Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompas
- Pullman Philip Mroczne materi Zloty kompas
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Pullman Philip Mroczne materie 3 Bursztynowa luneta
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Fides Et Ratio (2)
- r 8
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mrowkodzik.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakaś bezkształtna masa leżała na nawierzchni ulicy.Pochylił się nad nią nie-spokojnie.Glina.Bezwładny kawałek gliny.Niedaleko leżały następne; wszystkienieruchome, martwe.Zimne.Podniósł jeden z nich do góry.To był golem.A raczej to, co kiedyś było golemem.Nie żył.Niewiarygodne,ale został obrócony w pierwotną, pozbawioną życia formę.To była znowu martwaglina.Glina, z której ich tworzył.Sucha, bezkształtna i całkowicie pozbawionażycia.Była odgolemiona.Coś takiego nigdy dotąd się nie wydarzyło.Jego wciąż żywe golemy cofnęłysię z przerażeniem, widząc swych martwych braci.To po to go tu sprowadziły.Zdumiony Peter ruszył w kierunku opalizującej poświaty, która rozprzestrze-niała się bezdzwięcznie z budynku na budynek.Ten jarzący się krąg rozszerzałsię z każdą chwilą.Był zaskakująco intensywny.Nie omijał niczego.Posuwał sięnaprzód jak gigantyczna fala i pochłaniał wszystko, co znajdowało się na jegodrodze.67W samym środku kręgu znajdował się park.Ze ścieżkami, ławkami i starąarmatą.Masztem.I jakimś budynkiem.Peter nigdy dotąd tego nie widział.Tutaj nie było żadnego parku! Co towszystko znaczy? Co się stało z tymi opuszczonymi sklepami?Zagarnął wszystkie żywe golemy i zgniótł ich stawiające opór, popiskująceciała w jedną masę.Kula żywej gliny wiła się, kiedy pośpiesznie ją przekształcał.Uformował głowę bez reszty ciała.Oczy, nos, potem usta, język, zęby, podnie-bienie i wargi.Postawił ją na nawierzchni i docisnął końce szyi tak, aby mogłastać. Kiedy to się zaczęło? zapytał.Kilka umysłów uzgodniło swoje wspomnienia i usta przemówiły stękliwymgłosem: Godzinę temu. Te, które zostały odgolemione.Jak to się stało? Kto to zrobił? Weszły do parku.Chciały przez niego przejść. I to je odgolemiło? Wyszły, powłócząc nogami.Były osłabione.Potem upadły i zmarły.Bali-śmy się podejść bliżej.Więc była to prawda.To sprawka tego rozszerzającego się kręgu.Zgniótł gło-wę w niekształtną masę i włożył ją do kieszeni.Glina miotała się pełna wigo-ru, trącając go w nogi.Peter wyprostował się ostrożnie.Krąg ognistego światłarozprzestrzeniał się nieprzerwanie.Ogarniał coraz to nowe budynki.Rósł bezdz-więcznie.Zagrażał wszystkiemu wokoło.I nagle Peter zrozumiał.Ta poświata nie niszczyła.Ona zmieniała.Pochłaniała rzeczy, które napotkałana swojej drodze, a na ich miejscu pojawiały się nowe kształty.Wynurzały sięz niej nowe formy.Obiekty, których nigdy nie widział.Całkowicie mu nie znane.Obce dla niego.Stał przez dłuższą chwilę, przyglądając się pochodowi poświaty, podczas gdygolemy trącały go nerwowo, chcąc, aby je wypuścił.Poświata zbliżała się do nie-go, więc zrobił kilka kroków do tyłu.Był podniecony.Ogarnęła go radość i zadowolenie.Czas więc nadszedł.Naj-pierw jej śmierć, a teraz to.Równowaga została zachwiana.Granica nie miała jużznaczenia.Pierwotne kształty wynurzały się na zewnątrz.Wracał z otchłani do życia.Tobył ostatni element.Ta ostatnia rzecz, której mu brakowało.Szybko podjął decyzję.Pośpiesznie wyjął z kieszeni wijącą się glinę, wykonałgłęboki oddech i kucnął.Obejrzał się za siebie i spojrzał do góry na wznoszącysię ku niebu mroczny kształt.Ten widok napełnił go mocą; mocą, której właśniepotrzebował.Ruszył ku ogarniającym wszystko językom ognia.12Wędrowcy patrzyli z przejęciem, jak Barton poprawia ostatnie szkice. To jest zle mruknął.Skreślił ołówkiem całą ulice. Tu była aleja Law-tona.I te budynki są zle naniesione. Zamyślił się. Tu była mała piekarnia.Z zielonym szyldem.Własność niejakiego Olivera. Wziął spis ludności i prze-biegł go palcem. Jego także opuściliście.Christopher stał za nim, zaglądając mu przez ramię. Czy tam nie pracowała taka młoda dziewczyna? Zdaje się, że przypominamsobie tęgą dziewczynę.W okularach i z grubymi nogami.Była jego bratanicą czycoś w tym rodzaju.Julia Oliver. Słusznie. Barton skończył poprawki. Co najmniej w dwudziestu pro-centach wasze szkice są niewłaściwe.Nasza praca nad parkiem pokazała, że mu-simy być bardzo dokładni. Niech pan nie zapomni o tym starym, dużym, brązowym domu zawołałChristopher. Był tam pies, niewielki krótkowłosy terier.Kiedyś ugryzł mniew kostkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]