Podobne
- Strona startowa
- Herbert Frank Bog Imperator Diuny (2)
- Herbert Frank Bog Imperator Diuny
- Richard Dawkins Bóg urojony
- Dawkins Richard Bog urojony
- Janosch Cholonek czyli dobry Pan Bog z
- Niwinski Tadeusz Bog Einsteina
- radzieckiego funkcjonariusza
- Blake, William Complete Poetry And Prose
- Grisham John Malowany Dom (2)
- Swiadkowie Bozego Milosierdzia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odjeżdżały w dal ramy ludzkich losów, miejsca wzruszeń i lęków, strzępy tapet - opakowań codzienności, okienne otwory, przez które tyle oczu dziesiątki lat patrzyły na wiosenne niebo albo padający śnieg.Gdzie indziej demontowano fundamenty, odpowiednimi maszynami wyrywano z ziemi rury kanalizacyjne, gazowe, kable telefoniczne, elektryczne i telewizyjne, przeprowadzano też natychmiastową dezynfekcję pustych już wykopów poprzez pompowanie do nich cuchnącego chemicznie płynu z czerwonych cystern.O wiele trudniejsza była rozbiórka domów wyraźnie grożących zawaleniem.Taki wieżowiec Irek zobaczył przy dawnej pętli autobusowej, obok ciastkarni.Jeden z jego szczytów stał prosto, drugi jakby słaniał się na nogach, wykręcał i jednocześnie pochylał do przodu.Część betonowych płyt oderwała się i leżała bezładnie po obu stronach budynku, inne ledwo wisiały na stalowych drutach, dach był przełamany, od jego linii aż do siódmego piętra ział potworny rozstęp ścian, budynek wyglądał jak rozdarta do połowykartka papieru.Tu ludzie musieli pracować z platform na długich wysięgnikach, dokonując cudów zręczności, żeby poszczególne fragmenty odcinać, a potem podwieszać pod ramię dźwigu.Słońce przypiekało coraz mocniej, niebo zmętniało od upału jak prześwietlona klisza.Szedł jednak dalej i z leżących wszędzie, w pryzmach i pojedynczo, betonowych złomów, gruzowiska dwudziestego wieku, odczytywał czasem ledwie już widoczne, namalowane wyblakłą farbą duchowe przesłania końca minionego stulecia: „Kto ma spray, ten ma władzę”; „Spray jak czay w to mi gray”; „Lubię grzebać w dupie - Tomcio Paluch”.Czekała go jeszcze wędrówka do dawnego osiedla, na sąsiednie wzgórze, spadającą w dół, a potem pnącą się wysoko ulicą Krasickiego.Tu było już gorąco jak na patelni.Nie dał za wygraną, szedł, omijając ustawione w poprzek ulicy betonowe poręcze.Kompleksy budynków opleciono policyjnymi taśmami, jak wszędzie ustawiono tablice ostrzegawcze.Jego dom nie miał już okien ani drzwi, stał ażurowy, jakby złożony z klocków.To śmieszne, wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy co tydzień przybiegali tu z Mirką i klęli z niecierpliwości, czekając końca ślimaczącej się budowy i kluczy do własnego kąta.Obok Irka stanął facet z drugiej klatki, którego znał z widzenia ze trzydzieści lat.- O, teraz to im szybko idzie - zauważył, zadzierając głowę.- Mają taką maszynę, tłoczą do mieszkania rozżarzone powietrze, wszystko popieleje w dziesięć minut i spokój.Podjeżdża wielki zbiornik, wsysa popiół jak odkurzacz i już, beton czysty, można rozbierać.Ciężko przeżył wyprawę do domu, choć pozornie niczym się nie przejął.Po powrocie spał kilka godzin, bolała go później głowa, zaczęły się nudności i kłucia kręgosłupa.Na dodatek tego wieczoru nie przyszła Łucja.Nie przyszła też i następnego, i jeszcze następnego.Niepokoił się, szukał jej przez kilka dni.Chodził po mieście, wystawał przed sklepem, gdzie się spotkali.Szukałby pewnie dalej, ale zupełnie stracił siły.Czuł, że Proxeol z trudem powstrzymuje ból, nie może jednak powstrzymać coraz większej słabości i fal wysokiej gorączki.Organizm odmawiał też przyjmowania pokarmów, tolerował tylko najlżejsze rzeczy, resztę zwracał.Przestraszył się nie na żarty dopiero wtedy, gdy po takim wymiotnym odruchu spostrzegł kilka ciemnych kropel krwi.W pierwszej chwili rozpaczliwie chciał wracać do Wszechwłogi.Ze strachem, wiele razy biorąc do ręki modem i odkładając go z powrotem, wszedł na terminal Oddziału O-L.Na szczęście ukazała się Majami.Po ucieczce Wszechwłoga podobno wpadł w szał, Bogu ducha winnego Babilona, który nie był jeszcze zakwalifikowany, wysłał do zakładu psychiatrycznego i kazał zgłosić zaginięcie Irka na policję.Tam jednak powiedziano, że Ireneusz Słupecki na pewno nie żyje, i przedstawiono szpitalną dokumentację, wytykając przy tym bałagan na oddziale.- Bądź dzielny- powiedziała.- Twoja córka ciągle tu wchodzi, co robić?- Niech pani poinformuje, że.zgodnie z dokumentacją.- Bądź sobą.Przez tydzień nie wstawał z łóżka.Brał już podwójne zastrzyki, co utrzymywało go w stanie lekkiego oszołomienia i pobudzenia.Nie jadł, nie spał, zmuszał się tylko do picia mleka, które parę razy zwrócił, zabarwione na różowo.Powoli dojrzewała w nim decyzja, postanowił nie zwlekać.W sobotę rano ubrał się i wyszedł.Zostawił na stole modem Cmona, starannie zamknął drzwi, chipowe karty zniszczył i wyrzucił do kosza.W spożywczym supermarkecie dla kobiet sieci FADRA kupił puszkę piwa „Napój cienisty” z podobizną Leśmiana, otoczoną wieńcem z chmielowych szyszek, wsadził ją do kieszeni i pojechał na dworzec autobusowy.Czekał długo, ale w końcu złapał odpowiedni kurs.Autobus bezszelestnie sunął starą szosą warszawską, pustą w południe, nieuczęszczaną, służącą dziś tylko mieszkańcom okolicznych wsi.Za Stawigudą skręcił w piękną, leśną drogę do Plusk i tam Irek wysiadł na samotnym przystanku.Z chłodnego wnętrza prosto w słoneczny żar, przepojony żywicą, wonią rozgrzanego igliwia.Ścieżką prowadzącą w dół zszedł ku jezioru.Jak za dawnych czasów było migotliwe i srebrne, broniło się przed upałem ledwie zauważalną mgiełką.Usiadł pod drzewem i pił piwo.Izotermiczna puszka doskonale trzymała chłód, który drobnymi bąbelkami drapał w podniebienie, a potem rozchodził się po brzuchu, łagodząc na chwilę gorączkę i kiełkujący gdzieś głęboko ból.Nie rozmyślał, patrzył na grę słońca w koronach sosen.- Leśniczówka Ustrych.- powtarzał.Nagle zorientował się, że nie jest sam.Niedaleko, za większą kępą traw leżała przytulona para młodych ludzi.Kochali się przedtem albo spali w cieniu, teraz zaczęli rozmawiać.- Nie chce mi się nawet myśleć o końcu urlopu - mówił chłopak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]