Podobne
- Strona startowa
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Nurowska Maria Wiek samotnosci
- Christie Agatha Samotny dom
- Zajdel Janusz A Limes Inferior
- Zajdel Janusz A Prawo do powrotu
- Slawomir Nowakowski Uroda i Zdrowie
- Farkas Viktor Poza granicami wyobrazni
- Neverwinter Nights 2 Poradnik Gry OnLine
- Ashes on the Waves Mary Lindsey
- Księga Tysiąca i jednej nocy (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykorzystywałto jego sąsiad z fotela obok, ogromny Teksańczyk w kowbojskim kapeluszu, któregonie zdjął ani na chwilę.Podczas gdy on umierał, jego sąsiad, jak gdyby nic się niedziało, przy każdej wizycie stewardesy zamawiał alkohol.Czasami próbował go nimczęstować.Z przerażeniem i odrazą w oczach odmawiał.Nie mógł wyobrazić sobie265Janusz L.Wiśniewski Samotność w sieciwiększej tortury niż smak whisky w tej sytuacji.Turbulencje trwały do samego końca, a i lądowanie było okropne.Uderzylikołami w płytę lotniska tak mocno, że nawet obojętny na wszystko jego mocno jużpijany sąsiad zapytał, lekko bełkocząc:- Wylądowaliśmy czy nas zestrzelili?Za bramą czekał na niego kierowca wysłany na lotnisko przez uniwersytet wPrinceton.Jechali ponad godzinę.Gdy znalazł się w swoim pokoju, zadzwoniłnatychmiast do profesora i przesunął spotkanie o trzy godziny.Nastawił budzik,zamówił budzenie w recepcji i zaprogramował budzenie w telewizorze.Głośnośćustawił na maksymalną.Nie miał siły się rozebrać.Budził się trzy razy, ale dopiero telewizor wymusił na nim pójście pod prysznic.W gabinecie profesora był kilka minut przed czasem.Znał go dobrze zwcześniejszych spotkań i kongresów.Zdziwaczały starzec o białych włosach.Absolwent uniwersytetu w Zurychu - co z dumą podkreślał, namiętnie nawiązując doEinsteina, który także kończył uniwersytet w Zurychu - tolerujący wszystko opróczniepunktualności, palenia papierosów i kobiet naukowców.Dokładnie w tej kolej-ności.Z nim zawsze mówił po niemiecku, całkowicie ignorując fakt, że jegowspółpracownicy i asystenci nic z tego nie rozumieli.Podczas każdego spotkaniaupewniał się, że ich instytut na pewno nie współpracuje z tymi metabiologami wHarvardzie, którzy ciągle jeszcze nie wiedzą, że wieloryby to ssaki".Za każdymrazem - niestety, zgodnie z prawdą - zapewniał go, że na pewno nie współpracują zuniwersytetem Harvarda.Nie dodawał jednak, że jest to ich cel od kilku lat.Szefem biologii molekularnej w Harvardzie, o czym dowiedział się podczasrautu w trakcie któregoś z kongresów - była eksżona profesora z Princeton.Ponieważ środowisko naukowców to jedno z najbardziej plotkarskich środowisk wogóle, powiedziano mu szeptem na ucho, że profesor i eks byli małżeństwemdokładnie przez czterdzieści siedem godzin.Od jedenastej rano w sobotę dodziesiątej rano w poniedziałek, bowiem dopiero o tej godzinie otwierają sądy w stanieMassachusetts.Rzekomo dokładnie czterdzieści siedem godzin po ślubie żonaprofesora, doktor nauk biologicznych, absolwentka paryskiej Sorbony, złożyła pozewo rozwód.On sam nigdy nie spędził z profesorem więcej niż jedną godzinę, ale i towystarczyło, aby rozumieć jego eks.Prezentacja w gabinecie profesora - oczywiście po niemiecku -trwała trochę266Janusz L.Wiśniewski Samotność w sieciponad godzinę.Około siedemnastej przewieziono go do centrum komputerowegokliniki Uniwersytetu w Princeton, gdzie miał zainstalować i przetestowaćdemonstracyjną wersję ich programu.Po trzech godzinach pracy, gdy już był bliskizakończenia, wyszedł z sali komputerowej, aby poszukać automatu sprzedającegopuszki z colą.Musiał być gdzieś w pobliżu.Na amerykańskim uniwersytecie mogłonie być biblioteki, ale musiał być automat z colą.Z oświetlonego jarzeniówkamicentrum komputerowego wyszedł na ciemny korytarz.