Podobne
- Strona startowa
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Lem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933 (2)
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Lem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933 (3)
- Lem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933
- Bezpieczenstwo Unixa w Internecie
- Vonnegut Kurt Galapagos (SCAN dal 688) (4)
- Quinn Julia Jak w niebie (2)
- Kr0lestwo sl0nca ksiega1 01
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem punkt na wodzie zaczął się z wolna powiększać.— O, płynie do nas — zawołała Interferencja i z przejęcia wyskoczyła Smokowi na głowę.Po chwili zebrani na brzegu ujrzeli potężne cielsko, wyłaniające się z wody tuż przy kępie trzcin.— O rany — szepnął Bartolini — ileż by z tego było kotletów.— Czego?Oczywiście powiedział to Gburowaty, pragnąc dowiedzieć się, czego sobie życzą ludzie zgromadzeni nad wodą.— Chcemy cię powitać — zaczął Smok.— I co jeszcze? — przerwał mu Hipopotam.— Potrzebujemy dużo drzewa bo-bo.— W celu?— Zbudowania tratwy — odparł Smok, naśladując lakoniczny sposób wyrażania się władcy jeziora.— Po co?— Chcemy płynąć do Kibi-Kibi.— Aha.Zapanowało chwilowe milczenie.Widocznie Gburowaty rozmyślał o tym, co usłyszał.Po chwili odezwał się:— Długa jazda.— Mamy motor — wyjaśnił Smok.— Założymy śrubę i popłyniemy szybko.— Aha — rzekł Gburowaty, nie przyznając się do tego, że nie wie, co to jest motor i śruba.— Pozwolisz? — zapytał Smok.— Pozwolę.— Dziękuję ci.— Nie ma za co.Do widzenia.— Do widzenia.Wielkie cielsko zanurzyło się w głębinę i po chwili jedynie rozchodzące się po wodzie koła świadczyły o niedawnej obecności Hipopotama.— Macie więc oficjalne zezwolenie władcy — powiedziała Interferencja.— Teraz się trzeba zabrać do roboty.Zawołam moje siostry.Zwróciwszy się w stronę dżungli, Interferencja przyłożyła łapki do ust i zawołała:— Ahoj, ahoj, małpiszony!Na ten zew nad brzegiem jeziora M’buru zaroiło się od małp.Zwinne stworzonka zeskakiwały z palm, wyłaniały się gromadami z gęstwiny bananowców, biegły pociesznie po spalonej przez słońce trawie.Interferencja wzięła na siebie obowiązek przedstawienia swych sióstr podróżnikom.— To jest Amplituda — powiedziała, wskazując na pierwszą z brzegu małpę.Druga nazywa się Regresja.Ta z wygryzionym uchem nosi imię Kolaudacji, a tamta z bardzo długim ogonem zwie się Inwestycja.Smoka już dawno świerzbił język, aby się zapytać, skąd w krainie Gburowatego Hipopotama wzięły się tak wymyślne imiona małp.Poczekał jednak do końca, po czym zwrócił się do Interferencji:— Piękne macie imiona, o małpy tej uroczej krainy.Ale powiedz mi, kochana Interferencjo, skąd się one u was rozpowszechniły?— To całkiem prosta historia — powiedziała Interferencja.— Dawno, dawno temu przywędrował w te strony pewien podróżnik.Musiał to być bardzo uczony człowiek, ponieważ nosił okulary, a na głowie miał hełm tropikalny.Lubiłyśmy bardzo patrzeć, jak łowił do siatki ćmy i motyle.W namiocie miał strasznie dużo papieru, na którym wciąż coś pisał.Ale pewnego razu zdarzyło mu się wielkie nieszczęście.Zjadł go krokodyl, zamieszkujący rzekę M’zuri.Podróżnik miał wtedy przy sobie grubą książkę pod tytułem “Słownik wyrazów obcych”.Książki tej krokodyl nie tknął, uważając, że może sobie przez nią popsuć żołądek.I tak “Słownik wyrazów obcych” znalazł się w naszych rękach.Od.tego czasu każda nowo narodzona małpa w naszym kraju przybiera sobie imię z owej książki.Tak pięknych imion nie mają małpy w żadnej innej krainie.