Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Silva Daniel Ostatni szpieg Hitlera
- Daniel Goleman Inteligencja emocjonalna 1997
- Daniel Silva Ostatni szpieg Hitlera
- Artysta zbrodni Daniel Silva
- Daniel Goleman Inteligencja emocjonalna
- Daniel Ostoja Miłoć w działaniu
- Sprawa Rembrandta Daniel Silva
- Daniel Pennac Wszystko dla potworow
- Hoang Ti Rozmowy Zoltego Cesarza o medyc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast dąsać się i wyrzekać na los, wez no się lepiej do kra-wiectwa.Zaiste wielki był czas zająć się odzieżą.Kaftan drelichowy, chociaż porządnie zasmolony,trzymał się jeszcze cało.Ale koszula, skutkiem długiego noszenia, pomimo nader ostrożnegoprania, wyglądała jak rzeszoto.Reszta ubrania nie była lepsza, a z pończoch ledwie pozostałycholewki.XVIMoskity.Krawiectwo i garbarstwo.Igły samorodne.Zwątpie-nie.Rozmyślanie nad smutnym położeniem.Grenlandzkie nici.Zwalczona trudność.Nowy kostium.Do sporządzenia jak najprędszego nowych sukien przynaglała mnie jeszcze inna okolicz-ność.Zaraz z początkiem pory deszczowej pojawiły się roje moskitów.Pierwej wcale ich niewidziałem, wyjąwszy raz w lesie, gdy mnie w okolicy bagnistej opadły i mocno pocięły.Aleteraz snadz z tego powodu, że łączka przyległa do mojego mieszkania zamieniła się w błoci-39sko, nieznośne owady zakwaterowały się tu na dobre, obierając sobie za najlepszy przysma-czek biedne moje ciało.W dzień jak w dzień, oganiałem się skutecznie, lecz gdy nadszedł wieczór, ani sobie daćrady.Kłuły mnie okropnie po całym ciele, do ust nawet wlatywały, i nieraz musiałem sięokładać świeżą ziemią, aby choć trochę ulgi doznać w palącym bólu.Gdyby przynajmniejmożna ogień rozniecić i dymem odpędzić te krwiożercze stworzenia! Kładąc się spać, włazi-łem pod warstwy liścia kokosowego, ale umiały one i przez to pokrycie dostać się do mejskóry.Nie ma rady, bierzmy się do krawiectwa.Nieraz w domu, rozdarłszy suknie, sporządzałemje po kryjomu, żeby matka nie zobaczyła szkody.Może też potrafię i nowe uszyć.Nie była to jednak łatwa robota.Naprzód skórki były nadzwyczaj twarde.Zabiwszy zająca i obciągnąwszy go ze skóry,zwykle rzucałem ją na bok, nie myśląc, aby mi się na co przydała.Zsychały się więc na słoń-cu jak kości, a gdy wziąłem się do rozprostowania, pękały.Należało je zmiękczyć.Wiedziałem, że garbarze moczą skóry w korze dębowej, ale dębów na mojej wyspie wcalenie było.A gdyby zmoczyć w wodzie morskiej? Myśl niezła, lecz mógłby się włos uszkodzić.Korzystając z dzisiejszej pogody, pobiegłem na wybrzeże, porozkładałem skórki włosem doziemi i z kolei polewałem wodą.Jak tylko skóra odmiękła, tarłem ją w rękach jak praczkachusty.Po kilkugodzinnej pracy udało mi się tym sposobem wyprawić je jako tako.Z każdejza pomocą noża oskrobywałem szczątki żyłek i mięsa; potem, nasypawszy piasku i trąc,nadawałem im pewna miękkość.Nad wieczorem było czternaście skórek gotowych do użycia,bo też tyle ich tylko posiadałem.Mając materiał, należało go przykroić.Dawna odzież posłużyła za formę, ale mój biednynóż przez dwumiesięczne użycie, a zwłaszcza od drzewa żelaznego, stępiał zupełnie.Wyna-lazłem kamyk, począłem pociągać ostrożnie, aby ostrza nie popsuć, a gdym je poprawił, za-brałem się do przykrawania.Kto by mnie widział, ilem się przy tej pracy napocił, użaliłby sięnade mną.Gdybyż ciąć z jednej sztuki materii, to co innego, ale tu trzeba z kilku skórek przy-kładać, przymierzać, stosować.To mi niezmiernie bałamuciło w głowie, wszystkie kawałkisię mieszały.Na koniec tym sposobem trafiłem do ładu, że stan, rękawy i nogawice porozkła-dałem osobno i każda część odzieży na innym leżała miejscu.Na nieszczęście skórek było za mało, ledwie na krótką koszulę, a raczej kaftan i spodnie,kolan sięgające, starczyło.O kamaszkach ani myśleć.Już więc wszystko przyrządzone, tylko siadać i szyć.Ba, gdzież igły i nici? Włókien bana-nowych wcale do tego nie można było użyć, bo grube i nie bardzo podatne.Na całej wyspieani len, ani konopie nie rosły, a igła?Przedsięwziąłem ją początkowo zrobić z przetyczki do fajki, znajdującej się przy scyzory-ku.Była to rzecz wyborna, ale jak uszko zrobić, nie mając ognia ani kolca stalowego do prze-bicia dziurki.Porzuciłem ten pomysł, postanowiwszy zamiast igły użyć kolców kaktusowych,silnych i twardych, a przy tym bardzo ostrych, o czym moje biedne, przez nie podarte suknie,mogły dać doskonałe świadectwo.Pobiegłem natychmiast w zarośla, huk tutaj był igieł, tylko brać.Narwałem ich kilkadzie-siąt.Teraz szło o nici.Zdało mi się najpraktyczniejszym popruć pończochę i nie namyślającsię długo, sprułem całą cholewkę, nawijając nici na kamyk.%7ładen król pewnie nie pysznił siętak, patrząc na najkosztowniejszy diament swego skarbca, jak ja, przyglądając się kłębowinici.Uwielbiałem mój pomysł, nie przewidując, jak się grubo na nim zawiodę.Zaostrzywszy przetyczkę na gładziku, użyłem jej zamiast szydła do przebijania dziurek wskórze.Następnie uwiązawszy nitkę do grubszego końca kaktusowej igły, przewlekałem jąprzez dziurki.Ale za trzecim ściegiem, gdym chciał przyciągnąć, nitka pękła.Zawiązałem ją,ale po kilku ściegach znowu pękła.Snadz pończocha przez długie noszenie zetlała i nici ze-słabły.Jakże żal mi było bezużytecznie poprutej cholewki.40Cała robota na nic, bez nici szyć niepodobna.Zasmucony rzucam wszystko na bok i sia-dam, medytując nad moim opłakanym położeniem.Ileż zawodów doznałem już na tej niego-dziwej wyspie.Co dzień jakieś zmartwienie, a żadnej pociechy ani nadziei, żeby się to kiedyśskończyło.Snadz okręty europejskie nie mają się po co zapuszczać w te niegościnne strony ichyba tylko zagnane burzą dostają się w okolice mej wyspy, ażeby rozbić się o jej brzegi.Jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwy, nie ma nieszczęśliwszego na całej kuli ziemskiej.Czynie ma? Ha, może i jest.Rozważmyż, co mnie tu złego i dobrego spotkało.Złe: Dobre:Znajduję się na wyspie bezludnej i nie mam Ale przecież nie utonąłem jak drudzy i mogęnadziei wybawienia.się doczekać lepszych czasów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]