Podobne
- Strona startowa
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Bulyczow Kir Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Zanim milosc nas polaczy Courtney Cole
- Lovecraft H.P 16 opowiadan
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)
- Anderson Poul Piesn pasterza (SCAN dal 865)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ayno.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To widać.Szutak przez moment przyglądał się Sowie, a potem powiedział do robotników:- Chłopaki.Idziemy do roboty.Z tym fagasem nie ma co gadać.Kutwa.Wielki dyrektor się zrobił.Zapomniał już, jak u mnie był za pomocnika.Zawsze mówiłem, że nie ma gorszej rzeczy, jak się z chama robi pana.Ludzie niechętnie zaczęli wychodzić z pakamery.- Zaczekajcie - powstrzymał ich Sowa.- Chodźcie no tu wszyscy.Bliżej.Jeszcze bliżej.O, tak.Dobrze.Otoczyli stół, przy którym siedział dyrektor.- Szutak! Postaw flaszkę.- Nie ze wszystkimi piję - powiedział Szutak.- Do wódki dobieram sobie towarzystwo.-Jak uważasz.Sowa sięgnął do kieszeni i wyciągnął zegarek.- Poznajesz? - spytał podsuwając go Szutakowi pod sam nos.- Poznaję.Skąd go masz?- A jak myślisz?- Zginął mi z ręki, kiedy.- Wiem o tym - odparł ze spokojem Sowa.- Sam ci go zdjąłem.Leżałeś pod płotem jak bydlę.- Rany boskie.Co ja miałem za ten zegarek od kobiety! - złapał się Szutak za głowę.- Więc jak? Stawiasz?- Mowa.Tylko nie mam przy sobie.- Szutak wymownie klepnął się po kieszeniach.- Ale zaraz, zaraz.Chwileczkę.Coś się zrobi.Wyglądał, jakby w niego nowy duch wstąpił.Energicznie rozejrzał się dookoła.- Hrabia! - zawołał podniesionym głosem.- Gdzie jest Hrabia?- Jestem.- Daj na flaszkę.Jutro ci oddani.Mamy okazję wypić z towarzyszem dyrektorem.Hrabia bez słowa sięgnął do kieszeni.- Dziś nie będziemy pić - powstrzymał ich Sowa.— Jest robota.Kiedy indziej nadarzy się okazja.Sowa oddał Szutakowi zegarek.Na progu stanął Miętus.- Co wy, do jasnej cholery'.' Był dzwonek? Ciągle muszę każdego z osobna prosić do roboty?- Nie pierdź, Wańka.Widzisz, że towarzysz dyrektor siedzi i nic nie mówi a ty tu wyskakujesz nagle i niepotrzebnie trzaskasz dziobem.- Co mi tam dyrektor! - wzruszył ramionami Miętus.- Robota.Robota mnie obchodzi.Dyrektor za was nie zrobi.Jak przyjdzie co do czego, mnie będą opieprzać.- I słusznie - zauważył któryś.Miętus, wściekły, jak z procy wyskoczył z pakamery.Sowa uśmiechnął się i też wyszedł.Z trudem zmieścił się do maleńkiej Skody.Samochód z wysiłkiem zaczął przebijać się po gruzach w stronę ulicy.Kiedy auto z dyrektorem zginęło za bramą, Szutak.uważnie oglądając zegarek, powiedział:- Cham.Wszyscy powiadają na niego cham, a okazuje się, że z niego całkiem porządny człowiek.Widział, że byłem wtedy trochę tego.to podszedł, zdjął mi z ręki zegarek i jakżeście sami widzieli, oddał bez słowa.Czy inny na jego miejscu zrobiłby to samo? Na pewno nic.Poszedłby opchnąć gdzieś na flaszkę, i cześć.Po obiedzie czas jakoś szybciej zleciał.Nikt nie zdążył nawet się obejrzeć, kiedy Miętus uderzył w szynę na fajrant.Skończono robotę.Pozbierano narzędzia i poukładano je starannie w skrzynkach.Pakamera znowu się zapełniła.Ludzie myli się.Przebrali w wyjściowe ubrania.Przepychali przed kawałkiem stłuczonego lusterka przybitego gwoździkami do ściany.Co młodsi układali starannie „fale" na głowach.Miętus jako ostatni zamykał pakamerę na ciężką, zardzewiałą