Podobne
- Strona startowa
- Trylogia Hana Solo.02.Zemsta Hana Solo (3)
- Trylogia Hana Solo.02.Zemsta Hana Solo
- Trylogia Lando Calrissiana.02.Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 02 Miłosny fortel
- Lindskold, Jane [Firekeeper 02] Wolf's Head, Wolf's Heart
- Justin Scott Poscig na oceanie
- Jordan Robert Ten Ktory Przychodzi Ze Switem
- Morrell Dav
- Wolski Marcin Noc bezprawia oraz inne szalone (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oknaszczecin.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.że w porównaniu z tym obecny stan jest zupełnie niegrozny.Nie uczynił tego.Przypomniał sobie ostatni raz, gdy stał w tej sali, patrząc ze zdumieniem, jak Moon Dawntreaderzatrzymuje wiatry.Zastanowił się, czy to ona powstrzymała je na zawsze.Jak to uczyniła i co to oznacza,nie mógł sobie nawet wyobrazić.Tyle pytań.Zmusił się do skupienia wzroku na drodze; widokmlecznobiałych włosów Ariele skłaniał jego umysł do wyobrażania sobie na jej miejsce kogoś innego.Takczęsto marzył o dniu spotkania.od chwili opuszczenia Tiamat robił to niemal codziennie.Nigdy jednaknie przewidywał czegoś takiego.Zrozumiał, że nie można przewidzieć rzeczywistości, obrazówabsurdalnej zwyczajności tego wszystkiego.Wreszcie osiągnął drugą stronę Otchłani, choć zdawało mu się, że będzie szedł nad nią całąwieczność.Weszli na zaczynające się dalej szerokie schody, wspominał je ze szczególną radością, bozawsze znaczyły kres straszliwego przejścia.Na ich szczycie leżała sala tronowa Arienrhod, zasłanazawsze dywanem nieskalanym jak świeżo spadły śnieg, ozdobiona jaskrawo ubranymi dworzanami.Totam Królowa Zniegu oczekiwała swych gości - swe ofiary, pokryte potem nie wyschłym jeszcze poprzeżyciach z Otchłani.Odziana na biało, zasiadająca na kryształowym tronie, udająca nieśmiertelną;żywe wcielenie Zimy, bezlitosne i zimne jak lód.Teraz jednak nie Zima go oczekiwała.Sala tronowa, kiedyś oślepiająco biała i srebrna, zmieniła się wkomnatę pełną barw ziemi, pokrytą świeżymi kolorami wiosny, wszelkimi odcieniami zieleni, rudościami ibrązami, z zaskakującymi przebłyskami błękitu.W środku ogromnej, nagle ucichłej sali nadal tkwiło podwyższenie z krystalicznym, pozawijanym nibymuszla tronem.Otaczała go grupka czujnych, wyczekujących twarzy, które teraz zwróciły się w ich stronę.Pomiędzy nimi na tronie zasiadała kobieta o włosach barwy śniegu i oczach niby mgła i mszysty agat.Jejszaty miały jednak, tak jak komnata, barwy Lata.Jedwabie, gobeliny i samodział różniły się absurdalniefakturą i wyglądem, lecz mimo to tworzyły doskonałą harmonię.Na włosach nosiła prostą złotą obręcz zosadzonym w niej czerwonym kamieniem: krwawnikiem.Tym razem wryta w jego pamięć twarz była równie postarzała co jego.nadal nie wątpliwie jej, leczniezaprzeczalnie śmiertelna, zmieniona przez czas.Mimo to, patrząc na nią, poczuł, jak duszę poraża mutakie piękno, że zostanie sparaliżowany, jeśli nie odwróci wzroku.Coś ścisnęło mu serce.Moon,powiedziało jego serce, jego umysł, jego ciało.każda cząstka oprócz gardła, nie pozwalającegowymówić tego słowa na głos.Przed wejściem do sali odetchnął głęboko.Zmusił oczy do przyjrzenia się małej grupce otaczającej ją,patrzenia na wszystko, prócz jej twarzy; przestraszył się nagle, że po tylu latach, tylu odgrywaniach wmyślach owej sceny, teraz w krytycznej chwili straci nad sobą panowanie i wszystko zniszczy.Wśródzgromadzonych znalazł Sparksa Dawntreadera - przypomniał sobie jego rude włosy, choć widział go tylkoraz, gdy był oszołomioną ofiarą, świeżą przybyłą z Lata do miasta, sparaliżowaną i oporną wobec próbudzielenia mu pomocy.Nigdy więcej nie widział Sparksa Dawntreadera - choć był on dla niego postacią bardziej rzeczywistą,aniżeli mnóstwo ludzi, których ciągle spotykał w następnych latach: małżonek Moon, jej kochanek, ojciecdziewczyny, która doszła teraz do rodziców i odwróciła się, by popatrzeć na podchodzących obcych.Sparks wyjrzał ponad nią, spotkał wzrok Gundhalinu oczyma zielonymi jak zazdrość, wzrokiem pełnympodejrzliwości.Gundhalinu ponownie odwrócił spojrzenie w stronę innych oczekujących - nagle utkwił je w twarzywyróżniającej się obcością wśród bladych głów o niebieskich oczach.Jerusha Pala - Thion.Uderzyło go,jak strasznie j ą postarzały lata wygnania.Zastanowił się z nagłym współczuciem, czy bardzo musiżałować swego wyboru - jeśli rzeczywiście to żal za tym rysuje się wyraznie na jej twarzy.Uśmiechnęłasię jednak do niego, gdy zobaczyła, że ją poznał, rozjaśniła twarz uśmiechem przelotnym, lecz pełnymzadowolenia.Powitała go lekkim skinieniem głowy.Sam też uśmiechnął się nieznacznie, nim znowu odwrócił wzrok.Zachowując ów uśmiech w duszy,poczuł, jak nagle stabilizuje się sala i wszystko, co w niej jest.- Kim jest tamta kobieta? - szepnął Vhanu w sandhi.- To nie Tiamatanka.- Moją byłą zwierzchniczką - odparł cicho.- Waszą poprzedniczką; niegdysiejszym komendantemPolicji.- Czemu tu jest? - zapytał ze zdumieniem Tilhonne; wydawało się, że nie dopuszczał do siebiemożliwości, iż zdecydowała się zostać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]