Podobne
- Strona startowa
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Morderstwo na Via Appia
- Saylor Steven Roma sub rosa t Ramiona Nemezis
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Thomas Craig Niedzwiedzie lzy
- Jordan Robert Kamien Lzy
- Himilsbach Lzy Soltysa opowiada
- Kazantzakis Nikos Ostatnie kuszenie Chrystusa (SC
- Christie Agatha Poirot prowadzi sledztwo (SCAN
- 'Prawo Turystyczne' R.Walczak
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mizuyashi.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A czy przypadkiem ona nie była niedzwiedzicą? Zwierzęciemsamotnikiem, jak powiedział psychoterapeuta, takim, które nie żyło w stadzie, ani nawetw parze.- Może tak lepiej - powiedziała głośno.- Mniej okazji do pomyłek i do ośmieszaniasię.Cztery lata, trzy miesiące i osiem dni.A może osiem lat, trzy miesiące i cztery dni.Bruna wiedziała, że umrze, ale już nie miała pewności co do daty.Ponownie zadzwoniła do Yiannisa.Wciąż nie odpowiadał.Po wyjściu z aresztukilkakrotnie próbowała się z nim skontaktować.Bez skutku.Z początku odpuściła:uznała, że się ukrywa, zawstydzony, a i ona sama miała do niego trochę żalu o to, żeokazał się taką paplą.Teraz jednak brak wiadomości od archiwisty zaczynał ją niepokoić.Postanowiła odwiedzić go w domu.Przemierzała Madryt coraz bardziej rozdrażniona, ponieważ wszyscy ją rozpoznawalii wskazywali palcem.Próbowała złapać taksówkę, ale z powodu kolejnego strajkutramwajarzy wszystkie były zajęte.Zwiat znów zaludnił się replikantami, wyglądało totak, jakby wszyscy naraz wypełzli spod kamieni, pod którymi się ukrywali, i wielu z nichmijając Brunę, pozdrawiało ją jak swoją dobrą znajomą.To było bardzo irytujące.W kamienicy Yiannisa ktoś się wyprowadzał.Zapracowana ekipa robotówwyspecjalizowanych w przeprowadzkach ładowała meble i pudła do ciężarówki.Replikantka wsiadła do windy z jednym z robotów.Jechali na to samo piętro.Brunamiała złe przeczucia.Wysiadła z windy, za nią wyjechał piszczący blaszak, stanęła przedotwartymi drzwiami do na pół opróżnionego mieszkania Yiannisa.Przy wejściu natknęłasię na blondynkę w roboczym kombinezonie, która przydzielała meble i pudła kolejnymrobotom.Ten, który przyjechał z Bruną, otrzymał niewysoką wieżę z nałożonych nasiebie krzeseł.- Co tu się dzieje?Blondynka spojrzała na Brunę jak na idiotkę.- A jak myślisz? Firma przewozowa, roboty od przeprowadzek.I rozwiązaniedzisiejszej zagadki to.- ironicznie odparła kobieta, używając frazy z modnegokonkursu.- Pytam, bo znam tego lokatora.Yiannisa Liberopoulosa.Nie wiedziałam, żezmienia mieszkanie.Gdzie on jest?- Nie mam pojęcia.- Gdzie zawozicie meble?- Nigdzie.Tak naprawdę to nie jest przeprowadzka.Opróżniamy mieszkanie.Sprzedano całą jego zawartość.- Co?! To przecież niemożliwe.Jej zdumienie musiało być wielce wiarygodne, bo blondynka zmiękła i zaczęłasprawdzać dane na swoim kompfonie.Cztery roboty ustawiły się w kolejce i czekały napakunki na wolnymi biegu, cicho brzęcząc.- Mam.Tak, Yiannis Liberopoulos.Wszystko się zgadza.Sprzedaż całościwyposażenia.Dziwne.Nie ma tu żadnego namiaru.aha, jest jedna osoba do kontaktu.Jakaś Bruna Husky.To jej mamy wypłacić pieniądze za meble.- Co?!Replikantka chwyciła kobietę za ramię i sama spojrzała na wyświetlacz.- O nie! - zaprotestowała blondynka.Rzeczywiście, nazwisko Bruny figurowało jako jedyne na liście beneficjentów tejsprzedaży.Odwróciła się i ruszyła pędem.Wydawało się jej, że wie, gdzie może znalezćYiannisa.- Nie ma za co, kochana, nie ma za co! - dobiegł ją jeszcze zza pleców głoswkurzonej blondynki.Pomóż mi, wielki Morlayu, żebym zdążyła, proszę, szeptała, biegnąc.Postanowiłanie korzystać ze zbyt zatłoczonych ruchomych chodników i popędziła ulicami, ile sił wnogach.To był dość wyczerpujący czterdziestominutowy wyścig z czasem, a kiedydotarła do budynku Finis, nie mogła złapać tchu.Ruszyła w stronę recepcji mieszczącejsię w holu, ale zanim tam dotarła, zobaczyła Yiannisa.Siedział zamyślony i posępny najednym z krzeseł w poczekalni.Podeszła do niego i bez sił opadła na krzesło obok.- Co ty tutaj robisz? - wydyszała.Archiwista wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nią zdumiony.- Bruno, tak mi przykro.Zresztą sama wiesz.I nieśmiało powiódł wzrokiem dookoła.Siedzieli w przestronnym i uroczym holu,pomalowanymi w delikatne odcienie zieleni, z przyciemnionym światłem i stonowanąmuzyką.Było tu jeszcze z dziesięć osób, niektóre samotne, inne w parach, ale nie słychaćbyło żadnych rozmów, panowała atmosfera skupienia, zupełnie jak w świątyni.Finis byłanajwiększą firmą eutanazyjną na Ziemi i jedyną, jaka działała w Madrycie.- Tak, widzę, ale pytam raz jeszcze, co, do cholery, ty tu robisz?- No cóż, to chyba oczywiste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]