Podobne
- Strona startowa
- c5 9aw. Jan Od Krzy c5 bca Dzie c5 82a
- 0199291454.Oxford.University.Press.USA.Values.and.Virtues.Aristotelianism.in.Contemporary.Ethics.Jan.2007
- Jan Filip Vybrane kapitoly ke studiu ustavniho prava pdf
- Chmielewska Joanna Wszystko czerwone (2)
- Bosworth Jennifer Dziewczyna, którą kochały pioruny
- Stephen King Marzenia i koszmary 2 (2)
- PoematBogaCzlowieka k.6z7
- Rok1794 t. 3 Reymont
- Gilgamesz Epos starozytnego dwurzecza
- Cyceron Mowy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alarm pewnie fałszywy, ale dzisiaj i tak nie miałbym czasu.Najlepiej niech pan poczekado jutra, a rano wsiądzie w pociąg.Proszę zadzwonić, gdy tylko pan przyjedzie.Będę dodyspozycji.Wskazówki brzmiały na tyle jednoznacznie, że postanowiłem się nie spieszyć.Najbardziej żal mi było straconego wieczoru w Barbicane Center, ale przecież w Brukseli teżodbywały się jakieś koncerty.Zresztą, czy nie warto było przekonać się, co los ma mi dozaproponowania? Miał to i owo w zanadrzu, choć zaczęło się dość turystycznie.Lądując tak nieoczekiwanie w miejscu słynącym z urody, a znanym mi dotąd jedynie zesłyszenia, postanowiłem wykorzystać okazję.Lotniskowy autobus odwiózł pasażerów docentrum miasta, pod masywny budynek przypominający świątynię lub pałac, który okazał się.stacją kolejową.Sprawdzając częstotliwość połączeń do Brukseli (imponującą: raz na półgodziny), przekonałem się, że wnętrze zabytkowej budowli naszpikowane jest nowoczesnością.Bezpośrednio z dworcem sąsiadował ogród zoologiczny.Natomiast w kierunku starejczęści miasta wiodła szeroka aleja pełna kawiarni i restauracji, przechodząca w elegancką ulicęsklepów ulokowanych w murach wiekowych kamienic.Unoszący się w powietrzu zapachsprowokował mnie do spróbowania tak zwanych wafli, kształtem przypominających nasze gofry.Palce lizać.Po kwadransie dotarłem do okazałej katedry pełnej wyrafinowanych szczegółów nazewnątrz, w środku zachwycającej amboną niesłychanego kunsztu oraz dwoma monstrualnymipłótnami antwerpijczyka Petera Paula Rubensa.Tuż obok kościoła znajdował się plac zolśniewającym ratuszem; na własne oczy przekonywałem się o urodzie klasycznego oude markt starego rynku, z których słyną miasta Flandrii.Rozsiane w licznych punktach sklepikioferowały specjalności koronkarskie i czekoladowe.Cała architektura starówki miała w sobie cośz koronkowości właśnie: bogactwo zdobień, dbałość o najmniejszy detal, a zarazem ażurowość,jakby budowle unosiły się w powietrzu.Nie oparłem się pokusie zakupienia pudełeczkaczekoladek dla Antosi.Godiva to ponoć jedna z najlepszych marek.Usiadłem w kawiarence na wolnym powietrzu i popijając zimną oranżadę,kontemplowałem pomnik przedstawiający człowieka rzucającego trudnym do rozpoznaniaprzedmiotem.Sympatyczna blond kelnerka opowiedziała mi pokrótce historię olbrzymaimieniem Druon Antigoon.Był to typ wysoce nieprzyjemny; za każdorazowe skorzystanie zmostu nad Skaldą pobierał od mieszkańców haracz.Niechętnym do płacenia Antigoon odcinałdłoń i wrzucał ją do rzeki.Znalazł się wszakże śmiałek, rzymski żołnierz Silvius Brabo, któryodpłacił olbrzymowi dokładnie taką samą monetą.Legenda dała miastu nazwę: Antwerpen (handwerpen rzucać dłonią).Opowieść uprzytomniła mi, że wbrew pozorom nie przyjechałem tu na wakacje.Coprawda, całkiem szybko