Podobne
- Strona startowa
- Współczesne tendencje w pomocy społecznej i w pracy socjalnej red. Mirosław Grwisński, Jerzy Krzyszkowski
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrot
- Salvatore Robert Tom 3 Krol Smok
- Belmont Leo, Huzarski Jerzy, Zwycięstwo Romana Dmowskiego
- Anderson Kevin J. Moesta Rebecc Najciemniejszy rycerz by lato
- Clancy Tom Niedzwiedz i smok
- Jordan Robert Smok Odrodzony
- Dean R. Koontz Szepty
- James P.D Czarna wieza
- Bulyczow Kir Swiatynia czarownic
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radius.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedno było pewne Aragh nie przyjdzie mu z pomocą.Nawet jeśli kręciłsię jeszcze jakiś czas wokół Malvern, by sprawdzić, czy Jim rzeczywiście ruszyłz wyprawą, zawrócił pewnie w stronę swych lasów, gdy potwierdziły się jegoobawy.Był o wiele mil za daleko, by usłyszeć zbliżające się do Jima głosy.Mieszanina strachu i wściekłości zapłonęła w Jimie.Raz jeszcze zachrypiałomu w gardle.Odruchowo rzucał głową w lewo i w prawo, niczym zwierzę słyszącegłosy nagonki zbliżającej się ze wszystkich stron.Musiało być jakieś wyjście.Jakieś wyjście.Ale nie było żadnego.Gwałtowne ruchy głowy stopniowo ustały.Wściekłość zniknęła.Teraz już tyl-ko się bał, a strach opanował go bez reszty.W końcu uświadomił sobie, że słusz-nie się boi nienormalną rzeczą byłoby, gdyby nie czuł obawy.Słyszał przecież125zbliżającą się śmierć swoją śmierć.Stał w deszczowych ciemnościach i wsłuchiwał się w zbliżający się pisk piasz-czomroków.Za kilka minut otoczą go.Nie miał dokąd uciec; nie miał zresztądokąd uciec już wtedy, gdy je tylko usłyszał.Doszedł do granic rozpaczy i prze-kroczył je, wstępując w jakąś bezbarwną, nieskończoną i jasną przestrzeń.Z całą ostrością przyjrzał się sobie.Jego myśli plątały się poprzednio w wy-szukiwaniu wszelakich argumentów przeciw Brianowi i innym.A zarzuty, któreprzychodziły mu wówczas do głowy, były jedynie zasłoną dymną mającą ukryćfakt, że to z nim zle się działo.To nie Brian, Smrgol, Aragh nie dorównywali mu,to on im nie dorównywał.Gdyby nie przypadek, który wtłoczył go w to potężnecielsko, byłby nikim.W swej ludzkiej postaci nie nadawałby się na najpodrzęd-niejszego członka bandy Gilesa.Czy potrafiłby naciągnąć stufuntowy łuk, nie mó-wiąc już o trafieniu w cokolwiek? Czy potrafiłby, nawet okryty najlepszą zbrojąi dosiadając najlepszego rumaka, choć przez dwie minuty opierać się Brianowilub sir Hughowi?Teraz zrozumiał.Bardzo łatwo jest rzucać się na zbrojnych pięciokrotniemniejszych od siebie i ciskać nimi o ziemię.Bardzo wygodnie jest wmawiać tymludziom żyjącym w feudalnym społeczeństwie, iż było się baronem, a nawet po-zwalać im widzieć w sobie księcia.A co się stało, gdy przebiła go prawdziwakopia? Od razu przes/la mu ochota do zabawy.Gotów był pozbierać swoje klockii wracać do domu.Samotny, otoczony przez piaszczomroki, którym w końcu będzie musiał sta-wić czoło, pojął, że trafili z Angie do surowego świata.Wszyscy, których tu spo-tkał Smrgol, Brian, Aragh, Giles, Dalydd, Danielle, nawet Secoh i Dick Karcz-marz: twardo walczyli o przetrwanie.Przetrwali, gdyż mieli odwagę walczyćo swoje przetrwanie.Tę odwagę, którą zaczął im mieć za złe, gdy przebiła gokopia sir Hugha i stwierdził, że może zginać jak każdy z nich.Odkrycie to uświa-domiło mu, jak niewiele odwagi potrzebował w swoim własnym świecie.Nie był to jednak czas na rozważania, czy potrafiłby okazać odwagę, skoroi tak miał umrzeć.Piaszczomroki znajdowały się tuż za otaczającymi go drzewamii panika wywołana ich piskiem zaczynała zżerać mu mózg.Tym razem na pew-no go dostaną.Nie było nawet odstraszającego je ogniska.Znowu przemyślniewybrały deszczowa, pochmurna noc, gdy smoki nie mogą latać w obawie przedzderzeniem z drzewami lub skałami i jak każdemu naziemnemu zwierzęciu pozostaje im tylko biec przed siebie.Jedyna różnica w stosunku do poprzedniego razu polegała na tym, ze terazosiągnął wewnętrzny spokój mały sukces, dzięki któremu różnił się nieco odzwykłego osaczonego smoka.Westchnął głęboko.Przez chwilę nawet zapomniał o pisku piaszczomroków.Mógł przynajmniej podjąć ostateczną decyzję.Skoro i tak miał umrzeć, niechchociaż wybierze sobie rodzaj śmierci.Co takiego powiedział Carolinusowi, gdy126się po raz pierwszy spotkali:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]