Podobne
- Strona startowa
- Carter Scott Cherie Jesli milosc jest gra
- Zanim milosc nas polaczy Courtney Cole
- Christie Agatha Detektywi w sluzbie milosci
- Lucy Maud Montgomery W strone milosci
- Motylek Lipowo 1 Katarzyna Puzyńska
- Katarzyna Berenika Miszczuk Szeptucha
- Cronin AJ Trzy milosci
- Ekspedycja Kolitz Katarzyna Rygiel
- Bartłomiej Farrar Josephine Tey
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Znachor. Profesor Wilczur
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- beyblade.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie chcesz mi dać tego, co ja chcę.Chcesz mi dawać tylko to, co ty chcesz.Iwona przytakuje.— To wysoce prawdopodobne.I teraz Marta musi się zastanowić, o co jej chodzi.— A może tak mi na nim zależy, bo tobie na nim zależy.Iwona wyciąga rękę, bierze od Marty pierścionek.Nakładana serdeczny palec.Pierścionek wisi jak za duża obręcz.— Zsuwa mi się ze wszystkich palców.A na kciuku nie mogę go nosić.— Piękny.Iwona przechyla się i wrzuca pierścionek do szuflady.— Nie chcę ci go dać, Marto.Iwona znowu gdzieś odpływa, Marta nie wie, gdzie, ale musi ją przywołać.— Jesteś? Hej, jesteś? — udaje jej się powiedzieć to lekko.— Jestem, jestem, ale już słabo jestem.Co mówi doktor Saranowicz?— Saranowicz? — Marta jest zaskoczona, nie spodziewała się teraz pytania o Saranowicza.— Widziałaś się z nim? — Twarz Iwony jest bez wyrazu.— Z doktorem Saranowiczem? Chyba jeszcze nie przyjechał.— Słyszałam jego głos na korytarzu.Ach, więc to tak.Trzeba szybko coś powiedzieć, nie robić przerw, nie zastanawiać się, nie dopuścić Iwony do głosu.— Może i przyjechał, ale skąd ja mogę wiedzieć, co mówi.— Marta tak dobrze wczuła się w rolę, że jej słowa się rozpędzają i płyną wartkim strumieniem, bez jej udziału.— Czy ty myślisz, że ja się opierdalam cały dzień? Nie wiedziałam dzisiaj, w co ręce włożyć.Dawno nie było takiego pieprzonego dnia.Ta z erki nam zeszła, wiesz, mówiłam ci, ta, co ją przywiózł mąż i rzucił na łóżko.Samobójczyni pieprzona.Mówiłam, zostawić wenflon, bo żyły mi uciekają.Ale oczywiście lekarz wiedział lepiej.Wyjąć, bo jutro wypis.No i spadło ciśnienie.Basia w jedną nogę, ja w drugą, on szuka w dłoniach, ale.— Ta, co się przez męża truła?— Uhm.Sinieje nam w oczach — Marta bierze głęboki wdech, nie przestać, nie przestać mówić — a Basia z aparatem tylko melduje sto na sześćdziesiąt, osiemdziesiąt na czterdzieści, sześćdziesiąt na trzydzieści, a ona pani doktor ja będę umierać, czterdzieści na zero.Gdyby był wenflon, można było podać.To jak ja miałam Saranowicza pytać o cokolwiek!— Martuniu.— A potem jeszcze dwa cukry, posiew.— Martuniu.— Iwona delikatnie przywołuje ją do porządku.O Boże, jeszcze nie! Marta coraz większy wysiłek wkłada w nową opowieść.— Ach, wyobraź sobie, i przyjęliśmy na oddział Piłata.Śmieszne nazwisko, nie? A za mną stanął lekarz, Jacek, wiesz, ten młody z ginekologii i mówi mi na ucho, to wy macie taką umieralność, że z Biblii musicie dobierać?— Martuniu.— Ale obiecuję, jutro z samego rana.— Martuniu, muszę ci coś powiedzieć.— Iwona się uśmiecha, ale nie jest to uśmiech radosny, ona uśmiecha się smutno.I wtedy Marta rozumie, że stało się coś, o czym ona nie wie, i rozumie, jaka jest śmieszna z tym opowiadaniem o Piłacie.— Był tutaj? — Nie zapanowała nad swoim strachem.— Nie — mówi cicho Iwona, a Marta musi ukryć ulgę, odwraca się na moment do okna, potem znowu do Iwony.Uda się.— No widzisz — mówi pewnie.Iwona uśmiecha się i teraz ona bierze głęboki wdech.— Ja te badania miałam robione w Paryżu.Dlatego wróciłam.Zapada milczenie i poprzez to milczenie przychodzi do Marty zrozumienie wszystkiego.Od początku.Marta podnosi ręce do oczu, zakrywa twarz, potem je opuszcza, idzie do okna, cofa się, ciężko siada na łóżku Iwony.Nie ma odwagi spojrzeć jej w twarz.Ciążą jej ramiona i nogi, wszystko jej ciąży.— Dlaczego? — wyrywa jej się prawdziwie, z bólem.— Czasem ci wierzyłam.Że nie ma kto odczytać wyników badań.Że wszystko przede mną.— Ale po co, po co? — Marta jest zrozpaczona.Wszystkie jej starania na nic.— Po nadzieję.Bo ty nie wiedziałaś, że umieram.— Iwona mówi spokojnie, tak spokojnie, że Martę każde słowo boli.A więc wiedziała.— Mogłam udawać, że też nie wiem.— Przecież ja od razu wiedziałam — wyrywa się Marcie, ale już jest za późno, nie można cofnąć tych słów.Iwona uśmiecha się, w jej wymęczonych oczach błyskają te węgielki, które Marta pamięta z przeszłości.— Ma to dobre strony.Marta patrzy na nią zdziwiona.— Możemy przynajmniej zejść z tematu Saranowicza.Trzeba coś powiedzieć, szybko coś powiedzieć — kołacze się Marcie po głowie i wreszcie ma już gotowe zdanie:— Wiesz, ale to jeszcze nie znaczy, że.— Oczywiście, Marto.— Iwona przerywa jej w pół słowa.— Nic nie znaczy.Prawie nic nie znaczy.A ja prawie jestem.Jestem jeszcze trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]