Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Philip K. Dick, Roger Zelazny Deus Irae
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Dick Philip K Oko Sybilli (SCAN dal 956)
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Dick Philip K Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
- Philip K. Dick Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
- Van Ryn Don Pomylona tożsamoÂść
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzicie, jesteśmy nieszkodliwi, przyrzekamy, że nie zrobimy wam krzywdy.I naprawdę potrzebujemy schronienia.Rano ruszymy dalej.Przysięgam.Wszyscy czekali.Pokorny ton Lyry trochę uśmierzył niepokój mężczyzny,a szpiedzy mieli na tyle zdrowego rozsądku, żeby wyglądać skromnie i niegroznie.Pochwili człowiek powiedział: No, to dziwne, ale widocznie mamy dziwne czasy.Wejdzcie zatem, witamy.Postacie na zewnątrz pokiwały głowami, jedna czy dwie ukłoniły się lekko,i odsunęły z szacunkiem, kiedy Will i Lyra weszli do ciepłego i jasnego pomieszczenia.Mężczyzna zamknął za nimi drzwi i zaczepił pętlę z drutu na gwozdziu, żeby się nieotwierały.Była to pojedyncza izba oświetlona lampą naftową stojącą na stole, czysta, leczbardzo uboga.Zciany z dykty ozdabiał wzór z odcisków palców wykonany sadzą orazzdjęcia powycinane z magazynów filmowych.Pod jedną ścianą stał żelazny piecyk,a przed nim wieszak na ubrania, na którym parowały obszarpane koszule.Na toaletceznajdował się ołtarzyk z plastikowych kwiatów, muszli morskich, kolorowych buteleczekpo perfumach i innych jaskrawych drobiazgów, otaczających obrazek wesołego szkieletuw cylindrze i ciemnych okularach.Izba była zatłoczona; oprócz mężczyzny, kobiety i dwojga dzieci było tam niemowlęw kołysce, starszy mężczyzna i w kącie na stosie koców bardzo stara kobieta, któraobserwowała wszystko błyszczącymi oczami w twarzy pomarszczonej jak zasuszonejabłko.Kiedy Lyra spojrzała na nią, doznała wstrząsu: koce poruszyły się i wysunęło sięspod nich wychudzone ramię w czarnym rękawie, a potem druga twarz, osoby takwiekowej, że wyglądała niemal jak szkielet.Właściwie przypominała bardziej szkielet naobrazku niż żywego człowieka; a potem Will i reszta podróżnych zauważyli, że niczymnie różniła się od tych uprzejmych mglistych postaci na zewnątrz.Wszyscy poczuli sięrównie zakłopotani jak gospodarz, kiedy zobaczył ich po raz pierwszy.Właściwie wszyscy ludzie w zatłoczonej chatce oprócz niemowlęcia, które spało milczeli niezręcznie.Lyra pierwsza odzyskała głos. Dziękujemy za zaproszenie, to bardzo miło z waszej strony powiedziała. Jakmówiłam, przepraszamy, że nie przyprowadziliśmy żadnej śmierci, jeśli tak się zwyklerobi.Ale nie będziemy wam przeszkadzać dłużej, niż to konieczne.Widzicie, szukamykrainy zmarłych i dlatego tutaj trafiliśmy.Ale nie wiemy, gdzie ona jest ani czy tomiejsce do niej należy, ani jak się tam dostać.Więc jeśli możecie nam coś o tympowiedzieć, będziemy bardzo wdzięczni.Ludzie w chałupie wciąż się gapili, lecz słowa Lyry nieco złagodziły napięciei kobieta zaprosiła ich do stołu, przysuwając ławkę.Will i Lyra posadzili śpiące ważki napółce w ciemnym kącie, gdzie miały odpoczywać do rana, jak zapewnił Tialys, a potemGallivespianie usiedli z nimi przy stole.Kobieta obrała kilka kartofli i wkroiła do przygotowywanego wcześniej gulaszu,żeby wystarczył na więcej osób.Ponagliła męża, by poczęstował czymś podróżnych,zanim potrawa się ugotuje.Mężczyzna przyniósł butelkę czystego alkoholu, który dlaLyry pachniał jak cygański jenniver.Dwójka szpiegów przyjęła kieliszek, w którymzanurzyli własne małe naczynka.Lyra oczekiwała, że rodzina będzie się gapić głównie na Gallivespian, ale zauważyła,że ona i Will wzbudzali w nich równie wielką ciekawość.Nie zwlekając, zapytałao powód. Jesteście pierwszymi ludzmi, których zobaczyliśmy bez śmierci oznajmiłmężczyzna o imieniu Peter.