Podobne
- Strona startowa
- Andrzej.Sapkowski. .Narrenturm.[www.osiolek.com].1
- Sapkowski Andrzej narrenturm XQWZ57GOZN73DR2QO7HI
- Andrzej Sapkowski Narrenturm
- Andrzej Sapkowski Narrenturm (2)
- Kennedy Paul Mocarstwa Âświata (1500 2000)
- Anne McCaffrey Mistrz harfiarzy z Pern
- Jonathan Kellerman Bomba zegarowa (Alex Delaware 05)
- Lady M Albena Grabowska
- Pamietnik Z Konferencji Zydozna
- Cervantes Saavedra de Miguel Niezwyke przygody Don Kichota z la Manchy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasłał morderców na Przemka, syna księcia cieszyńskiego Noszaka, a ja i Noszaka znałem, i Przemko druhem mi był.Tak tedy z raciborskiej gościny nie korzystałem ani onegdaj, ani teraz nie będę, bo synalek Jana, Mikołajek, dzielnie, jak mówią, kroczy po rodzica śladach, Nadto drogi nadłożyłem, bo było z Kantnerem o czym pogadać w Oleśnicy, powtórzyć mu, co rzekł był pod jego adresem Jagiełło.Do tego, droga przez Dolny Śląsk zwykle obfituje w atrakcje.Choć widzę, że przesadzona coś ta opinia.–Ha!–domyślił się bystro Reynevan.–To dlatego w pełnej zbroi jedziecie! I na bojowym koniu! Bitki wypatrujecie.Zgadłem?–Zgadłeś–przyznał spokojnie Zawisza Czarny.–Gadali, roi się tu u was od raubritterów.–Nie tu.Tu bezpiecznie.Dlatego tak ludno.W samej rzeczy, na brak towarzystwa narzekać nie mogli.Sami nie dogonili co prawda nikogo i nikt ich nie wyprzedził, za to w przeciwnym kierunku, z Brzegu ku Oleśnicy, ruch był ożywiany Minęli już kilku kupców na nagrożonych, rysujących głębokie koleiny wazach, w eskorcie kilkunastu zbrojnych o wyjątkowo bandyckich gębach.Minęli pieszą kolumnę obładowanych łagwiami maziarzy, anonsowanych wcześniej ostrym zapachem żywicy.Minęli grupkę konnych Krzyżaków z Gwiazdą, minęli podróżującego z giermkiem młodego joannitę o twarzy cherubina, minęli wolarzy pędzących woły, a także pięciu podejrzanie wyglądających pielgrzymów, którzy, choć grzecznie spytali o drogę do Częstochowy, w oczach Reynevana podejrzanymi być nie przestali.Minęli jadących na drabiniastym wozie goliardów, wesołymi i niezbyt trzeźwymi głosy śpiewających In cratere meo, pieśń ułożoną do słów św.Hugona z Orleanu.A teraz właśnie–rycerza z niewiastą i małym orszaczkiem.Rycerz był w pysznej bawarskiej zbroi, a wspięty dwuogoniasty lew na tarczy dowodził przynależności do rozległego rodu Unruhaw, Rycerz–widzieć to się dało–momentalnie rozpoznał herb Zawiszy, pozdrowił ukłonem, ale tak dumnym, by jasnym było, że nie gorsi Unruhowie od Sulimczyków.Odziana w jasnofioletową suknię towarzyszka rycerza jechała po damsku na pięknej karogniadej klaczy i nie nosiła–o dziwo żadnego nakrycia głowy, wiatr swobodnie igrał w jej złotych włosach.Przejeżdżając obok, kobieta uniosła głowę, uśmiechnęła się leciutko i obdarzyła zagapionego na nią Reynevana spojrzeniem tak zielonym i wymownym, że chłopiec aż zadrżał.–Oj–powiedział po chwili Zawisza.–Nie umrzesz ty, chłopaczku, śmiercią naturalną.I pierdnął.Z siłą bombardy średniego wagomiaru.–By dowieść–rzekł Reynevan–żem na was wcale za wasze złośliwości i przytyki nie krzywy, uleczę was z tych wzdęć i gazów.–Ciekawość, jak,–Zobaczycie, Niech no tylko trafi się pasterz,Pasterz trafił się nawet prędko, ale zobaczywszy skręcających ku niemu z gościńca konnych rzucił się do panicznej ucieczki, wpadł w chaszcze i znikł jak sen jaki złoty.Zostały tylko beczące owce.