Podobne
- Strona startowa
- Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus (2)
- Rushdie Salman Szatanskie wersety
- Alistair Maclean Szatanski Wirus
- Alistair Maclean Szatanski Wirus 2 z 2
- May Karol Winnetou tom I
- Chmielewska Joanna Florencja Corka Diabla (www.ksi
- V Klaudiusz
- Stephen King Marzenia i Koszmary 2 (3)
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 1 Wyprawa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Adasiu! — krzyknął, zaledwie drzwi zamknęły się za matematykiem.— To było moje pióro.— Istotnie.Obiecałem, że je dzisiaj zobaczysz, a reszta mnie nie obchodzi — mówił Adaś wesoło.— Biegnijże za nim.Jasiński wypadł z klasy, a po chwili powrócił, zwycięsko dzierżąc w ręce zdobycz.— Ale ty jesteś magik, niech cię wszyscy diabli! — rzekł z uznaniem.— Nie pytam, jak i co, bo i tak nie powiesz, ale ciebie powinni spalić na stosie.Klasa siódma byłaby przenigdy nie dopuściła do takiej zbrodni.Uwielbiała swojego czorta, który chodził w czarnej sławie uśmiechając się przyjaźnie do całego, pełnego zagadek świata do szumiącej nadziei, że maluczko, a ujrzy morze bursztyn rodzące.Czort jednak, choć czort, nie umiał przewidzieć najbliższej przyszłości, wlokącej się ku niemu żółwim krokiem umęczonych w upale dni.Nie wiedział też i o tym, że sława jego rozbrzmiewała po całym gimnazjum jak długie, szerokie, wysokie i krzykliwe.W szkole wiedzą, skąd przyleciała ta mucha, co właśnie łazi po szybie, w jakim jest wieku i jakie są jej rodzinne stosunki.W szkole wszystko gada i plotkuje: ławka, tablica, wieszadło i bałwan piec.W szkole działa nieustannie telegraf bez drutu, telewizja, telepatia i licho wie, co jeszcze.Aniołowie nie zdążyli zapisać w księdze niebieskiej, co się stało w klasie szóstej w Jednym zakątku gmachu, a już wie o tym klasa piąta, najbardziej od niej oddalona.Najsłynniejszych podróżników zdumiewa nieodgadniony sposób, którym na olbrzymie odległości porozumiewają się Murzyni; godne zastanowienia są sposoby małpoludów w szkole.Nic w tym przeto nie było dziwnego, że najpierw głośna historia z profesorem Gąsowskim, następnie facecja z wiecznym piórem, porwanym przez matematyka, znane były i pędrakom, i dryblasom z klas wyższych.Panowie profesorowie też wiedzieli o tym, że siódmoklasista Adam Cisowski jest wyjątkowym ananasem w szkolnym ogrodzie.Cisowskiego mało to wszystko obchodziło, gdyż wybierał się nad morze, więc czasem pomrukiwał z radości.Wybierał właśnie książki, które należało przeczytać leżąc na piasku jak foka, gdy weszła do jego pokoju siostra z oznajmieniem, że przyszło do niego dwóch bardzo przystojnych młodzieńców.— Dobrze! — rzekł Adam.— Zachowujcie się cicho, wyjce afrykańskie.— A podsłuchiwać można? — zapytało przymilnie dziewczątko.