Podobne
- Strona startowa
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Scott S. Ellis Madame Vieux Carré, The French Quarter in the Twentieth Century (2009)
- Diane Adams & RJ Scott In the Shadow of the Wolf 3 Splintered Lies
- Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)
- Card Orson Scott Czerwony Prorok (SCAN dal 700)
- Card Orson Scott Chaos (SCAN dal 705)
- Card Orson Scott, Kathryn Kerr Lovelock
- Chruszczewski Czeslaw Fenomen kosmosu (SCAN dal 1132)
- Grochola Katarzyna Podanie o milosc
- James Clavell Krol szczurow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bruce skinął głową.Wiedział, o jakim miejscu marynarz mówi: wycięcia w okrężnicy na cumy rufowe.- No i.?- Nie teraz, ale poprzednim razem.Kiedy płynęliśmy z Żabiego Brzegu.- Ostatni rejs z kapitanem Ogilvy?- Tak jest.Byłem na pokładzie, po to powietrze, no i zamoczyć łeb, bo padało.- Uśmiechnął się i ciemna poważna twarz nabrała niemal chłopięcego wyrazu.- Przemokłem do suchej nitki.Szkwałowało na całego.Ja tak czasami lubię pod koniec wachty.Potem sobie odbijam gorącym prysznicem.- Rozumiem - odparł Bruce.Na wielkich tankowcach marynarze mieli komfortowe warunki: jednoosobowe kabiny z łazienkami! I usługi pralnicze - czysty kombinezon na każdą wachtę.- I patrzyłem na ślad, sir.Wygląda jak rozplątywana lina, która nie ma końca.I przywiązana jest do kadłuba.Pan mnie rozumie, sir? Bruce skinął głową.Znał to.I słyszał o marynarzu, który zahipnotyzowany rzucił się w ślad.Mechanik mówił dalej, opowiadał, a Bruce słuchał.Miał skupiony wyraz twarzy, jego myśli błądziły.Iluż marynarzy było podobnych do tego, z którym rozmawiał.Cisi samotnicy, którzy w zakamarkach myśli żonglowali nie wypowiadanymi słowami, żeby któregoś dnia zacząć je wypowiadać - poetycko lub naiwnie - a potem znów zapadali w milczenie.Czekał, aż marynarz powie wszystko i skończy.Nagle jakieś słowo ukłuło go jak szpilka.- Co, co?- Tak, jak mówię, sir.Takie mam wrażenie, że na coś wpadliśmy.- Na coś wpadliście? Kiedy, jak?- Wypłynęło w śladzie.- Umorusane palce przebierały w powietrzu.- Jak węzły na linie.- Nie rozumiem?- No, części.Różne pływające, takie białe kawałki.Niedużo, ale widziałem.Nie za dużo widziałem, bo mgła, no i pokład tak wysoko.- Kiedy to było?- Mówiłem, niedaleko Żabiego Brzegu.Tam gdzie Żabojady.No, na wysokości francuskiego brzegu.I jak mówię, nie ostatnim razem, a przedtem.- Ale jak myślisz, w co Lewiatan uderzył? - zapytał Bruce, usiłując zachować obojętną twarz.- Ja nie wiem, sir.Może to była żaglówka tego doktora.- Dlaczego nie powiedzieliście o tym komisji, która badała sprawę?- Z maszynowni nikogo nie pytano, sir.Bruce niemal zazgrzytał zębami.Od czasu do czasu odradzała się dawna rywalizacja między maszynownią a marynarzami pokładowymi.Bruce ją dobrze pamiętał.W dawnych czasach pokładowi spali w kabinach między śródokręciem a dziobem, ludzie zaś z maszynowni w kabinach rufowych.Istniały dwa wrogie obozy, każdy przekonany o swojej wyższości i pewny, że gdyby nie pilnował przeciwników, to statek by zatonął.Bruce był kandydatem oficerskim, gdy pływał na statku Mutlah należącym do Clan Line.Tam właśnie panowała taka atmosfera