- O Boże, ale mnie pan przestraszył! Myślałam, że to jakiś duch.Chodzi pandokładnie jak Thommy.Przestraszył mnie pan strasznie.On też mnie ciągle straszył.Odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził ten głos.Czarna sprzątaczkamajaczyła w oddali w ciemnym korytarzu.Wyglądała jak niewolnica z obrazówTeodore'a Davisa, zbierająca bawełnę na plantacjach w pobliżu Nowego Orleanu.Tesame na pół centymetra głębokie zmarszczki pod oczami.Te same ogromne białegałki oczne, pocięte czerwonym liniami naczyń krwionośnych.- Nie chciałem pani przestraszyć.Szukam automatu z colą.Kto to byłThommy?- Thommy też ciągle szukał coli.Pracował tutaj wiele lat i nigdy nie pamiętał,gdzie jest automat - odpowiedziała.- Ja dzisiaj z pewnością też nie zapamiętam.Zaprowadzi mnie pani doautomatu i po drodze opowie mi, kto to był Thommy?- Nie wie pan, kto to był Thommy?! Thommy pracował cztery korytarze dalej.Każdy go znał po tym, jak ukradł mózg Einsteinowi.Zna pan Einsteina, tegoamerykańskiego %7łyda ze Szwajcarii?W tym momencie przyjrzał się jej dokładniej.Jeszcze nikt nie nazwał Einsteina amerykańskim %7łydem ze Szwajcarii".Nie umiał określić jej wieku.Zastanawiał sięczasami, czy Murzyni też nie mogą określić wieku białych, bo wydają im się zawszetacy sami.Przypominała mu Evelyn z restauracji w Nowym Orleanie.Ogromna,prostokątna od ramion do ziemi, zwalista, z piersiami jak poduszki, przykrywającymicałą klatkę piersiową od obojczyków po brzuch.- Jak to ukradł mózg Einsteina? Kto to był Thommy? - dopytywał sięzaintrygowany.Murzynka odstawiła wiadro, z którego przelewała się piana, i usiadła na ławceprzy wejściu do toalety.- Thommy był lekarzem.Ale nikogo nie leczył.Dlatego też nikt go nie267Janusz L.Wiśniewski Samotność w sieciszanował.Poza tym nie witał nikogo rano.Witałby pan kogoś radośnie rano, gdybymiał pan dwa trupy do pokrojenia przed i cztery po śniadaniu? Ja go szanowałam.IMarilyn też.Thommy kochał się w Marilyn.Ale wtedy tutaj prawie każdy kochał się wMarilyn.W tamtych czasach kobiety i mężczyzni jeszcze ciągle kochali się w sobie.Marilyn była lekarką na trzecim piętrze.Ja tam nie sprzątałam.Marilyn była bardzopiękna.Czy mogę zapalić przy panu?Wyjęła puszkę z tytoniem i zaczęła skręcać papierosa.- Oczywiście, że pani może.A mogłaby pani skręcić jednego dla mnie? Czy wtym automacie na colę jest także piwo?Znowu zapomniał o przyrzeczeniu z samolotu.Uśmiechnęła się.- Piwo? Nie.Nigdy.Tutaj na campusie łatwiej kupić kokainę niż piwo.- Kto to był Thommy i kto to była Marilyn? - zapytał, siadając obok niej naławce.Ponieważ była tak duża, że zajmowała prawie całą ławkę, musiał siedziećprzytulony do niej.Podała mu skręconego papierosa.Siedzieli w ciemnym korytarzu,paląc papierosy.Dwa żarzące się punkty.Było cicho, tylko jej niski głos brzmiałniesamowicie w tej ciemności i przy akustyce tego korytarza.- Marilyn w zasadzie pracowała na pediatrii.Dzieci kochały ją, bo śmiała sięcały czas.Tylko gdy umierało jakieś dziecko, miała łzy w oczach.Płakała zawsze wtoalecie.%7łeby dzieci tego nie widziały.Thommy był patologiem.Kroił trupy, żebyznalezć w nich coś ważnego.Dzięki temu, co znajdował, można było ratować życieinnych.Chociaż był bardzo potrzebny, nikt go nie podziwiał.Oprócz Marilyn.On tochyba jakoś czuł.To było tak dawno temu, a ja pamiętam każdy szczegół.Einsteinaprzywiezli przed północą.Był nieprzytomny.Umarł krótko po północy.To byłponiedziałek, osiemnastego kwietnia pięćdziesiątego piątego roku.Byłam wtedy tutajnajmłodszą praktykantką.Wydaje mi się, jakby to było wczoraj.Sprzątałam wtedypierwsze, parter i piwnicę.Patologia jest w piwnicy.Thommy oczywiście znał ipodziwiał Einsteina.Był dla niego niedoścignioną mądrością.Każdy w Princeton znałEinsteina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]