ludzi, których przed chwilą zostawiła.Denerwowała się tym, że będącgospodynią, zostawiła gości; przypomniała jej się dyskusja przy obiedzie między jej mężemPiotrem Dmitryczem i wujkiem Nikołajem Nikołaiczem o sądzie przysięgłych, prasie iwykształceniu kobiet; mąż jak zwykle dyskutował tylko po to, żeby zabłysnąć przed gośćmikonserwatyzmem, a głównie, żeby zaprzeczać wujkowi, którego nie lubił; wujek zaś niezgadzał się i czepiał każdego jego słowa tylko po to, żeby pokazać obecnym, że on, wujek,mimo swoich pięćdziesięciu dziewięciu lat, ma jeszcze w sobie młodzieńczą świeżość ducha iswobodę myśli.Nawet sama Olga Michajłowna pod koniec obiadu nie wytrzymała i zaczęłaniezręcznie bronić różne kursy dla kobiet nie dlatego, żeby potrzebowały obrony, a poprostu miała ochotę dokuczyć mężowi, który, jak jej się zdawało, nie miał racji.Gości tenspór wyraznie nudził, ale wszyscy uznali za stosowne wziąć w nim udział i dużo mówili,chociaż nikogo nie interesował ani sąd przysięgłych, ani wykształcenie kobiet.Siedziała tak przy plecionym płotku obok szałasu.Słońce chowało się za chmurami,drzewa i powietrze spochmurniały jak przed deszczem, ale dalej było gorąco i duszno.Siano,skoszone pod drzewami w przeddzień Piotrowego dnia*, leżało nie uprzątnięte, smutne,mieniąc się zwiędłymi kwiatami i wydzielając ciężką, słodką woń.Panowała cisza.Zapłotkiem jednostajnie brzęczały pszczoły.Nagle rozległy się kroki i głosy.Ktoś szedł po ścieżce do pasieki. Parno! powiedział kobiecy głos. Jak pan myśli, będzie padać czy nie? Będzie, moje śliczności, ale nie wcześniej, jak w nocy odpowiedział melancholijniejakiś bardzo znajomy męski głos. Będzie porządnie lało.Olga Michajłowna pomyślała, że jak zdąży schować się do szałasu, nie zauważą jej iprzejdą obok, wtedy nie będzie musiała mówić i sztucznie się uśmiechać.Uniosła sukienkę,schyliła się i weszła do szałasu.Od razu poczuła na twarzy, szyi i rękach gorące i duszne jakpara powietrze.Jakby nie było tu tak duszno i nie pachniało tak mocno żytnim chlebem,koperkiem i łozą, można by było świetnie chować się w półmroku pod tym słomianymdachem przed gośćmi i rozmyślać o małym człowieczku.Przytulnie i cicho. Jak tu miło! powiedział kobiecy głos. Posiedzmy tu, Piotrze Dmitryczu.*29 czerwca wg starego kalendarza (przyp.tłum.).70Olga Michajłowna popatrzyła przez szczelinę między dwiema witkami.Zobaczyła swojegomęża, Piotra Dmitrycza, i goszczącą u nich Luboczkę Scheller, siedemnastoletnią dziewczynęświeżo po kursach.Piotr Dmitrycz, z kapeluszem zsuniętym na tył głowy, rozmarzony irozleniwiony, bo dużo pił przy obiedzie, jak kaczor przechadzał się koło płotka i nogązgarniał do kupy siano; Luboczka, różowa od gorąca i jak zawsze śliczniutka, stała zzałożonymi do tyłu rękami i obserwowała leniwe ruchy jego dużego, pięknego ciała.Olga Michajłowna wiedziała, że jej mąż podoba się kobietom i nie lubiła, kiedy te kręciłysię koło niego.Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że Piotr Dmitrycz leniwie zgarniał siano,żeby posiedzieć na nim z Luboczką i pogadać o bzdurach; nie było nic nadzwyczajnego i wtym, że śliczniutka Luboczka czule się na niego gapiła, tym niemniej Olga Michajłowna byłazła na męża, bała się i odczuwała przyjemność, że może podsłuchiwać. Niech pani siada, czarujące stworzenie powiedział Piotr Dmitrycz, siadając na sianie iprzeciągając się. O tak, dobrze.No, proszę mi o czymś opowiedzieć. Nic z tego! Zacznę opowiadać, a pan zaśnie. Ja zasnę? Allach kerim! Czy ja mogę zasnąć, kiedy na mnie takie oczęta patrzą?W słowach męża i w tym, że w obecności obcej osoby siedział rozwalony z zsuniętym natył głowy kapeluszem, również nie było nic nadzwyczajnego.Był rozpieszczany przezkobiety, wiedział, że się im podoba, i w obcowaniu z nimi przyswoił sobie ten szczególny ton,który, jak wszyscy mówili, bardzo mu pasował.W stosunku do Luboczki zachowywał się taksamo, jak do innych kobiet.Ale Olga Michajłowna wszystko jedno była zazdrosna o niego. Czy to prawda zaczęła Luboczka po chwili milczenia że pan pod sąd trafił? Ja? No trafiłem.Razem ze złodziejami, moje śliczności. Ale za co? Nie za co, a tak sobie.przez politykę głównie ziewnął Piotr Dmitrycz. Walka lewicyz prawicą.Ja, obskurant i rutyniarz, odważyłem się użyć w oficjalnych papierach wyrazu,który obraził takich bezgrzesznych Gladstonów jak nasz rejonowy sędzia pokoju KuzmaGrigorjewicz Wostriakow i Władimir Pawłowicz Władimirow.Piotr Dmitrycz znów ziewnął i mówił dalej: Przecież u nas można krytykować słońce, księżyc, wszystko, co chcesz, ale, broń Boże,liberałów ruszyć! Broń Boże! Liberał to właśnie taki trujący grzyb, który, jak go niechcącypalcem ruszyć, tumanami pyłu obsypie. A co się stało? Nic ciekawego.Całe zamieszanie przez głupotę.Jakiś nauczyciel, nędzny jegomośćpochodzący z popów, składa u Wostriakowa skargę na szynkarza, oskarżając go o słowną iczynną zniewagę w miejscu publicznym.Wszystko wskazuje na to, że i nauczyciel, i szynkarzbyli pijani jak szewcy i zachowywali się jednakowo paskudnie.Jeśli i była zniewaga, towzajemna.Wostriakow powinien był obu ukarać grzywną za zakłócanie spokoju i wygonić zsądu i po sprawie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]