Podobne
- Strona startowa
- Wiktor Krawczenko Wybrałem wolnoć. Życie prywatne i polityczne radzieckiego funkcjonariusza
- User Guide
- R18 03
- 2014 konspekt rach finansowa
- Sienkiewicz H. ogniem i mieczem tom 1
- Goethe Johann Wolfgang Powinowactwa z wyboru
- Grisham John Obronca ulicy (3)
- Cole Courtney Beautifully Broken. Tom 3. Zanim miłoÂść nas połączy
- Tom Clancy Suma wszystkich strachow t.2
- Michelle R. Lovric Carnevale [2003]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeślizaczniecie ich traktować jak ludzi i towarzyszy radzieckich, będą was słuchać z radościąi animuszem.Podczas akcji może to oznaczać różnicę pomiędzy zwycięstwem a porażką.Doszliśmy do porozumienia.Obiecał zmienić swoje metody, a ja obiecałem nie dokuczaćmu w Czerwonym Pograniczniku.Najdziwniejsze w owej historii jest to, że komandirGałuszka nie tylko dotrzymał słowa, ale ku swemu zaskoczeniu stał się niebawem najbardziejlubianym oficerem w jednostce.Kiedy Gałuszka dowodził, jego ludzie ochoczo szli za nim.Podczas niebezpiecznych ekspedycji imponowała nam jego osobista odwaga pod ogniem.Po zakończeniu szkolenia wysłano nas na nocne łowy na przemytników i basmaczy.Nigdy nie brakowało gorących doniesień od informatorów po obu stronach granicy.W perskich i afgańskich kawiarniach ludzie zbierali informacje o otrzymanych lub dostarczonychtowarach, o planowanych napadach na rosyjskie wioski.Przez pośredników informacje tedocierały do dowództwa Armii Czerwonej.Nasze ekspedycje, mimo długotrwałych poszukiwań, często nie natrafiały na śladzwierzyny.Czasami dochodziło do wymiany strzałów.Ale przynajmniej raz na moich oczachrozegrała się dziwaczna bitwa, w której obie strony poniosły straty dziwaczna, ponieważwalczyliśmy w czarną, deszczową noc z niewidzialnym przeciwnikiem.Tamtej nocy brodaty Turkmen w czarnej futrzanej czapie poprowadził nasz oddziałw rejon, gdzie według jego informacji mogliśmy przechwycić karawanę przemytników.Przezniemal godzinę jechaliśmy powoli w chłodnym deszczu, zatrzymując się co chwila i nasłuchując.W końcu znalezliśmy ślad.Wystrzelono czerwone rakiety, które na krótko oświetliły tereni Tarasow, szef wydziału GPU dowodzący naszą ekspedycją, rozkazał nam przeprowadzić atak.Przez jakiś czas strzelałem na oślep w kierunku, z którego dochodziły hałasy, gdy nagle,tak blisko mnie, że widziałem w ciemnościach jego oczy, wyrósł Turkmen.Mierzył do mniez karabinu, ale zdołałem wystrzelić pierwszy.Upadł, lecz najwidoczniej był tylko ranny,bo znowu złożył się do strzału.Zeskoczyłem z konia i wyrwałem mu z rąk karabin. Wstawaj! rozkazałem.Przede mną stał stary człowiek, z długą brodą, z rękami uniesionymi ponad głową.Krewspływała mu po policzku.Mówił coś w swoim ojczystym języku i płakał; niewątpliwie błagało życie.Wyjąłem mu zza pasa sztylet i przekazałem go oficerowi.Przed wschodem słońca potyczka się skończyła.Z pewnością wielu przemytnikówuciekło.Ale znaczną ich liczbę, wraz z ciężko obładowanymi wielbłądami, odprowadzonodo obozu.I zanim słońce znowu zaszło, wszyscy schwytani Turkmeni zostali rozstrzelani przezplutony egzekucyjne na rozkaz dowódców.Niedługo potem wysłano mnie na posterunek kilkanaście kilometrów dalej, wraz z Kostiąi innymi.Stacjonujący tam żołnierze ucieszyli się z naszego przybycia, gdyż oznaczało ono,że zostaną zluzowani.Był wśród nich mój rodak spod Kijowa.