Podobne
- Strona startowa
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Dębski Eugeniusz Pieklo dobrej magi
- dębski eugeniusz pieklo dobrej magi (2)
- Alex Joe Pieklo jest we mnie (2)
- Pieklo Gabriela (2)
- Brzezińska Anna Wykłady z psychologii rozwoju człowieka w pełnym cyklu życia
- King Stephen Miasteczko Salem
- Harrison Harry Rebelia w czasie
- e95 Blawatska DoktrynaTajemna 1 2
- Witajcie w Ciężkich Czasach Edgar Laurence Doctorow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż począć, kiedy zły los najwyraźniej zapragnął pokrzyżować nam plany — oto tuż przed zbawczą ścianą lasu, w pełnym galopie wyleciałem z siodła, omal nie łamiąc karku.Zerwawszy się z ziemi, ujrzałem, iż moje dzielne zwierzę usiłuje wstać, lecz bez skutku.Niepodal, na skraju ścieżki, ziała w ziemi podstępna dziura; wpadłszy w nią, koń mój złamał nogę.Wierzchowiec Benochta zarył kopytami, wierny sługa w jednej chwili znalazł się na ziemi, podając mi wodze.— Proszę, panie hrabio! Niech pan ucieka, szybko, szybko! Pędem nadjechał Chal-Chenet.— Dalej, generale! — zawołał, dobywając pistolety i wracając.Czterej rajtarzy dostrzegli mój wypadek i ożywieni nową wiarą przymusili wierzchowce do dalszego biegu.Dostrzegłem ponadto dwóch innych, którzy wcześniej przystanęli, a teraz podjęli pościg.Pokazałem Benochtowi olstra przy siodle mego konia.— Nabite! — krzyknąłem, wiedząc, że sługa potrafi zrobić niezgorszy użytek z broni.Po czym skoczyłem na grzbiet jego wierzchowca.Chal-Chenet z całkowitą pogardą śmierci pędził na spotkanie rajtarów.Strzelono doń kilkakroć, lecz niecelnie.Zaraz potem ozwały się pistolety gwardzisty i najzuchwalszy z prześladowców, pędzący na czele, złapał się za ramię, po czym zsunął z siodła na ziemie.Chal-Chenet wpadł miedzy pozostałych i porwał jednego z szybkością huraganu.Zaraz znowu zawrócił, ścigając dwóch ocalałych, którzy zdawali się go wcale nie dostrzegać.Myśleli tylko o głównym swym celu, a więc o mnie.Dobywszy pistolety z olstrów przy kulbace, cierpliwie czekałem w miejscu.Gdy odległość dostatecznie zmalała, oddałem dwa strzały ze spokojem i precyzją, które przynosiły chlubę mym nauczycielom.Dwa konie bez jeźdźców minęły mnie, dalej biegnąc w stronę lasu.Chal-Chenet wydał okrzyk radości i ulgi, po czym, niezmordowany, znów obrócił konia przeciw rajtarom, którzy w ślad za pierwszą czwórką podjęli przerwany pościg.Żołnierzom tym zabrało jednak animuszu; widząc, że zostało dwóch przeciwko trzem (Benocht bowiem stał u mego boku, trzymając pistolety ze złowróżbnym spokojem i wprawą), sromotnie podali tyły.Chal-Chenet nie myślał dalej ich prześladować.Zamiast tego, widząc, że chwilowo nic mi nie zagraża, zeskoczył na ziemię i podbiegł do rajtara, którego wcześniej postrzelił był w ramię.— Poddaj się, człowieku! — zawołał, nacierając z wysuniętą szpadą.Żołnierz, pomimo rany, chciał się bronić, lecz jego szpada raz tylko związała się z klingą gwardzisty — i natychmiast została wyłuskana.Chal-Chenet nie bił się o honor; miast szlachcicem, wolał być tylko żołnierzem — skorzystał więc z prawa wojny i ugodził bezbronnego w drugie ramię, czyniąc daremnym wszelki dalszy opór.