Podobne
- Strona startowa
- Christian Apocrypha and Early Christian Literature. Transl. By James
- James L. Larson Reforming the North; The Kingdoms and Churches of Scandinavia, 1520 1545 (2010)
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- William S. Burroughs Nagi Lunch
- Stanislaw Lem Eden
- Majewska Opiełka Iwona Akademia sukcesu
- Lem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (2)
- Haker. Tom 1. JesteÂś tylko moja Wild Meredith
- Weber Dav
- McCaffrey Anne Moreta Pani Smokow z Pern
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego Sean spał zawsze w którymś z baraków, a w swoim prywatnym pokoju przebierał się i brał prysznic.- Co miedzy wami zaszło? - spytał Król.- Kiedyś omal go nie zabiłem.Nagle przerwali rozmowę i zaczęli nadsłuchiwać w skupieniu.Usłyszeli coś jak westchnienie, cichy pomruk.Król rozejrzał się prędko.Nie zauważywszy nic niezwykłego, wstał i wspiął się przez okno do baraku, a za nim Marlowe.Mężczyźni w baraku również nasłuchiwali.Król spojrzał w stronę narożnika więzienia.Wydawało się, że wszystko jest tak, jak powinno.Jeńcy nadal przechadzali się drogą w obie strony.- Jak myślisz, co to było? - spytał szeptem.- Nie wiem - odparł Marlowe, wytężając uwagę.Ludzie wciąż przechadzali się wzdłuż więziennego muru, ale ich krok uległ teraz ledwie dostrzegalnemu przyśpieszeniu.- Ej, patrzcie - szepnął Max.Zza rogu więzienia wyszedł, kierując się w ich stronę, kapitan Brough.Za nim wyłaniali się kolejno inni oficerowie, zmierzając do podległych im żołnierskich baraków.- Na pewno nic przyjemnego - powiedział ponuro Tex.- Może rewizja - rzekł Max.Król błyskawicznie znalazł się na kolanach i otworzył czarną skrzynkę.- Na razie - rzekł pośpiesznie Marlowe.- Trzymaj - Król rzucił mu paczkę kooa.- Do zobaczenia wieczorem, jeżeli będziesz miał ochotę.Marlowe wybiegł z baraku i popędził drogą w dół.Spomiędzy ziaren kawy Król wyszarpnął zagrzebane tam trzy zegarki i podniósł się z klęczek.Po chwili zastanowienia wszedł na fotel i wepchnął je w palmową strzechę.Zdawał sobie sprawę, że wszyscy widzieli jego nowy schowek, ale machnął na to ręką, bo w tej chwili nie miał innego wyjścia.Zamknął na klucz czarną skrzynkę.W tym momencie w drzwiach stanął Brough.- Jazda, chłopaki, wychodzić - rozkazał.ROZDZIAŁ IVPrzeciskając się przez rój spoconych mężczyzn gromadzących się na asfaltowej drodze, Marlowe myślał tylko o jednym - o swojej manierce.Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie, czy napełnił ją przed wyjściem, ale ciągle nie był pewien.Wbiegł po schodach wiodących z drogi do baraku.Ale w środku nie było już nikogo, a w drzwiach trzymał straż umorusany Koreańczyk.Marlowe wiedział, że strażnik go nie wpuści, odwrócił się więc, pochylił i pod osłoną baraku pobiegł na jego drugi koniec.Rzucił się do drzwi i zanim strażnik go zobaczył, był już przy swojej pryczy i trzymał w ręku manierkę.Koreańczyk zaklął siarczyście, podszedł do niego i gestem nakazał mu odłożyć manierkę.A wtedy Marlowe zasalutował mu zamaszyście i przemówił po malajsku, gdyż był to język zrozumiały dla większości strażników.- Witaj, panie.Chyba będziemy długo czekać, więc pozwól mi zabrać tę manierkę, bo jestem chory na czerwonkę.Mówiąc to, potrząsnął manierką.Była pełna.Strażnik wyrwał mu ją i podejrzliwie powąchał.Potem wylał trochę wody na podłogę, wetknął Marlowe’owi manierkę z powrotem do ręki, jeszcze raz zaklął i wskazał na jeńców szykujących się w dole do apelu.Marlowe, któremu tak ulżyło, że aż osłabł, skłonił mu się i pobiegł do swojego szeregu.- Gdzieś się szwendał, Peter? - spytał Spence z tym większym zdenerwowaniem, że od czerwonki bolał go brzuch.- Nieważne.Ważne, że jestem.- Mając przy sobie manierkę, Marlowe odzyskał rezon.- Na co czekasz, Spence, ustawiaj wojsko - powiedział uszczypliwie.- Odczep się.No, dalej, chłopcy, stańcie w szeregu.- Spence policzył swoich ludzi i spytał: - A gdzie Bones?- W szpitalu - odparł Ewart.- Poszedł zaraz po śniadaniu.Sam go tam zaprowadziłem.- Do diabła, dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?- A niech to szlag, przecież przez cały dzień pracowałem w ogrodzie! Nie masz się kogo czepiać?!- A ty się tak nie wściekaj!Marlowe nie słuchał przekleństw, paplaniny i domysłów.Żywił w duchu nadzieję, że pułkownik i Mac mają manierki przy sobie.Po sprawdzeniu stanu swojego oddziału kapitan Spence udał się do podpułkownika Sellarsa, któremu nominalnie podlegały cztery baraki, i zasalutował.- Sześćdziesięciu czterech, panie pułkowniku.Zgodnie ze stanem.Dziewiętnastu na miejscu, dwudziestu trzech w szpitalu, dwudziestu dwóch na robotach.- Dobrze, Spence.Natychmiast po otrzymaniu aktualnych liczb ze wszystkich czterech baraków Sellars zsumował je i przekazał pułkownikowi Smedly-Taylorowi, któremu podlegało dziesięć baraków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]