Podobne
- Strona startowa
- Trylogia Hana Solo.02.Zemsta Hana Solo (3)
- Trylogia Hana Solo.02.Zemsta Hana Solo
- Trylogia Lando Calrissiana.02.Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
- Vinge Joan D Królowe 02 Królowa Lata Zmiana
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 02 Miłosny fortel
- Lindskold, Jane [Firekeeper 02] Wolf's Head, Wolf's Heart
- Hunter Madeline Rothwell 01 Sztuka uwodzenia
- Silverberg Robert Oblicza Wod (2)
- Stanislaw Lem Pokoj na Ziemi (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy jeszcze wydawało imsię to śmieszne, ale teraz, po tylu dniach w deszczu, w brei, która nieustanniepodchodziła wyżej w okopach, wszelka wesołość znikła.W nagłym przestrachupopatrzyli ze Szkotem na siebie.Z góry, poprzez szczeliny w sklepieniu, przesączał się deszcz.- Wielkie Topienie Ludzi - powiedział powoli Snow.- Wielkie Topienie Ludzi.- Kto wypisywałby na nagrobkach nazwy powodzi? - odezwał się ochrypleMcBride.- Skąd mam wiedzieć? - prychnął kopacz.- Ale chyba wpadliście w niezłegówno.- Bo?Kiwi zaciągnął się papierosem, zagłębiając się coraz dalej w podziemnąsalę.- Bo czort wie, kim one są, ale musiał istnieć dobry powód, że je tutajpochowano.Cholernie dobry powód - powtórzył.- Albo.- Urwał i znowu sięzatrzymał.Snow z ociąganiem przybliżył się kilka kroków, ale wcale się nie kwapił dooglądania następnego nagrobka.Ciężkie, przesycone spalenizną i wilgociąpowietrze krypty drapało go w gardle.Najchętniej wyszedłby już na powierzchnię.Utwierdzał się w przekonaniu, że cokolwiek skrywały ruiny kościoła, należałotrzymać się od tego jak najdalej.Tam, na górze, przynajmniej wiedział, o cochodzi - Bosze, druty, bundooki i granatniki napawały wprawdzie grozą, aleprzynajmniej znaną, oswojoną przez trzy lata wojny.Jednakże Szkot z kopaczem już pochylali się nad roztrzaskaną płytąnagrobka.Hines trzymał blaszankę ze świeczką.McBride zaglądał do środka,nieomal wciskając głowę w otwór.Snow zląkł się, że z głębi wyskoczy jakiśpotwór i odgryzie Szkotowi łeb - i natychmiast poraziła go absurdalność tegostrachu.- Nic tam nie ma.- McBride cofnął się z rozczarowaniem.- Ani śladukosteczki.Snow poczuł wręcz upokarzającą ulgę.Drżącymi rękami zapalił papierosa,zły na siebie, że tu przylazł, i na tamtych, że na siłę szukali niesamowitości tam,gdzie ich w ogóle nie było.- Pewnie zwierzęta wywlokły.- Widziałeś tu jakieś zwierzę? - ofuknął go Szkot.- Nie, w tej trumnie nicnie ma.Ani kości, ani śladu prochu, ani odrobiny kurzu.Zupełnie jakby nigdy nicdo niej nie włożono.Kopacz zagwizdał.- Coś jeszcze? - odwrócił się do McBride'a.Szkot zawahał się.- Jedna rzecz - przyznał po chwili.- Tam, pośrodku.Tkaniny wisiały bardzo ciasno, Snow z trudem lawirował pomiędzyzwęglonymi strzępami.Wzdrygnął się, kiedy wilgotna, okopcona szmata omiotłamu twarz.Odruchowo wciągnął przez usta powietrze, a wraz z nim drobinypopiołu i pył.Jedynie wstyd - nie chciał się zbłaznić przed tamtymi dwoma -zatrzymywał go w tym miejscu.Szum deszczu się wzmagał.Pod nogami zachrzęściły kawałki muru -najwyrazniej dochodzili do wyrwy w sklepieniu.- Teraz ostrożnie - wyszeptał Szkot, potykając się na obłamanym kawalemarmuru.- Zwieć pod nogi.Im bardziej zagłębiali się w rumowisko, tym wolniej szli.Mimo to Snow itak niemal wlazł na krater.W ostatniej chwili Hines odepchnął go od ciemnejjamy, ziejącej wśród spiętrzonych resztek cegieł i kamieni.Kopacz znów zaświstał przez zęby.- Byłeś tam? - zwrócił się do McBride'a.- Nie, ale wrzuciłem kamień.Posłuchajcie! - Szkot cisnął w dół drobnykamyk.Kamyk odbił się ze stukotem od ściany rozpadliny, po chwili znowu ijeszcze raz.Nachyleni, wyczekiwali kolejnych stuknięć, coraz słabszych, corazodleglejszych, zwielokrotnionych przez echo.Z otworu wiało przerazliwymzimnem.Nagle światło zachybotało się: to Hines uczynił szybki znak krzyża.