Podobne
- Strona startowa
- Sztuka wyznaczania i osiagania Marcin Kijak full
- Gamedec. Obrazki z Imperium. Cz 2 Marcin Sergiusz Przybylek
- Gamedec. Obrazki z Imperium. Cz 1 Marcin Sergiusz Przybylek
- Baka Józef Uwagi o mierci niechybnej i inne wiersze (2)
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Sienkiewicz Henryk Pan Wolodyjowski 9789185805396
- Cook Robin Zabojcza kuracja by sneer
- Cook Robin Coma (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszkuj.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamy go - cieszył się Larry O'Connor.- Kiedy spotka się z tobą, dodamy mu ogonek, którego już nie zgubi.Poznamy jego ścieżki i kryjówki, a potem w odpowiednim momencie capniemy.- Chciałbym mu na razie pozostawić pewną swobodę ruchów, niech nabierze do nas zaufania.- oponował Coleman.- Jaki czekista może mieć zaufanie do człowieka z CIA?- Daj mi spróbować.I niech nasi ludzie działają ostrożnie.O'Connor nie dysponował w Warszawie licznym personelem.Na spotkanie z Lebiediewem ściągnął wszystkich, których miał.Jeden agent czuwał przy windach, drugi przy głównym wejściu do PKiN, dwóch w samochodach zaparkowanych przed Teatrem Dramatycznym.Sam O'Connor pojechał na górny taras.W teczce miał ukryty bardzo czuły mikrofon kierunkowy.Z kilkudziesięciu metrów mógł nagrywać każdą rozmowę.Coleman przyjechał punktualnie o szesnastej.Wbiegł na schody usytuowane centralnie pod neonem, który nieudolnie przykrywał wyżłobione w piaskowcu imię i nazwisko dobroczyńcy ludzkości, Józefa Stalina.Kiedy zamierzał wejść do środka, wysoka, średniej urody kobieta wzięła go pod ramię.- Przespacerujemy się - powiedziała.- Worobiow? - wykrztusił agent.- Nie jedziemy na górę?- Nie, spacer lepiej nam zrobi.Ominęli skrzydło pałacu, w którym mieścił się Teatr Lalka i podeszli do oczekującej taksówki.- Na Tamkę! - powiedział głośno Piotr.Coleman dostrzegł kątem oka, jak zza rogu wyłania się jeden z samochodów O'Connora.Ruszyli.Żółty, odrapany fiat trzymał się w bezpiecznej odległości za taksówką.Lebiediew milczał, ale kiedy dojechali do Traktu Królewskiego, dał taksówkarzowi krótkie polecenie:- Teraz w Nowy Świat!Coleman przełknął ślinę.Ogon został zgubiony.Nowy Świat, najelegantsza ulica późnogierkowskiej Warszawy od pewnego czasu była zamknięta dla prywatnych samochodów osobowych.Wysiedli przy Wareckiej i skręcili w gmatwaninę pasaży, zaułków i podwórek.- Co to wszystko znaczy? Nie ufa pan nam, panie Worobiow? - powiedział poirytowany agent.- Powiedzmy: jestem ostrożny! Ma pan dla mnie paszport?- Oczywiście.Ale co z dalszymi informacjami dla mnie?- Są.W przyszły wtorek jest planowany zamach na profesora Zbigniewa Brzezińskiego.Coleman cichutko zagwizdał.Lebiediew kontynuował:- Profesor udaje się tego dnia na wykład do akademii West Point samochodem z Nowego Jorku.Na Palisadę Interstate Park Way, przed zjazdem do Englewood, mijający go szofer potężnej chłodni straci nagle panowanie nad kierownicą i strąci wóz profesora z autostrady.- W tym momencie Piotr przerwał i z pewną satysfakcją obserwował pobladłą twarz Amerykanina.- Prawdopodobnie waszym ludziom powie coś nazwisko Tino Mori.Osobnik ten ma warsztat samochodowy w pobliżu Jamaica Avenue i opinię najlepszego fachowca od katastrof samochodowych na zachodniej półkuli.Rano, we wtorek, Tino będzie oczekiwać ze swoją chłodnią w motelu Seacaucus na informację z Manhattanu, jakim wozem pojedzie profesor.Stamtąd wyruszy na śmiertelny rajd - ponownie urwał i spojrzał na zdumionego Colemana.- Te informacje powinny wam wystarczyć.Założenie podsłuchu w warsztacie i motelu też nie sprawi wam chyba kłopotu.A zatrzymanie samochodu na drodze to również nie jest problem.- Ale kto? - wykrztusił po chwili Coleman.- Kto za tym stoi i po co to wszystko robi? Andropow? Lebiediew pokręcił głową.- Proszę nie zmieniać reguł gry, Coleman.Teraz najważniejsze ocalić bezcenną profesorską główkę, nieprawdaż? Odezwę się za kilka dni.A na razie żegnam.Piotr skręcił z Rutkowskiego w jakąś bramę i wtopił się w tłum.Coleman, ciągle pod wrażeniem spotkania, ruszył przed siebie.Pod kawiarnią Szwajcarska czekał na niego O'Connor.