Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Herbert Frank wiat Pandory 01 Epizod z Jezusem
- Pratchett Terry wiat Dysku T. 38 W Północ Się Odzieję
- Kennedy Paul Mocarstwa wiata (1500 2000)
- JACQ Christian RAMZES 2 wištynia milionów lat
- Swiderkowna Rozmowy o Biblii, Nowy Testamen
- Żenia i Anfisa 03 Niezidentyfikowany obiekt chodzący Tatiana Polakowa
- Andrew Hunt, Dav
- Cierpienia wynalazcy Balzac H
- Eco Umberto Wachadlo Foucaulta
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mrowkodzik.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przewodnik zatrzymał się u stópjakiejś drabiny, uniósł ramię w górę, potem wyciągnął je przed siebie.Spełnili to niemepolecenie - wdrapali się na drabinę, która kończyła się przed jakimiś drzwiami, i weszli dośrodka; znalezli się w długim wąskim pokoju, mrocznym, pełnym woni dymu, topionego łojui starej, znoszonej odzieży.Na przeciwległym krańcu pokoju były inne drzwi, przez którewpadał snop światła słonecznego oraz bardzo głośny i bliski hałas bębnów.Przestąpili próg iznalezli się na rozległym tarasie.Poniżej, zamknięty zewsząd wysokimi domami, rozciągałsię zatłoczony Indianami plac wiejski.Jasne koce, pióra w czarnych włosach, błyskiturkusowych paciorków, lśniąca od potu skóra.Lenina znów przyłożyła chusteczkę dotwarzy.Na odsłoniętej przestrzeni, w środku placu, znajdowały się dwa obmurowane kolistepodesty o glinianej powierzchni, najwyrazniej dachy podziemnych zabudowań, jako żeśrodek każdego z podestów zajmował otwór z wynurzającą się z mroku drabiną.Z otworudobiegał dzwięk fletu, ale ginął w upartym, bezlitosnym łoskocie bębnów.Leninie podobały się bębny.Zamknąwszy oczy poddała się ich miękkiemu,monotonnemu rytmowi, pozwalała mu wnikać coraz głębiej w świadomość, aż wreszcie zeświata nie pozostało nic prócz tego jednego głębokiego tętna dzwięku.Przypominało jej ono(i było to krzepiące) syntetyczne brzmienie podczas posługi solidarnościowej i podczasobchodów Dnia Forda. Orgia-porgia - szepnęła do siebie.Te bębny wybijają dokładnie tesame rytmy.I nagle ogłuszająco wybuchł śpiew - setki męskich głosów dziko wykrzykujących ostrym,metalicznym unisono.Kilka długich nut i cisza, grzmiąca cisza bębnów; potem przenikliwewysokie tony, odpowiedz kobiet.Potem znów bębny; i jeszcze raz głębokie tony dzikiejsamczej afirmacji męskości.Dziwne., tak, dziwne.Miejsce było dziwne, muzyka dziwna, a także stroje, wole,wrzody i starcy.Ale samo przedstawienie., nie było w nim niczego szczególnie dziwnego.- Przypomina mi to śpiewy wspólnotowe kast niższych - powiedziała do Bernarda.Jednakże już chwilę potem o wiele mniej przypominało jej to tę nieszkodliwąuroczystość.Nagle bowiem z owych kolistych podziemnych pomieszczeń wyroiła się grupaodrażających potworów.Przystrojone we wstrętne maski lub wymalowane w sposóbpozbawiający je wszelkiego podobieństwa do istot ludzkich, rozpoczęły osobliwy, pełenwyskoków i przypadania do ziemi taniec wokół placu; dookoła, potem jeszcze raz, ześpiewem - a każde okrążenie nieco szybsze; bębny zmieniły i przyspieszyły rytm, tak iż ichbicie przypominało pulsowanie tętna w uszach podczas gorączki; tłum zaczął śpiewać wraz ztancerzami, coraz głośniej i głoś- niej.Jedna z kobiet wydała ostry krzyk, potem druga itrzecia, krzyczały jak zarzynane; nagłe prowadzący tancerzy złamał szyk, pobiegł do dużejdrewnianej skrzyni, która stała w rogu placu, podniósł wieko i wydobył dwa czarne węże.Ztłumu wyrwał się wielki krzyk i reszta tancerzy z wyciągniętymi rękami podbiegła doprowadzącego.Rzucił węże pierwszym nadbiegającym, potem znowu sięgnął do wnętrzaskrzyni.Wydobywał coraz to nowe węże - czarne, brązowe, nakrapiane.Potem taniec trwałdalej, lecz w innym już rytmie.Raz za razem okrążali plac z wężami w rękach, idącwężowymi ruchami, z miękkim, falującym uginaniem kolan i bioder.Ciągle w koło.Potemprowadzący dal znak i zaczęto rzucać węże na środek placu; z podziemia wyłonił się jakiśstaruch i rzucił wężom trochę mąki, z drugiej zaś nory wyszła kobieta i z czarnego dzbanaskropiła je wodą.Potem staruch podniósł rękę i zapadła niepokojąca, przerażająca, absolutnacisza.Umilkły bębny, zdawało się, że wszelkie życie wymarło.Staruch wskazał owe dwiejamy, dając wstęp do podziemnego świata.I powoli, powoli, unoszony przez niewidoczneręce, zaczął się wynurzać z otworu malowany wizerunek orła - z drugiej zaś jamy wizerunekprzybitego do krzyża nagiego człowieka.Zawisły tam jak gdyby o własnych siłach i jakby woczekiwaniu.Staruch klasnął w dłonie.Odziany tylko dość napatrzyli, zaczęli powolizanurzać się w otwory, znikać w białą bawełnianą przepaskę biodrową mniej więcejosiemnastoletni chłopak wystąpił z tłumu i stanął przed starcem; ręce miał skrzyżowane napiersi, głowę pochyloną.Starzec uczynił nad nim znak krzyża i odwrócił się.Chłopak zacząłpowoli iść wokół kłębowiska węży.Odbył jedno okrążenie i znajdował się w połowiedrugiego, gdy spośród tancerzy wystąpił ku niemu mężczyzna w masce kojota i z biczem zplecionej skóry w dłoni.Chłopak poruszał się jakby nieświadom obecności innych.Człowiek-kojot uniósł bicz; długa chwila wyczekiwania, potem szybki ruch, świst bicza i suchy odgłosuderzenia.Ciało chłopaka zadrgało, on jednak nie wydał żadnego dzwięku, szedł dalej tymsamym wolnym, jednostajnym krokiem.Kojot uderzył po raz drugi i trzeci; przy każdymuderzeniu tłum najpierw wciągał oddech, po czym wydawał głęboki jęk.Dwa okrążenia, trzy,cztery.Ciekła krew.Pięć okrążeń, sześć.Nagle Lenina zakryła twarz rękami i zaczęłaszlochać. Och, przerwij to, niech oni przestaną! , prosiła.Ale bicz pracował niestrudzenie.Siedem okrążeń.Potem chłopak zachwiał się i nie wydawszy głosu upadł na twarz.Pochylając się nad nim, starzec dotknął jego pleców długim białym piórem, uniósł je namoment, czerwone, by ludzie mogli zobaczyć, potem trzykrotnie potrząsnął nim nad wężami.Kilka kropel krwi spadło i wtedy bębny wybuchły nagle panicznym, pospiesznym rytmem;podniósł się wielki krzyk.Tancerze rzucili się ku kłębowisku węży, porywali je ze sobą iwybiegali z placu.Mężczyzni, kobiety, dzieci, cały tłum ruszył za nimi.W minutę pózniejplac był już pusty, tylko leżący nieruchomo twarzą do ziemi chłopak pozostał tam, gdzieupadł.Z jednego z domów wyszły trzy stare kobiety, z niejakim trudem podzwignęły ciało iwniosły je do środka.Orzeł i człowiek na krzyżu jeszcze przez chwilę strażowali nadopustoszałym terenem; potem, jakby się już w niewidocznym podziemnym świecie.Lenina ciągle szlochała.- To straszne - powtarzała, a pocieszenia Bernarda były daremne.- Straszne! Krew! -Wzdrygnęła się.- Och, czemu nie mam somy!Z pokoju dobiegł odgłos kroków.Lenina siedziała jednak bez ruchu, z twarzą w dłoniach, z niewidzącym wzrokiem,oszołomiona.Tylko Bernard się odwrócił.Młody człowiek, który teraz wkraczał na taras, miał na sobie strój indiański, jednakżejego zaplecione w warkocze włosy były barwy pszenicy, oczy bladobłękitne, skóra zaś biała,spalona słońcem.- Cześć.Dzień dobry - powiedział obcy bezbłędną, choć nieco dziwną angielszczyzną.-Jesteście cywilizowani, prawda? Przybywacie z Tamtego Zwiata, spoza rezerwatu?Kto, u licha.? - zaczął zdumiony Bernard.Młody człowiek westchnął i pokiwał głową.- Najnieszczęśliwszy ze szlachetnie urodzonych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]