kłódkę i wszyscy jak jedna wielka rodzina wychodzili z budowy.Za bramą ściskali sobie ręce, wypowiadając sakramentalne: „do jutra", i rozchodzili się.Każdy w swoją stronę.Po wyjściu z budowy Hrabia, Miętus i Szutak skręcili na Podwal, jak mawiał Miętus.Minęli dyrekcję przedsiębiorstwa i doszli do Trasy.Przy schodach Miętus pożegnał ich.Poszedł gdzieś w gruzy Starego Miasta, do kumpla na partię szachów.Patrzyli za nim, jak idzie krokiem ciężkim, mocno pochylony do przodu.,,Ile on może mieć lat?" - zastanowił się Hrabia.Szutak jak gdyby odgadł jego myśli.- Kiedyś uczył mnie kamieniarstwa - powiedział w zamyśleniu.- Ale jak! Szczeniak byłem.Czternaście lat miałem.On był w tym czasie „panem czeladnikiem".Spojrzeli na siebie.Zapalili.W tej chwili obaj daleko byli myślami od miejsca, w którym stali.-Hrabia!- No'.'- Co robisz w niedzielę?- A kiedy to jest?- Pojutrze.- Nic wiem jeszcze.Szutak zastanowił się.- Wpadnij do mnie - powiedział.- Będę siedział cały dzień w domu.Pogadamy.Zjemy razem obiad.Przyjdzie też na pewno siostra żony.Mówię ci, baba! Ta kurwa dopiero zrobiłaby z ciebie człowieka.Szutak współczująco pokiwał głową nad przyszłym losem Hrabiego.- Starsza od ciebie, to fakt, ale za to wiesz!.Potem podali sobie ręce.Szutak, jadąc schodami w dół, spojrzał za siebie.Hrabia stał na tym samym miejscu.- Wpadnij! - krzyknął jeszcze.- Nic pożałujesz.A flakon też będzie.Styczeń 1961 r.FlorkaOd samego rana było gorąco, zanosiło się na upał, a pić wódkę w zamkniętym mieszkaniu Florki w taką pogodę byłoby czystym szaleństwem, więc dlatego żeby nas nikt nie widział, poszliśmy pić za ustęp Choinowskich.Było nas trzech chłopaków i dla okrasy jedna kobieta.Byłem ja, Dziunio Dzwonkowski i Wójcik, świeżo upieczony wdowiec ze Stankowizny.Kobietą była siedemdziesięcioletnia Florka Bojaźnik vel hrabina Dębska.Florka miała łeb jak bania, pamiątkę po przebytej w dzieciństwie angielce, wyłysiały na czubku jak kolano, jedynie po bokach zwisały zlepione brudem resztki siwych kosmyków, które ledwie, ledwie zakrywały jej byczy kark i wielkie odstające uszy.W końskiej twarzy u nasady mięsistego nosa tkwiły wyblakłe, marynarskie oczy, w górnej szczęce nie wiadomo jakim cudem wisiały jeszcze dwa wielkie pożółkłe zęby.W barach Florka przypominała Trąbińskiego, w biodrach zaś Adasia, trzynastoletniego chłopca.Ponętny przed pół wiekiem biust zwisał teraz na brzuchu i razem z perkalikową sukienką przepasany był jakimś tandetnym paskiem z białej masy.Jej pierwszym mężem był znany i ceniony w okolicy murarz, specjalista od klejnowskich sklepień, chłop na schwał, o kostropatej gębie, który w czasie jakiegoś pijaństwa na robocie padł od noża łobuzów gorszych od siebie.Po śmierci pierwszego męża w życiu Florki nastąpił długi i jałowy okres, wypełniony jedynie przelotnymi miłostkami, a w jakiś czas potem przybłąkał się do niej na stałe młody arystokrata z ,,cyrku" przy ulicy Dzikiej.Wymoczek w porównaniu z pierwszym, bez fachu i pieniędzy, tyle tylko że był przystojny, miał ładny, zadbany wąs i gładszą wymowę od Bojaźnika.Na imię było mu Felek, na nazwisko Dębski, i do końca życia twierdził, że jest synem hrabiego.Felek, jeśli tylko rozmowa zbaczała na temat jego urodzenia, odwracał od rozmówcy swą piękną głowę i z obrzydzeniem spluwał na kilkusetletnią gałąź genealogiczną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]