Podobne
- Strona startowa
- Ashling Andrew The Invisible Chains pt. 2 Bonds Of Fear
- Andrew Lane Młody Sherlock Holmes Czerwona pijawka
- Britton Andrew Amerykanin
- Andrew Hunt, Dav
- andrzej mencwel, antropologia kultury
- Makuszynski Kornel Piate przez dziesiate
- Dean R. Koontz Szepty
- Stephen King Mroczna Wieza t3 Ziemie jalowe (rtf)
- Andy Weir Marsjanin (4)
- Roz23
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naszybkie polecenie kapitana mnisi dobyli swoich ceremonialnych GROM-owychsztyletów i zaszarżowali.Poły habitów wirowały nad okutymi sandałami, spodpięt wznosiły się tumany piasku.Nie lękając się o własne życie, Otoczak przedzierał się przez prześcieradład vanouińskich szeregów, zmierzając w stronę trzody w opałach.Z przekleń-stwem na ustach uchylał się i przeskakiwał nad porzuconymi w popłochu sto-sami ksiąg św.Forsy.Wielokrotnie ciął i kłuł swoim ceremonialnym sztyletem;dwunastocalowe ostrze i dziewięciocalowe kolce powstrzymywały atakującychz krzykiem nomadów.Wszędzie wokół niego ostrza uderzały o płonące pochod-nie, wzniecając pirotechniczne snopy iskier.I nagle tłum się rozstąpił.Kapitanprzebiegł jeszcze kawałek i stanął twarzą w kaptur z dzierżącym pochodnię osob-nikiem.Otoczak rozpoznał w nim tego, którego w myślach skazał na cierpieniaza spowodowanie tak straszliwego owcobójstwa.Nikt nie zauważył, jak mała dziewczynka w koszuli nocnej poklepuje po py-sku sporego wielbłąda, wdrapuje się na niego i piętami zachęca go do działania.Najbardziej lubiła właśnie takie sny, sny, w których ma się poczucie uczestnicze-nia w wydarzeniach.Dwieście owiec beczało jakby dla dodania odwagi kapitanowi, który ostrożnieokrążał swojego przeciwnika. Plugawy wieprzu pustyni, zakało ruchomych piasków.Szlam Dżi-had skrobał zajadle w swoim modlitewniku, starając się zapisaćkażde słowo kapitana.To wszystko były dowody.Zwiątobliwy sierżant Zenitdoceni każde słowo niech go bogowie błogosławią!Dwoje oczu wpatrywało się w Otoczaka z nienawiścią..jeszcze nie jest za pózno warknął brat kapitan .pozwólcieowcom odejść.Płomienie wspinały się po wstęgach błękitnej podpałki.D vanouini ryczeli.Nagle Dżi-had zorientował się, że przestał pisać, więc szybko jął nadrabiać77zaległości.Bratu kapitanowi kończył się czas. Co było po zakało ruchomych piasków ? zapytał Dżi-had.Otoczak nie odpowiedział, musiał działać.I to natychmiast.Zrobił fintę w lewo, ciął w prawo i byłby upadł na ziemię i został stratowanyprzez szarżującego nań wojownika w czerwonej koszuli nocnej, gdyby ten ostatninie zderzył się niespodziewanie z potylicą Dżi-hada.Pustynia uderzyła Szlama w twarz, zabierając mu z płuc powietrze i zmuszającdo uległości.Ziemia pod nim rozstąpiła się, szpony chwyciły za habit i zniknął,zanim zdążył jęknąć, kopnąć czy skulić się w ramach protestu.Rozdział trzeciRaz, dwa, trzy, próba mikrofonuW przedświtowym świetle kolejnego talpejskiego poranka przygarbiony osob-nik zadrżał i niecierpliwie pociągnął za sznur oplatający szyję obciążonej ładun-kiem lamy.Obładowane zwierzę parsknęło i powodując niewielką lawinkę, po-kłusowało po porośniętych mchem głazach.Opatulonemu kocami jezdzcowi z ustleciała para, spluwał ze złością przez szczękające zęby.Zlina opadała w półmroku,plaskała o kamienie i zamarzała. Ale mróz! rzekł pełen najczarniejszych myśli. Jak cokolwiek możeżyć w takiej temperaturze?Aagodny wietrzyk unosił liście wrzosów pod kopytami lamy.Pod łuskami nie-znajomego pojawiła się, niczym trądzik młodzieńczy, gęsia skórka.Splunął razjeszcze i mocniej opatulił się szesnastoma kocami, przeklinając dosadnie to, iżnie wziął rękawic ani butów.Minie wiele dni, zanim odzyska czucie w kopytach,co zaś się tyczy pazurów.długo nie będzie mógł grać na skrzypcach.Im szyb-ciej wróci do ciepła, tym lepiej.Z wysiłkiem