Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- Anne Holt Hanne Wilhelmsen 03 mierc Demona
- Collins Suzanne Igrzyska mierci 02 W piercieniu ognia
- Baka Józef Uwagi o mierci niechybnej i inne wiersze (2)
- Jackson Lisa Montana 03 Urodzona dla mierci
- IGRZYSKA MIERCI 02 W piercieniu ognia
- Heinlein Robert A Luna to surowa pani
- Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac
- Sztuka wyznaczania i osiagania Marcin Kijak full
- Krowa niebianska (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bezpauliny.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Obyś miała rację, ale to trzeba sprawdzić.Nie wiesz, czytwój brat zabijał inne zwierzęta?Pokręciła głową.- Sprawdzę to jutro.- Jutro - powtórzyła.- Czy to znaczy, że dziś możemy sięskupić na innych rzeczach?Kiwnął głową.- Jasne.Uśmiechnął się, ale nie tak swobodnie jak wcześniej, nietak otwarcie.Widziała napięcie w mięśniach jego twarzy.Szli dalej.Za rogiem minęli inną parę spacerowiczów,dwoje nastolatków oglądających wystawy po ciemku.Dotarli do samochodu, ale zamiast otworzyć drzwi, Allanoparł się o bok bronco i przyciągnął Cathy do siebie.Poczuł, jak zesztywniała, więc cofnął ręce.- Przepraszam.- zaczął.Pocałowała go.To był niezręczny pocałunek, szybkie dziobnięcie, którenie całkiem trafiło w usta, ale równie podniecającegopocałunku nigdy jeszcze nieprzeżył.Natychmiast miał erekcję.Spojrzał w oczy Cathy,zobaczył nerwowe oczekiwanie, otoczył ją ramionami ipowoli pochylił się do przodu.Ich wargi się spotkały.Zostawił jej mnóstwo czasu, ale się nie odsunęła.Lekkorozchylił usta i wsunął język pomiędzy jej wargi.Otwarłasię pod jego naciskiem, wpuściła go do środka.Oparła sięo niego.Iodskoczyła nagle.Patrzyła na wypukłość w jego spodniach.Zakłopotany,odsunął się od samochodu i odwrócił.Czuł, że powinienprzeprosić, chociaż nie bardzo wiedział, za co. Ee, słuchaj.Cathy szybko pokręciła głową.- Przepraszam.To moja wina.Ja.- głos jej zamarł.Patrzyli na siebie i nie wiedzieli, co powiedzieć.Allanukradkiem próbował spacyfikować swoją erekcję, aleCathy dostrzegła ruch i jej spojrzenie pomknęło do jegoręki.Oboje natychmiast odwrócili wzrok.- No, lepiej wracajmy - powiedział Allan.Otworzył przednią drzwi i obszedł samochód od przodu.- Robi siępózno, a jutro idę do pracy.- Nie chodzi o ciebie.Obejrzał się na nią.- Co?Oblizała wargi.- Ja po prostu.- Nie mogła dokończyćzdania.- O co chodzi?Zawrócił i znowu do niej podszedł.- Po prostu.już dawno.- Rozumiem - zapewnił Allan.- W porządku.- Ja naprawdę.cię lubię.- Ja też cię lubię.Pocałowali się jeszcze raz.Poczuł, że jej ciało przywierado niego coraz mocniej, i z zawstydzeniem stwierdził, żeznowu jest pobudzony.Z tak bliska musiała zauważyćjego podniecenie.Nie wiedział, jak ona zareaguje.Niechciał jej odstraszyć.Ale ona się nie przestraszyła.Ojciec czekał na nią, kiedy wróciła do domu.Siedział wkuchni, z kulami opartymi na kolanach.Z pokojurodzinnego dochodził ryk telewizora.Spiorunował jąwzrokiem, kiedy podeszła do zlewu.- Gdzieś ty była, do cholery?Spojrzała na niego zimno.- Wychodziłam.- Nie mów do mnie takim tonem, młoda damo! -Próbował się dzwignąć na nogi, opierając ręce na stole ikrawędzi krzesła, ale kule z łoskotem runęły na podłogę,a on opadł bezwładnie.Cathy podniosła kule.- Musiałem sam sobie zrobić obiad - poskarżył się ojciec.-Przynajmniej mogłaś mnie uprzedzić, dokąd idziesz.Czekałem i czekałem, a kiedy nie wracałaś, pomyślałem,że coś ci się stało.O mało nie zadzwoniłem na policję.Mogłaś chociaż zostawić kartkę.Cathy natychmiast poczuła się winna.Miał rację.Powinna go uprzedzić, że wychodzi.Nawet jeśli siękłócili, postąpiła bezmyślnie.Odwróciła się do niego,skruszona.- Przepraszam - powiedziała.- Nie wiedziałam, że to siętak przeciągnie.Zaprosił mnie na obiad, ale.