Podobne
- Strona startowa
- Brzezinska Anna, Winiewski Grzegorz Wielka Wojna 01 Za króla, Ojczyznę i garć złota
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- Kronika Krola Pana Dom Pedra
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Robert A Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- 10.Rozdział 10 (5)
- Gibson William Neuromancer
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Dunant Sarah Krew i Piękno
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spał tylko kilka godzin w pokoju hotelu Ming Court.Wziął prysznic, ogolił się, ubrał.Był zadowolony, że w Bejrucie kupił ubranie z tropiku, bo w Singapurze panował piekielny upał.Zjadł lekką kolację, wypił kilka szklaneczek whisky w barze hotelowym i wyszedł około dwudziestej trzeciej trzydzieści.Odrzucił ofertę portiera, że mu sprowadzi taksówkę.Wolał powłóczyć się trochę po Tanglin Road.Lubił hotel Ming Court.Był może mniej wyszukany niż stare hotele w staroświeckim stylu, pamiętające okupację brytyjską, jak Goodwood, Raffles, Cockpit czy Adelphi, ale funkcjonalny, a to Harry’ego obchodziło najbardziej.Zegarek wskazywał północ.Zawołał taksówkę i kazał się zawieźć na chińskie stare miasto, a właściwie na Bogie Street.Tam, po zamknięciu barów, zbierał się cały nocny Singapur.Miejsce było malownicze.Metalowe stoliki, przy nich ludzie piją i jedzą chińskie zupy, kozie mięso z rożna (słynne kate kembang) albo wieprzowinę (sate babi).Potrawy roznoszą kucharze albo handlarze, których stoiska są pełne żywności, od gór owoców po smażone ryby, przez różnokolorowe sosy o najróżniejszym smaku.Międzynarodowa dziwaczna menażeria: Europejczycy, Chińczycy, Hindusi, Amerykanie, Malajczycy, prostytutki (obu płci zresztą), złodzieje kieszonkowi, handlarze bronią, narkotykami, ludzie interesu, dyplomaci, najemni mordercy, także trochę turystów żądnych przygód i silnych wrażeń.Mieszały się różne zapachy, między nimi egzotycznego owocu “durian”, i mdłe, odrażające wonie, którymi przepojony jest Daleki Wschód.W dzielnicy nie było elektryczności.Ten brak uzupełniały potężne lampy naftowe, które rozświetlały ulicę.Harry Shulz poszedł wprost na drugi koniec placu.Rozglądając się uważnie dotarł do wąskiej, ciemnej uliczki.Ciosy nożem w plecy były częste w tych stronach.Zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami z judaszem.Nim zapukał, jeszcze raz się rozejrzał.W ciemności świeciły ogniki papierosów, ale daleko.Judasz się uchylił.- Dobry wieczór - powiedział Shulz po chińsku.- Z panem Huan Tsin Wong?Judasz zamknięto.Po chwili otworzono powtórnie.- Czego pan chce? - zapytał jakiś głos w “pidgin” (zniekształcony angielski, jakim mówią prości Chińczycy - przyp.aut.).- Porozmawiać z panem Huan Tsin Wong.Proszę powiedzieć, że to od kogoś, kto był z nim na Tajwanie, w sprawach rodzinnych.Tym razem judasz pozostał otwarty, twarz zniknęła.Harry, oparty o drzwi, patrzył w głąb uliczki i czekał cierpliwie.Wreszcie drzwi się uchyliły i wpuszczono Harry’ego.Długim korytarzem dotarł do królestwa gry.Żadnych rozmów, tylko szelest wyciąganych z kieszeni banknotów oraz uderzenia żetonów rzucanych na zielone sukno.Gry typowo wschodnie: mah-jong, kusik, fan-tan, mehra-hidjan-hitam.Byli tam sami Chińczycy.Nikt nie zwrócił uwagi na Harry’ego, a on tylko rzucił okiem na graczy.Przemierzył długą salę, następnie korytarz, w końcu ·jego przewodnik wskazał jakieś drzwi.Shulz wszedł bez pukania.Huan Tsin Wong podniósł się zza biurka.