wspiął się na szczyt niewielkiego pagórka i spojrzał w dół, nadolinę.Duch w nim zwinął się, zamachał ogonem i podniósł z bezmiaru nieszczę-ścia.Tam przed nim znajdował się cel wędrówki, dalej nie zamierzał iść.Skrzywiłsię na widok wymyślnie udekorowanych budynków, grymas wypełzł mu na usta,gdy wodził oczami po szeroko, złowróżbnie uśmiechniętych gargulcach. %7łałosne warknął. Gdyby wiedzieli, jak one naprawdę wyglądają, nieodważyliby się sadzać ich na dachach.Odzyskując na chwilę kontrolę nad pazurami, odwrócił się do lamy, sprawdziłzapięcia przy ładunku, przyczepił do ucha zwierzęcia małą pergaminową kartecz-kę i walnął bydlę po pośladkach.Skoczyło po skałach i przebiegło prowadzącymw dół szlakiem kilka jardów, po czym poddało się i znacznie zwolniło tempo.Wykonawszy robotę, okryty kocami nieznajomy chuchnął sobie na pazury,zakręcił się w miejscu i kichając, zniknął w małej szczelinie w ziemi pomiędzydwoma głazami.Jego kończyny domagały się gorącej błotnej kąpieli.79* * *Były pory dnia, których Xedoc, kandydat na księdza, nie znosił.Były takie,których nienawidził, i takie, wobec których jego niechęć należało mierzyć w skaliRichtera.Obecna należała do tych ostatnich.Od niechcenia, po raz sześć tysięcy trzysta pięćdziesiąty piąty tego ranka,zatrząsł małymi dzwoneczkami, skrzywił się i wysłał laserową wiązkę pogardyw znajdujący się przed jego oczyma tył odzianej w infułę głowy.Była godzina czwarta nad ranem, miał na sobie worek, w ręku trzymał ważącądwadzieścia funtów kadzielnicę i dzwonił dzwonkami po każdym jęknięciu PapyJerza.Właśnie odbywała się jedna z tych uroczystości.O godzinie czwartej nad ranem każdy normalny dwunastolatek powinien leżećotulony kołderką i śnić o prowadzeniu szeregów rozmodlonych krzyżowców doostatecznej bitwy z heretykami albo.o skakaniu z drzew na bandy złoczyńców,ratowaniu porwanej księżniczki i otrzymywaniu zasłużonej nagrody.W każdymrazie Xedoc wiedział na pewno, że nie powinien klęczeć w zatęchłym westybu-lu, potrząsać dzwonkami i obserwować starych klechów, którzy wlepiali wzrokw półkę pełną kusej nocnej bielizny.W porządku, może i właśnie na ten dzieńprzypadała trzecia rocznica Powtórnego Poświęcenia Błogosławionych Inekspry-mabli świętej Mykoły i ktoś musiał dzwonić i kadzić.Tylko że.dlaczego zawszeon? Kiedy będzie mógł przystąpić do interesujących części szkolenia, takich jak Strategiczne aspekty krucjat , Taktyka walki w katakumbach czy Kościelnyprzemysł zbrojeniowy ? Albo chociaż Egzorcyzmy w teorii i praktyce ?Jego Zwiątobliwość Papa Jerz XXXIII jęknął po raz kolejny, tym razem nawidok sprzączek pewnej wyjątkowo gustownej halki ze Zwiątyni św.Leklerkaz Makrokeszu.Xedoc posłusznie potrząsnął dzwonkami, marszcząc przy tym czo-ło jeszcze bardziej niż poprzednio.Na zewnątrz zaczynało robić się jasno.Nagle dał się słyszeć pisk sandałów hamujących na posadzce, uderzenie dłonio marmur i zza filara wypadł szaleńczo dyszący mnich. On wrócił! krzyknął.yrenice Xedoca rozszerzyły się w zainteresowaniu.Nie wiedział co prawda,kto wrócił i dlaczego nawyki turystyczne tego kogoś miałyby być dla Papy ważne,ale i tak zapowiadało się ekscytująco.Na pewno bardziej ekscytująco niż poprzed-nie trzy i pół godziny.Co więcej, nikt nigdy nie przeszkadzał Papie, jeśli nie byłato sprawa najwyższej wagi.Papa Jerz oderwał wzrok od wyjątkowo twarzowej haleczki z różowej saty-ny i spojrzał na Pasterra, kleryka z kliniki.Xedoc ot tak, na wszelki wypadek,potrząsnął dzwoneczkami. Ocalony poinformował mnich, po czym, ujrzawszy wyraz twarzy Papy,80pospieszył z wyjaśnieniami: Mieliśmy informować w razie.Jego Zwiątobliwość mruknął coś pod nosem, ponuro zgarnął swoje fioletoweszaty i wstał przy akompaniamencie trzeszczenia stawów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]