- On? Ten gliniarz? Przytaknęła.Ojciec uśmiechnął się złośliwie.- Czy wy.?- Ani słowa więcej!Ojciec wciąż szczerzył zęby i wyraznie zamierzał cośodpowiedzieć, ale zanim zdążył wymówić choć słowo,Cathy wybiegła z kuchni.Nagle w domu zrobiło sięgorąco i duszno, więc zamiast pójść do sypialni, wyszłana zewnątrz.Nocne niebo było czyste i piękne.Przez chwilę stała napodjezdzie, patrząc w gwiazdy.Krzywizna Ziemiznajdowała odbicie w łukowym sklepieniu niebios.Księżyc jeszcze się nie pojawił, konstelacje jaśniały na tległębokiej czerni.- Da.Niski, stłumiony, niemal mamroczący dzwięk sprawił, żenatychmiast się obejrzała.Powietrze nagle się ochłodziło iCathy roztarta ramiona.Głos dochodził jakby z drugiejstrony ulicy, ale chociaż rozglądała się po chodniku itrawnikach, nic nie zobaczyła.Wytężyła wzrok ipróbowała rozróżnić kształty w ciemnościach.Tam.Mała figurka przesuwała się powoli na tle krzakówotaczających podwórze Armstronga.Cathy zrobiła dwa kroki do przodu i przystanęła, kiedyfigurka wyszła na pas trawy oświetlony przez latarnięuliczną.Randy.Poruszał się powoli, ale zdecydowanie, jakbyzmierzał do wyznaczonego celu, jednak nie zależało mu,kiedy ten cel osiągnie.Był mokry, przemoczony na wylot,w ociekającym ubraniu, z krótkimi włosamiprzylepionymi do czaszki.W nikłym żółtawym świetlelatarni jego ciało wydawało się śliskie i błyszczące.Cathy przyjrzała się dokładniej i zauważyła, że bladą,lśniącą, niemal ośli-złą skórę chłopca w kilku miejscachznaczą plamy równie lśniącej czerni.Olej? - pomyślała, zdziwiona.Krew?Zatrzymał się i obejrzał na nią zupełnie jakby wyczuł jejobecność.Cathy spojrzała mu w oczy i natychmiastodwróciła wzrok, przestraszona wyrazem jego twarzy,przerażona perwersyjną inteligencją, która zdawała sięemanować z oczu w wyraznej sprzeczności z pozostałymirysami.Jeśli oczy naprawdę są oknami duszy, pomyślała, todusza Randy'ego jest potępiona.Szybko odwróciła się i weszła do domu.Zamknęła zasobą drzwi na klucz i wyjrzała przez okno, szukającupośledzonego chłopca, ale zniknął bez śladu.Ulica byłapusta.Z drżeniem opuściła zasłony i przeszła przez korytarz dosypialni.38O BO%7łE - POWIEDZIAA ALLAN.- O JEZU.Człowiek natrawniku wybuchnął.Allan odetchnął głęboko.Klatka piersiowa i brzuchmężczyzny pękły, skóra rozdarła się na poszarpanestrzępki wokół nieregularnych otworów, skupionych wkilka grup.Czerwonawa ciecz wciąż płynęła, bulgocząc,z otworów równymi strumyczkami, które zasilała wodapompowana w głąb martwego ciała przez blizniaczeogrodowe węże, wetknięte w ustai odbyt mężczyzny.Ochłapy czerwonego i białego mięsazaścielały trawnik, wisiały na zdzbłach, zaczepiały się nagałązkach, a woda wciąż przesączała się przez trawę iwyciekała na chodnik.Cuchnęło uryną i ekskrementami, żółcią i krwią.%7łółta taśma policyjna odgradzała dom, ale właściwieniepotrzebnie.Ciało, czy raczej jego resztki, wyglądałotak okropnie i śmierdziało tak straszliwie, że ludzie zwłasnej woli trzymali się z daleka.- Mamy nazwisko? - zapytał Allan.- Dane?- Harvard Brown - odpowiedział Dobrinin.- Programistakomputerowy.Podobno rozwiedziony.Właśniepróbujemy odnalezć byłą żonę.- Gdzie jest patolog? Chcę znać czas śmierci.- Już jedzie.Rozpoczęliśmy przeczesywanie okolicy.- Dobrze.- Spojrzał na zabarwioną krwią wodę sikającą zmartwego ciała i się skrzywił.- Niech ktoś zakręci techolerne węże!- Fotograf jeszcze nie przyjechał! - zawołał Williams zfrontowego ganku.- Gówno mnie to obchodzi! Nie musi robić zdjęć zbezczeszczenia zwłok! Zakręćcie te cholerne węże!Patrzył, jak strumienie wody wiotczeją i zamierają.Poszarpane ciało zapadło się w sobie.Kawałek czystegobiałego jelita wypłynął przez największą dziurę, tuż nadkroczem mężczyzny, i zawisnął na cienkim skrawkuskóry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]