— Benocht, konie! — krzyknąłem, wiedząc, że niewiele zyskaliśmy czasu; nie odjechaliśmy przecież daleko, miejsce potyczki u podnóża klasztoru było jeszcze widoczne.Liczyłem wprawdzie, że odwrotnie — z gościńca nie da się dojrzeć małej grupki jeźdźców na tle lasu.Tak czy owak, pośpiech był wskazany.Służący pochwycił jednego ze zdobycznych koni i puścił się w pogoń za drugim.Widząc to, zbliżyłem się do miejsca, gdzie Chal-Chenet pilnował swego jeńca.— Wystąpiłeś pan zbrojnie przeciw swemu dowódcy — rzekłem surowo do rajtara, który, skrzyżowawszy przedramiona, obiema dłońmi zaciskał odniesione rany.— Chcę usłyszeć, czy jesteś szlachcicem?— Nie, panie, ojciec mój jest tylko krawcem, ale znam swojom wojskowom powinność.Lecz o ile ja nie jestem szlachcicem, o tyle pan nie jesteś mym dowódcom — odrzekł dumnie wezwany, dość poprawnie, kalecząc język o tyle tylko, o ile czynił to każdy Nordyjczyk.— Wytłumacz mi to, mości zuchwalcze — zażądałem.— — Zwolniono mnie/z posłuszeństwa wobec pana, zresztom bijem siem w służbie pani Se Potres, nie pańskiej.— W służbie pani Se Potres? Czy też może raczej w służbie pani Atheves? — zagadnąłem drwiąco.— Wasza dostojność rozumie, że to mnie nie obchodzi.Odebrałem rozkaz od swojego dowódcy, on zaś, jak mniemam, odebrał go od swojej zwierzchności.Co pan chcesz, bym w takim wypadku czynił, generale?.Człowiek ten mówił prawdę.Był tylko narzędziem i mijało się z celem obarczanie go odpowiedzialnością za decyzje innych.— Lecz usłyszałeś, że nie jestem już twoim wodzem? — Nie inaczej.— A od kogo?— Od sierżanta, on zaś od pułkownika.— Jesteś pan wolny — rzekłem.— O ile, ma się rozumieć, mój towarzysz nie postanowi inaczej, on to bowiem wziął cię do niewoli.Rajtar pochylił głowę w skąpym żołnierskim ukłonie.Chal-Chenet zbliżył się do wytrąconej szpady i podrzuciwszy ją czubkiem buta, pochwycił i oddał żołnierzowi.— Jesteś pan dzielny — powiedział.— Oto twoja szpada, a wraz z nią twoja wolność.Rajtar skłonił się po raz wtóry.Nie zajmując się nim więcej, Chal-Chenet odstąpił mi swego konia, sam zaś dosiadł wierzchowca Benochta, który wracał właśnie, też konno, prowadząc ponadto luzaka.— Panie hrabio — rzekł sługa — czas w drogę.Z tych koni niewielki pożytek i gdy wyruszy nowy pościg, będzie musiał pan zostawić mnie z tyłu.To pozbawi pana mej pomocy, która choć niewiele jest warta, przecież może się przydać.Lepiej więc ruszajmy i pozwólmy w jakimś cichym miejscu odpocząć wierzchowcom.Rada była słuszna — w samej rzeczy należało oddalić się na bezpieczną odległość, zadbać o konie i opatrzyć broń.— Benocht, weź pistolet i zechciej, proszę, skrócić męki tego konia — rzekłem, ukazując nie mogące powstać z ziemi, wierne zwierzę, którego nogi ocaliły wolność, a może i życie jeźdźca.Po czym odwróciłem głowę, bo przykro mi było patrzeć.” Skinąwszy na obu towarzyszy, ruszyłem w stronę lasu.Po minucie dogonił mnie Chal-Chenet.— Wasza dostojność — rzekł z powagą — chcę podziękować za pomoc, lecz zarazem muszę powiedzieć, że postąpił pan nierozważnie.Należało uciekać, pozostawiając zbrojne starcie Benochtowi i mnie.— Twoje życie kawalerze jest dla mnie zbyt cenne, bym nim zbytnio szafował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]