- No i co z tego? - odezwał się piskliwie Snow.- Coś jest pod spodem.Pewnie katakumby albo groty.Sam nie wierzył w tak proste wyjaśnienie.* * *Grietkin nasłuchiwała w ciemności ich głosów, zła, że ją obudziły.Wydawało się jej, że wśród intruzów w podziemiach rozpoznaje głos jednego zżołnierzy - tego, który grał na trąbce i kilka dni temu pokrzyżował plany bestii.Był ciekawy, bardziej niż inni, i może z czasem zdołałby rozwiązać zagadkę tegomiejsca, ale czas dobiegał kresu, a on umrze nieuchronnie, ponieważ potwór jestmściwy i nie puszcza płazem sprzeciwu.Obcojęzyczne słowa niosły się po pomieszczeniu, zmieszane z szumemdeszczu, niepokojące.Przelotnie zastanowiła się, jak wiele dotąd odkryli izrozumieli, choć zło stało się wcześniej i ich wiedza nie miała już żadnegoznaczenia.Przez pękniętą płytę zaglądali do sarkofagu, zapewne spodziewając się,że zobaczą trumnę albo chociaż ludzkie szczątki.Mylili się, jak w wielu innychprzypadkach, bo mimo że nagrobki zdobiły wizerunki dziewcząt, żadna niespoczywała w środku, żadnej nie opisano nawet z imienia.Daty na wiekachupamiętniały wprawdzie śmierć, ale cudzą, czy też raczej wiele bezimiennychśmierci, które sprawiły, że pewnego dnia, o świcie, musiały wyjść z klasztoru naokoliczne pola, boso i z rozpuszczonymi włosami, aby stawić czoło największejgrozie w ich życiu.Dawno temu Grietkin zastanawiała się, jaki był ten ich ostatni poranek.Czyoddalając się od murów klasztoru ku miejscu, gdzie tańczyła bestia, chwytałykażdy kształt i barwę, starały się ją wyryć, wytrawić jak kwasem na siatkówce okai zabrać ze sobą w owo przedziwne, niepojęte miejsce uwięzienia, któreszykowały dla nich współsiostry i dokąd miały zawieść potwora, a potem trwaćrazem z nim w mroku, ofiara i oprawca pospołu, splątani nierozdzielnie w jednymoplocie, zagubieni w kokonie gobelinów i bezradni? Czy bały się - bo przecieżzdrada i cierpienie zostały wplecione w samo serce tej opowieści - jakie odbiciezobaczą w zrenicy bestii, czy też może bez lęku wyciągały dłonie i oplataływłasnym paskiem jej szyję? Jak wiele rozumiały w tamtej chwili, wciąż jeszczeufne i delikatne jak na wpół rozwinięte kwiaty, gdy bestia pokornie przyklękałaprzed nimi i kładła im na kolanach głowę ze śmiercionośnym rogiem - tymsamym, którym kiedyś, w przyszłości, kiedy tylko zdoła się na nowo uwolnić,przebije im serce?%7łołnierze oddalali się, chrzęszcząc podeszwami na gruzie.Wciążwydawało się jej dziwne, że obcy mężczyzni krążą po tej komnacie.Nawetleutnant Stachel nie zdołał wyprosić u matki Godelieve, aby zaprowadziła go takdaleko, choć doprawdy beginki wiele mu zawdzięczały.Raz tylko przełożonapokazała mu skraj pomieszczenia, gdzie siostry trudziły się przy splotachnajnowszych gobelinów.Nie zobaczył wiele, zaledwie odwrotną stronę - tę bezwzoru.Nie więcej niż one: wszak poświęcały całe życie tworzeniu obrazów, choćnigdy nie miały ich oglądać.Jednakże teraz nie pozostało już nic do podziwiania.Trzej żołnierzepochylali się nad wyrwą, szepcząc do siebie nerwowo, ze strachem.Jak ślepcy ustudni, pomyślała.Tyle że studnia wyschła i nikt z niej już nie zaczerpnie wody.W górze wciąż padał deszcz.Po ścianach podziemnej komnaty ściekałylodowate strumyczki.Czasami wydawało się jej, że poprzez szum słyszy dalekitętent kopyt, ale to tylko krople rozpryskiwały się na kamieniach.Nie wiedziała, jak długo tu siedziała, skulona nieruchomo za jednym zsarkofagów.Pamiętała tylko, że jeszcze trzykrotnie widziała bestię, zawsze tużprzed świtem.Krążyła wokół leża, na urągowisko dawnym prześladowczyniom,ale na szczęście nadal nie ośmielała się wchodzić do środka.Może nie wiedziała,ile beginek spłonęło w podziemiach.A może postanowiła poczekać, aż zginą i tedwie ostatnie, które ocalały z płomieni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]