— Za podsłuchiwanie będzie kęsim! — ostrzegł Adam.Dwaj młodzieńcy byli istotnie przystojni, lecz tak uroczyści jak dwaj pielgrzymi, co przybyli do Piasta Koszyczka, męża Rzepichy i ojca nie chrzczonego Ziemowita.Adam znał ich dobrze z widzenia, byli to bowiem szóstkoklasiści tego samego gimnazjum.Prezentacja odbyła się wedle wszelkich nakazanych przez wytworność przepisów, za czym młodzieńcy usiedli i obaj zmarszczyli czoła.Za pomocą bardzo okrężnego wnioskowania Adam poznał łatwo, że sympatyczni koledzy mają ciężkie myśli i kamień na sercu, wobec czego zagadnął ich z miejsca oświadczywszy z wdziękiem jak Rejent w “Zemście”, że “nie znana mu przyczyna, co w nikczemne jego progi marsowego wiedzie syna”.Cytata ta, poza ilością “marsowych synów”, była bliska prawdy, bo mars na ich czołach wieścił Marsa — boga wojny.Adasiowi przyszło na myśl, że te dwie uroczyste postacie poprzedzają śmierć, co nie mogła zdążyć równocześnie z nimi, oni bowiem przybyli tramwajem, a śmierć człapie piechotą.Może to sekundanci, co przyszli, aby go wyzwać na udeptaną ziemię? Nie mógł sobie wprawdzie przypomnieć, czy kogo obraził, lecz szkoła ma honor tak czuły, że jakiś rycerz mógł się poczuć dotknięty z lada jakiego powodu.Czekał przeto niecierpliwie, aby puścili z siebie głos.Widać było, że im jakoś nieswojo; jeden spozierał na drugiego zachęcając się w ten sposób do mówienia, tymczasem jednak obaj chrząkali, jak gdyby to był egzamin; a nie wytworna wizyta.Wszystko jednak ma swój koniec, a kij, wąż, cygaro i kiełbasa mają wedle głębokich spostrzeżeń nawet dwa końce, więc wreszcie jeden z nich łyknąwszy powietrza rzekł uroczyście:— My, proszę kolegi, jesteśmy delegacją…— O! — zdumiał się Adam krótko i okrągło.— W smutnej sprawie — dodał szybko drugi.“Teraz już ruszą z kopyta” — pomyślał Adam, a głośno dodał: — Kto kolegów przysłał?— Klasa! — odrzekli obaj.Adam skłonił z szacunkiem głowę przed tym słowem dostojnym i zapytał rozciekawionym spojrzeniem, czego żąda od niego sąsiednie mocarstwo?— Wiemy o tym — mówił jeden z posłów — że kolega posiada niepospolity umysł…Adam podniósł rękę na znak, że musi przerwać orację, albowiem wrodzona skromność nie pozwala mu słuchać podobnych hymnów, mówca jednak powtórzył uparcie, że niepospolity umysł jaśnieje przed nim w całej okazałości i nic ich nie przekona, że jest lub może być inaczej.Zwracają się do tego umysłu po pomoc i radę.Sprawa jest piekielnie przykra, zawiła, niejasna, niewytłumaczona i przypomina takie oszalałe kaprysy przyrody jak piorun z jasnego nieba.— Na Boga, co się stało?— Nieszczęście! — odrzekł poseł.— Opowiemy to koledze w największym zaufaniu i prosimy o głęboką tajemnicę.Otóż…— Za pozwoleniem! — szepnął Adaś.Posłowie patrzyli ze zdziwieniem, jak człowiek wzniosłego umysłu wykonuje ruchy dziwaczne; wziął w rękę przedmiot niepospolicie ciężki, potem stąpając na palcach, zbliżał się podstępnie do drzwi, za czym skoczył jak pantera i rozwarł je szeroko.Uśmiechnął się zadowolony i rzekł:— Już można mówić.Koledzy rozumieją: rodzeństwo!Oni skinęli poważnie głowami na znak, że ta niewymownie przykra strona życia nie jest im obca.Po czym przemawiając na przemiany, uzupełniając relację koniecznymi objaśnieniami, wyjawili pilnie słuchającemu Adamowi ciężkie strapienie całej klasy.Było to zmartwienie niepospolite i dręczące.Gospodarna klasa szósta posiadała znakomicie urządzoną spółdzielnię.Założył ją jakiś handlowy geniusz, mający doskonałą głowę do interesów, zapewne przyszły dyrektor banku, i zmusił klasę do wspólnego wysiłku.Wszystko, co było potrzebne w szkole i w domowym żywocie, musiało być nabyte we własnej spółdzielni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]