%7łałował tylko, że musi zostawićswojego konia, piękne, nieustraszone zwierzę, które z niejasnych dla mnie powodów nazwałLordem Curzonem.Wymógł na mnie solenną obietnicę, że będę dobry dla Lorda Curzona,i oddał mi go. Traktuj go dobrze, a Curzon będzie ci bratem zapewnił mnie. Ma więcej rozumu niżwiększość ludzi.Nasz posterunek znajdował się blisko wylotu górskiej przełęczy.W następnychtygodniach miałem powody, żeby być wdzięcznym swojemu rodakowi za to, że podarował miLorda Curzona.Koń reagował nie tylko na mój najlżejszy dotyk, ale, jak się wydawało, na mojemyśli.Dobrze było czuć go pod sobą, kiedy pełniłem służbę wartowniczą, sam, w nocy, z dalaod towarzyszy.Wystarczył najmniejszy hałas, spadający kamyk, szelest wśród drzew, wyciegłodnego szakala, by postawić konia i jezdzca w stan czujności.Każdy żołnierz, który schwytał przemytnika, miał prawo do jednej trzeciej wartościszmuglowanych towarów.Nigdy nie spotkało mnie takie szczęście, ale wielu uczestnikówpogranicznych patroli wróciło po ukończeniu służby do rodzinnych wiosek jako bogaci ludzie,ponieważ takie rzeczy były cenione w kraju radzieckim.Nie zapomnę szczupłego, czarnowłosego żydowskiego chłopca imieniem Zjama.Ani on,ani nikt inny nie wiedział, przez jakie biurokratyczne niedopatrzenie Zjama został przydzielonydo kawalerii i wysłany nad perską granicę.W pełnieniu służby przeszkadzało mu tylko jedno śmiertelnie bał się koni.Niektórzy kpili sobie z nieszczęsnego chłopaka, ale większość z nas muwspółczuła.Próbowaliśmy nauczyć go dosiadać konia, trzymać cugle; czasami myśleliśmy,że zemdleje lub umrze z samego przerażenia.Ale jakimś cudem, przezwyciężywszy strach,Zjama stał się znakomitym jezdzcem z zamiłowaniem do śmiałych wyczynów.Noc po nocytropił kontrabandę i raz, z niezawodnym wyczuciem, zdołał pojmać obładowanego przemytnika,zdobywając w ten sposób niezłą fortunę.Lord Curzon, którego rącze nogi nieraz ocaliły mi życie, przyczynił się teżdo zakończenia mojej kariery wojskowej.Tamtej nocy byłem na patrolu wraz z jeszcze jednymżołnierzem, w zalesionym terenie z dala od posterunku.W oddali usłyszeliśmy hałasy.Krzyknąłem do niewidocznych ludzi, aby się zatrzymali, i we dwóch pomknęliśmy naprzód.Nagle Curzon potknął się, a ja przeleciałem nad jego głową.Reszty dowiedziałem się znacznie pózniej.Mój towarzysz zawołał mnie z oddali, ale nieuzyskał odpowiedzi.Znalazł mojego konia, lecz ani śladu mnie.Po bezowocnychposzukiwaniach wrócił do obozu.Kilka godzin pózniej grupa poszukiwawcza odnalazła mniew kałuży, straszliwie posiniaczonego i nieprzytomnego.Przez wiele tygodni leżałem w szpitalu wojskowym w pobliżu Aszchabadu, cierpiąckatusze.Chociaż czułem się tak, jakbym miał połamane wszystkie kości, okazało się,że doznałem tylko zewnętrznych obrażeń.Opiekowały się mną dwie starsze wiekiempielęgniarki.Nie było tajemnicą, że są to arystokratki wygnane z Piotrogrodu; jedna z nich, LidiaPawłowna, przyznała mi się, iż urodziła się jako księżniczka. Kiedy wydobrzałem na tyle, by znieść podróż, odesłano mnie do Kijowa.Spędziłemw tamtejszym szpitalu około miesiąca, a następne dwa miesiące w kijowskim sanatorium.Zostałem zdemobilizowany i wróciłem do pracy jako brygadzista w mojej fabrycew Dniepropietrowsku.Było to latem 1928 roku; zaczynałem dwudziesty trzeci rok życia. ROZDZIAA VZerwanie z przeszłością Pomniejsi aktorzy w wielkim historycznym dramacie rzadko zdająsobie sprawę z jego skali.Są zbyt głęboko zaangażowani w akcję, by dostrzegać szersze kontury.Na początku 1929 roku znajdowałem się wśród tych aktorów młodych idealistów, porwanychwzniosłymi ideami i planami tamtego okresu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]