-To znaczy, odkąd tutaj mieszkamy.Tak jak wy przyszliśmytu, zanim umarliśmy, przypadkiem albo przez pomyłkę.Musimy czekać, aż nasza śmierćnam powie, że już czas. Wasza śmierć wam powie? zdumiała się Lyra. Tak.Dowiedzieliśmy się, kiedy tutaj przyszliśmy, och, dawno temu dla wieluz nas, że wszyscy sprowadziliśmy ze sobą własną śmierć.Tutaj się o tymdowiedzieliśmy.Mieliśmy ją przy sobie przez cały czas.Widzisz, każdy ma swojąśmierć.Ona idzie za nami wszędzie, przez całe życie, krok w krok.Nasze śmierci są nazewnątrz, na świeżym powietrzu; potem tutaj przyjdą.Zmierć babci jest z nią, blisko niej,bardzo blisko. Czy to panią nie przeraża, że ma pani śmierć przy sobie przez cały czas? zapytałaLyra. Dlaczego? Jeśli jest blisko, mogę ją mieć na oku.Dużo bardziej bym siędenerwowała, gdybym nie wiedziała, gdzie ona jest. I każdy ma własną śmierć? upewnił się Will. Ależ tak, kiedy człowiek się rodzi, śmierć przychodzi na świat razem z nim i onazabiera go ze świata. Aha! zawołała Lyra. Właśnie to chcieliśmy wiedzieć, ponieważ chcemy znalezćkrainę śmierci, ale nie wiemy, jak się tam dostać.Więc dokąd idziemy, kiedy umieramy? Twoja śmierć klepie cię po ramieniu albo bierze za rękę i mówi, chodz ze mną, jużczas.Może przyjść, kiedy leżysz w gorączce albo kiedy zadławisz się kawałkiemsuchego chleba, albo kiedy spadniesz z wysokiego budynku; w samym środku bólui męki śmierć przychodzi do ciebie łaskawie i mówi: już dobrze, dziecko, chodz ze mną,i odpływasz z nią łodzią po jeziorze we mgłę.Co tam się dzieje, tego nie wie nikt.Niktnigdy stamtąd nie wraca.Kobieta kazała dziecku zawołać śmierci do chaty.Chłopiec podszedł do drzwii przemówił do nich.Will i Lyra patrzyli z podziwem, a Gallivespianie przysunęli siębliżej do siebie, kiedy śmierci jedna dla każdego członka rodziny weszły przez drzwi:blade, niepozorne postacie w łachmanach, ciche, szare i bezbarwne. To są wasze śmierci? zapytał Tialys. Tak, panie potwierdził Peter. Czy wiecie, kiedy wam powiedzą, że już czas? Nie.Ale wiemy, że są blisko, a to zawsze pociecha.Tialys nie odpowiedział, ale najwyrazniej uważał, że bliskość śmierci nie jest żadnąpociechą.Zmierci stały grzecznie pod ścianą, zajmując dziwnie mało miejsca i nierzucając się w oczy.Lyra i Will wkrótce przestali zwracać na nie uwagę, chociaż Willpomyślał: Ci ludzie, których zabiłem.mieli przy sobie swoje śmierci przez cały czas.nie wiedzieli i ja nie wiedziałem.Kobieta, imieniem Martha, nałożyła gulasz do wyszczerbionych emaliowanychtalerzy i zostawiła trochę w misce dla śmierci, żeby się podzieliły.Nie jadły, aleprzyjemny zapach sprawiał im zadowolenie.Wkrótce cała rodzina i goście jedliłapczywie, a Peter zapytał dzieci, skąd pochodzą i jaki jest ich świat. Opowiem wam o tym obiecała Lyra.Gdy to powiedziała i przejęła inicjatywę, poczuła lekki dreszczyk przyjemnościwzbierający w jej piersi jak bąbelki w szampanie.Wiedziała, że Will patrzy, i cieszyłasię, że na jego oczach robi coś, co umie najlepiej; robi to dla niego i dla nich wszystkich.Zaczęła od historii swoich rodziców.Byli książęcą parą, bardzo wpływową i bogatą,których polityczny wróg pozbawił majątku i wtrącił do więzienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]