wrogości.Którejś nocy ten stary rudowiec po prostu przełamał się na pół; o wschodzie słońca Bruce zobaczył, że połówka dziobowa i połówka rufowa płyną osobno.I na żadnej z połówek nikt nie machał.Członkowie komisji, których zadaniem było sprawdzenie wiarygodności oskarżeń Hardina, nie pomyśleli, że któryś z mechaników mógł być na pokładzie.A mechanik nie zapytany czuł się po prostu obrażony i sam się nie zgłosił.Może to i lepiej.Niech tak zostanie.Trzymał palce na guziku otwierającym drzwi, za którymi ryczały turbiny.Powiedział: - Dziękuję za informację, ale myślę, że to nie było nic ważnego.- Nie myśli pan, sir, że rozbiliśmy jacht tego doktora?- Absolutnie nie.I nie rozpowiadałbym o tym.Tylko zamąci ludziom w głowie.- Tak jest.I mam pytanie, sir?- Słucham?- Po co nam uzbrojony helikopter?- Uzbrojony?- Ma taki wielki karabin maszynowy na stałe zamocowany.Koledzy widzieli, kiedy go wiązali do pokładu.- Z tego, co ja wiem, mamy dostarczyć tę maszynę jakiemuś szejkowi w Katarze.- Bruce wymusił uśmiech i poklepał mechanika po ramieniu.- Znacie Arabów.Jeśli ktoś ma jakąś zabawkę, to i oni chcą ją mieć.- To święta prawda, sir.Dobranoc, sir.Bruce wyjechał windą na pokład kapitański.Przeklinał dyrekcję, przeklinał siebie, pilota helikoptera i Ogilvy'ego.- Na morzu nie ma tajemnic - warknął tego właśnie popołudnia Ogilvy w czasie rozmowy w kabinie.- Załoga wpadnie w panikę.Lewiatan nie jest statkiem wojennym ani marynarze piechotą morską.Bruce spacerował tam i z powrotem po kabinie Ogilvy'ego, tłumacząc i prosząc, podczas gdy kapitan siedział wyprostowany jak drąg za swoim biurkiem.Parę razy powtarzał informację, jaką brytyjski wywiad przekazał dyrekcji.Doktor Piotr Hardin, który twierdzi, że jego jacht został roztrzaskany przez Lewiatana, jest podejrzany o kradzież przenośnej rakiety przeciwpancernej; ostatni raz widziano go przed trzema tygodniami przed wypłynięciem z Anglii.Wnioski nasuwają się same.- On jest szalony! - powiedział Bruce.- I ma śmiercionośną broń.Musimy chronić statek.- Jestem w pełni zdolny obronić mój statek przed jakimś lunatykiem - odparł Ogilvy.Zerwał się z fotela: imponujący w pełnym mundurze, o głowę wyższy od Bruce'a; nieskazitelnie granatowe spodnie i marynarka, biała koszula, ciemny krawat, złote galony na rękawach, Bruce czuł się przy nim mały, zbyt tęgi, zaniedbany.Wsadził kciuki w kieszenie sztormówki.Trzeba było skończyć tę jałową dyskusję.- Mój drogi Cedryku, dyrekcja nalega.Musisz zabrać helikopter.- A jeśli się nie zgodzę?- Wówczas.Będzie mi przykro, ale to nie moja decyzja.Ogilvy'emu pociemniały policzki.Najpierw zacisnął wargi, ale po chwili szczęka zaczęła mu latać - i wtedy wyglądał jak stary człowiek, który przegrał.- Jeśli to decyzja Hobsona, dobrze, zgadzam się.- Podniósł palec, który jednak powrócił do zaciśniętej pięści.- Ale wiedz jedno, pilot helikoptera podlega mi w tym samym stopniu, jak każdy marynarz na tym statku.Kiedy następnego popołudnia Lewiatan przy wspaniałej słonecznej pogodzie opływał bretoński skraj Francji, helikopter uniósł się z pokładu, szarpany porywem dwóch ścierających się wiatrów o różnej prędkości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]