- Harry - wykrzyknął.- Jak się masz? Cieszę się, że cię widzę.Gruby Chińczyk udawał jowialnego, twarz jak księżyc rozjaśniał mu szeroki uśmiech, jakby jego właściciel bez przerwy się cieszył, że żyje.- Witam, Huan - odpowiedział Shulz.Nie darzył zbytnim zaufaniem Chińczyka, ale musiał się z nim spotkać, żeby dotrzeć do osoby, którą chciał zobaczyć.- Z powrotem w Singapurze?- Tak.Mówił znakomicie po angielsku, co ułatwiało sprawę.- Whisky? - zaproponował Chińczyk.- Nie.- Masz do mnie jakiś interes?- Chciałbym się zobaczyć z Mai-Ling.- Mai-Ling?Harry Shulz nie był naiwny, wiedział, że tamten powtórzył nazwisko dla zyskania na czasie.Nie zadał sobie więc trudu, żeby potwierdzić.Czekał na odpowiedź Huana Tsin Wonga.- Nie wiem, czy.- powiedział ten ostatni nieszczerze, ważąc słowa.- Więc postaraj się wiedzieć - odrzekł twardo Shulz.Wyciągnął papierosa ze stojącego na biurku etui, zapalił zapałkę i przytknął do papierosa, wypuścił dym i utkwił oczy w Chińczyku.- Mai-Ling nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że będąc przejazdem w Singapurze chciałem ją odwiedzić, a ty się nie zgodziłeś.Dobrze wiesz, Huan.Tamten zagryzł wargę.- Wiesz, Harry - odezwał się głosem pojednawczym - ja nie jestem przeciwny, ale w tej chwili.- W tej chwili?- Nie można jej zobaczyć.- To wielka szkoda, Huan.Ci, którzy mnie przysłali, będą bardzo niezadowoleni, gdy się dowiedzą.Wstał.- Wybacz, że cię fatygowałem.A kasyno, dobrze prosperuje?- Jakoś idzie, Harry.Co powiedziałeś? Ci, którzy cię przysyłają?- Mhm.mhm.- To zmienia wszystko, Harry.- Co zmienia?- Myślałem, że chcesz nawiązać z nią dawne stosunki.- Dlaczego? To ty teraz z nią jesteś? Chińczyk potrząsnął głową.- Nikt z nią nie jest, wiesz dobrze, Harry.- Ale przecież nie dlatego, że ci brak chęci - ironizował Harry Shulz.Huan Tsin Wong nie odpowiedział na szyderstwo.- Muszę się dowiedzieć, czy zechce cię przyjąć, Harry.- Tego wieczoru.- Tej nocy, chciałeś powiedzieć? Szalony jesteś, już za późno.- Zapytaj ją.Chińczyk spojrzał powątpiewająco.Wstał zza biurka i wyszedł z pokoju.Wrócił po pięciu minutach.- W porządku, Harry.Tej nocy.Każę cię odprowadzić.Przez moment Harry’ego ogarnęła niepewność.Czy Huan Tsin Wong nie zamierza go wyprowadzić, w pole?Kłopot polegał na tym, że większość sprzętu pozostawił w walizce w Nikozji.Przy sobie miał tylko pióro-pistolet na cyjanek.Z jednym nabojem.Stracił nawet swoją dziewiątkę.Uznał, że bezpieczniej będzie ją wyrzucić.Zrobił to, kiedy był zamknięty w kabinie tureckiego transportera.Przez iluminator.Trzeba podjąć ryzyko.Ileż razy w swoim życiu je podejmował?Huan Tsin Wong poprowadził go korytarzem.W kącie siedział Chińczyk, cały pomarszczony.Wskazał mu go palcem.- Wei-Pei zaprowadzi.Uścisnął rękę Harry’emu.- Cieszę się, że znowu cię zobaczyłem, Harry.Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję?- Wkrótce - odpowiedział Harry i poszedł za Wei-Pei.Przeszli przez salę gier i wąski korytarz prowadzący do wyjścia.Znaleźli się w uliczce.Harry Shulz miał się na baczności, w prawej ręce trzymał pióro-pistolet na cyjanek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]