- W porządku - generał klepnął agenta w ramię.- Jak to w porządku? Przecież wywiódł nas w pole!- Bez przesady.Owszem, jego pomysł skręcenia w Nowy Świat był niezły, ale zabezpieczyłem się i na taki wariant.Cały czas miałeś przy sobie impulsator wskazujący nam, gdzie jesteście.Dick od dziesięciu minut szedł za wami.Potem skręcił za Lebiediewem.Dalej naszego czekistę przejmą George i Maud.W dwie godziny później O'Connor był w jeszcze lepszym humorze.- Mamy ptaszka! - zawołał, nalewając drinka Colemanowi.- Zamieszkał w hotelu MDM jako Andrzej Krzyski.Już go nie zgubimy.- Świetnie - ucieszył się podpułkownik.- To jeszcze nie koniec ciekawych wiadomości.George, idąc za Rosjaninem, zaobserwował, że Lebiediew zaszedł do Orbisu na Brackiej.Mikę zajął miejsce w kolejce tuż za nim.- Wybiera się w podróż?- Kupił miejscówkę do Krakowa na najbliższą środę.- Ciekawe.Z tego, co wiem, tego dnia nie dzieje się tam nic ważnego, żadnych międzynarodowych wizyt, delegacji, a w czwartek jest święto.- Jakie święto? - zainteresował się generał.- Jako katolik powinien być pan zorientowany lepiej ode mnie.Boże Ciało.Szansa do największych legalnych demonstracji pod gołym niebem dla nie skomunizowanych Polaków.- Wiem, Kraków to ośrodek niezwykle żywej opozycji.Przypuszczasz, Bob, że może dojść do jakichś poważniejszych wystąpień?- Sądzę, że powinniśmy być na miejscu i nie spuszczać Lebiediewa z oczu.-Tak - zgodził się O'Connor i zabrzmiało to bardzo poważnie.- Jeszcze jedno, rozmawiałem przed chwilą Waszyngtonem i dowiedziałem się czegoś zdumiewającego Brzeziński miał mieć wykład w West Point w poniedziałek.Dopiero godzinę temu poinformował, że przekłada go na wtorek.W poniedziałek ma w Nowym Jorku pogrzeb zmarłego wczoraj przyjaciela.- Jak to? - zdumiał się podpułkownik.- To znaczy, że Lebiediew wiedział o zmianie terminu wykładu jeszcze przed Brzezińskim? Jak to możliwe?- Nie wiem, jak to możliwe, ponieważ do tej pory nie wierzyłem ani w magię, ani antycypację.Wygląda jednak na to, że nasz przyjaciel zna nie tylko plany KGB, ale orientuje się również w ich rezultatach, słowem: zna przyszłość! Uważam, że powinniśmy go natychmiast zdjąć i przesłuchać.- Pozwól mu, Larry, pojechać do Krakowa.Być może zobaczymy go w akcji, a potem będzie twój.- Ustąpię ci, Bob, ale pamiętaj, ostatni raz.Morze głów wypełniało krakowski rynek.Dzwony dudniły jak oszalałe, podrywając ponad attykami Sukiennic gromady gołębi.O'Connor, który zajął stanowisko na mansardzie wysokiej kamienicy, obserwował czoło procesji, łopoczące chorągwie, wreszcie baldachim, a pod nim niosącego złocistą monstrancję arcybiskupa Krakowa.Karol Wojtyła miał spore dossier na swój temat w CIA, ponieważ było prawie pewne, że po śmierci kardynała Wy-szyńskiego obejmie stanowisko prymasa Polski.Wprawdzie mógł liczyć się z opozycją, i to nie tylko komunistycznej władzy, która poniewczasie żałowała swojej zgody na ingres biskupi młodego stosunkowo księdza, ale również najbardziej konserwatywnych kół Episkopatu, dla których był zbyt przebojowy.Generał odszukał stojącego pod Sukiennicami Colemana, jednego z pięciu ludzi, których rozstawił na rynku.Szósty, George, nie odstępował Lebiediewa na krok.Sygnał z impulsatora wskazywał, że obaj znajdowali się w najgęstszym tłumie, w pobliżu baldachimu i hierarchy.Co rosjanin zamierza? - głowił się Larry.Przesuwając lornetkę po twarzach ludzi zatrzymał się na mężczyźnie, który wysunął się przed Sukiennice i stał nieruchomo opodal miejsca, gdzie od wieków wisiał nóż, którym jeden z budowniczych wieży Mariackiej miał zamordować swojego brata, konstruktora drugiej wieży Osobnik był korpulentny, ubrany niedzielnie i chyba bardzo zapobiegliwy, ponieważ mimo bezchmurnego nieba zawiesił sobie na przedramieniu parasol.Zapewne krakus wyznawał starochińską zasadę: „Parasol noś i przy pogodzie"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]