–Było–ocenił, stając w strzemionach, Zawisza–sposobem go brać, z zasadzki.Bo teraz go już po tych wertepach nie dognamy.Wnosząc z tempa, w jakim wiał, już zdążył zresztą odgrodzić się od nas Odrą.–Albo i Nysą–dodał Wojciech, giermek rycerza, dowodząc żywego dowcipu i znajomości geografii,Reynevan nie przejął się jednak drwinami wcale, Zsiadł, pewnym krokiem udał się do pasterskiego szałasu, skąd po chwili wyłonił się z wielkim pękiem suchych ziół.–Nie pasterz mi potrzebny–wyjaśnił spokojnie–lecz to.I odrobinka wrzątku, Garnek się znajdzie?–Wszystko–rzekł sucho Wojciech–się znajdzie.–Jeśli gotowanie–Zawisza spojrzał w niebo–tedy popas.I to dłuższy, bo noc bliska.Zawisza Czarny rozsiadł się wygodniej na nakrytym kożuchem siodle, zajrzał do opróżnionego przed chwilą kubka, powąchał.–Zaprawdę–orzekł–smakuje jak ogrzana słońcem woda z fosy, a śmierdzi kotem.Ale pomaga, na mękę Pańską, pomaga! Już po pierwszym kubku, gdy mnie przesrało, poczułem się lepiej, a teraz to już jakby ręką odjął, Moje uznanie, Reinmarze, Łeż to, jak widzę, że uniwersytety mogą młodzika nauczyć jeno pijaństwa, wszeteczeństwa i plugawej mowy.Łeż, zaprawdę.–Ociupinka wiedzy o ziołach, nic więcej–odpowiedział skromnie Reynevan.–Tym zaś, co naprawdę wam pomogło, panie Zawiszo, było zdjęcie zbroi, odpoczynek w wygodniejszej niż kulbaka pozycji.–Za skromnyś–przerwał rycerz.–Ja moje możliwości znam, wiem, jak długo zdolnym wytrwać w siodle i zbroi.Trzeba ci wiedzieć, że często podróżuję nocą, z latarnią, bez popasania.Raz, że to skraca podróż, dwa, bo wtedy jeśli nie za dnia, to może chociaż po ciemnicy ktoś zaczepi.I dostarczy uciechy.Ale skoro twierdzisz, że to spokojna okolica, ha, po cóż konie męczyć, posiedźmy przy ogniu do świtu, pogawędźmy.W końcu to też rozrywka.Może i nie tak dobra, jak wyprucie flaków z paru raubritterów, ale zawsze.Ogień strzelił wesoło, rozjaśnił noc.Zaskwierczał i zapachniał tłuszcz, kapiący z kiełbas i kawałów boczku, przypiekanych na patykach przez giermka Wojciecha i pachołków.Wojciech i pachołkowie zachowywali milczenie i stosowny dystans, ale w rzucanych Reynevanowi spojrzeniach dostrzegało się wdzięczność.Nie podzielali widać bynajmniej zamiłowania swego pana do całonocnego podróżowania z latarnią.Niebo nad lasem skrzyło się od gwiazd.Noc była chłodna.–Taak–Zawisza oburącz pomasował brzuch.–Pomogło, pomogło, lepiej i szybciej niż zwykle zalecane modlitwy do świętego Erazma, patrona od trzewi.Cóż to za magiczna herba była, cóż za czarodziejska mandragora? I czemuś jej właśnie u pasterza szukał?–Po świętym Janie–wyjaśnił Reynevan, rad, że może się popisać–pasterze zbierają różne sobie tylko wiadome zioła.Wiązkę z owych noszą najpierw uwiązaną do hyrkawicy, tak zwie się z czeska pasterski kij.Potem zioła suszy się w szałasie.I warzy z nich odwar, którym.–Którym poi się trzodę–spokojnie wpadł w słowo Sulimczyk.–Znaczy, potraktowałeś mnie jak wzdętą krowę.No, ale jeśli pomogło.–Nie sierdźcie się, panie Zawiszo.Mądrość ludowa jest ogromna.Nie gardził nią żaden z wielkich medyków i alchemików, ani Pliniusz, ani Galen, ani Walafrid Strabo, ani uczeni Arabowie, ani Gerbert z Aurillac, ani Albertus Magnus.Wiele medycyna skorzystała od ludu, a od pasterzy zwłaszcza.Bo wielką i niezmierzoną mają oni wiedzę o ziołach i ich mocach leczniczych.I o mocach.innych.–W rzeczy samej?–W rzeczy samej–potwierdził Reynevan, dla lepszego widoku przysuwając się bliżej do ognia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]