zlokalizowałem jednego takiego, co urywał ręce, jednak nie był to mój Struniarz.Zmodyfikowaną drogą zahaczając o niewielkie dzielnice: chińską i afrykańską, orazcałkiem spore: arabską i żydowską (największe skupisko żydów ortodoksyjnych w Europie inajwiększa giełda diamentowa na świecie) powróciłem do punktu wyjścia.Podróż koleją trwała niedługo; w niespełna pół godziny byłem już na podziemnymperonie stacji Brussel Centrum.Wszechobecny zapach smażonej cebulki aromatycznieudowadniał, że istnieje jeszcze alternatywa dla hamburgerów macdonaldowskich.Czy znacie to uczucie? Po raz pierwszy odwiedzane miejsce ma co najmniej dwa wyjścia(a więc i wejścia).Możecie długo się wahać, zmieniać decyzję kilkakrotnie, a jednak konieckońców skierujecie się do niewłaściwego.W tej specyficznej acz posiadającej proste i ściśleustalone reguły dyscyplinie miałem niemałe osiągnięcia.Do najbardziej spektakularnychnależało premierowe wkroczenie w mury naszego konserwatorium przez okno (wniemożności znalezienia jakiegokolwiek wejścia w ogóle) oraz półgodzinny rajd z ciężkimibagażami wokół rozległego niczym Jezioro Bodeńskie dworca Roma Termini.To oczywiste powie ktoś w końcu te wszystkie opowieści o altowiolistach nie rodzą się w próżni.OK odpowiem jednak tym sposobem to właśnie my doświadczamy więcej, wystawiając pierś nazefirek nieznanego i deklarując gotowość wypicia kefirku przygody.Przechodząc przez handlową galerię Ravenstein, znalazłem się nagle w połowieubiegłego wieku.Choć estetyka schody, marmury, wysoki sufit i mozaikowe płytki naścianach nieodparcie kojarzyła mi się z toaletą w stylu socrealistycznym, poczułem ulgę, żeszacowne miasto europejskie nie składa się z samych tylko budowli bardzo starych albo teżzupełnie nowoczesnych.Wychodząc z pasażu, natknąłem się na najważniejszą salę koncertowąBrukseli Bozar (ta nazwa to typowo belgijski kompromis lub pragmatyzm, jak kto woli:francuskie określenie Palais des beaux-arts zapisane po niderlandzku).O dwudziestejbrukselscy filharmonicy mieli zaprezentować utwory Siergieja Rachmaninowa i RichardaStraussa.Już wiedziałem, gdzie spędzę wieczorne godziny.Pani w kasie zapewniła, że z wejściówkami nie będzie problemu.Poinformowała mnierównież, że właściwa część starej Brukseli znajduje się jakżeby inaczej po drugiej stroniedworca.Rzeczywiście, w rozległej niecce mościła się urodziwa brukselska starówka.Pierwszekroki skierowałem przed okazałą katedrę św.Michała i św.Guduli.I tu czekała mnieniespodzianka.Plakat przed wejściem głównym oznajmiał, że o godzinie osiemnastej odbędziesię koncert akademickiego chóru Pro Arte z.K., prowadzonego przez moją koleżankę zestudiów.Do występu chórzystów miałem jeszcze pełną godzinę, którą postanowiłem wykorzystaćna złożenie wizyty najważniejszej postaci Brukseli; niejakiemu Manneken Pis, czyli posążkowisiusiającego chłopca.Jeśli statystycznego obywatela naszego kraju zapytać o początki rodzimej literatury, to wzakamarkach pamięci odnajdzie pewnie nazwisko Jana Kochanowskiego i może również Mikołaja Reja.Z muzyką byłoby pewnie trudniej. Chopin? Niepewnemu głosowi zaakompaniuje spojrzenie pełne nadziei, żejedynym godnym zapamiętania kompozytorem znad Wisły był ten fenomenalny młodzieniec ojakże polsko brzmiącym nazwisku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]