— Tak — powiedział Smok z przekonaniem — to są naprawdę wspaniałe imiona.Gdybym nie był Smokiem, chciałbym być małpą.Przybrałbym sobie wtedy imię Tolerancji.Doktor Koyot od dłuższej chwili szarpał swą bródkę, wreszcie włączył się do rozmowy:— Zastanawiam się, w jaki sposób zetniemy tyle drzew, sikoro nie mamy piły.Interferencja wskoczyła na maskę samochodu i powiedziała:— Nie trzeba ścinać.Tysiące drzew bo-bo leżą na wodzie po drugiej stronie jeziora.Trz«ba je tylko związać linami.My to zrobimy.Przedostanie się na przeciwległy brzeg jeziora M’buru zajęło naszym podróżnikom kilka godzin.Trzeba było omijać zdradliwe trzęsawiska pełne krokodyli i węży, oczyszczać drogę z pni drzew powalonych przez wiatr, wreszcie uważać, by potężne kolce krzaków nie przekłuły opon samochodu.Powietrze było wilgotne i gorące.Nad bagnami unosiły się opary, z olbrzymich liści skapywały krople ciepłej wody, kwiaty pachniały odurzająco.Gromada małp posuwała się w ślad za podróżnikami, czyniąc to znacznie szybciej od nich.Te wesołe i miłe zwierzęta skakały bowiem z drzewa na drzewo, dzięki czemu na drugim brzegu znalazły się szybciej od łudzi.Interferencja mówiła prawdę.Przy brzegu jeziora leżały tysiące pni drzewa bo-bo.Można z nich było zbudować nie jedną, ale sześćdziesiąt sześć tratw.Smok wyszukał mały pagórek, panujący nad brzegiem jeziora, i postanowił założyć tu obóz.Wkrótce też w cieniu palm i baobabów wyrosły dwa kolorowe namioty.Bartolini przywdział swą kucharską czapę i zabrał się do przyrządzania obiadu.— Podoba mi się tu — powiedział Smok.Z pagórka było widać olbrzymią płachtę wody.Tu i ówdzie pojawiały się na niej ciemne punkciki: były to łby krokodyli.— Obawiam się — rzekł doktor Koyot — że nie będziemy się mogli kąpać.— Ja bym nie wszedł do tej wody za żadne skarby świata — wzdrygnął się kucharz.— Smoku — powiedziała Interferencja, która wśród małp pełniła funkcję Przewodniczącej Stada — tak rzadko mamy gości, że wasz przyjazd stanowi dla nas wielkie święto.— Bardzo nam miło — zrewanżował się Smok.— My też jesteśmy zachwyceni tak gościnnym przyjęciem.Czy nie obawiasz się, że Gburowaty cofnie swe zezwolenie?— Nic podobnego.Skoro już raz obiecał — to dotrzyma.— No, to zabierajmy się do roboty — rzekł Smok i na znak gotowości zawinął rękawy koszuli.Ludzie i małpy pracowali zgodnie przez kilka godzin.Robota nie należała do łatwych: pnie drzewa bo-bo były mokre i śliskie, każdy krok groził kąpielą w mętnych wodach jeziora.Sama kąpiel mogła być nawet bardzo miła z powodu upału, ale w jeziorze roiło się przecież od wygłodniałych krokodyli, które krążyły wokół tratwy i czekały na smakowity kąsek.Od czasu do czasu mistrz Bartolini odpędzał je swą ,,rożnoszpadą”, ale po chwili gromadziły się znów i rozdziawiając olbrzymie paszcze, ukazywały rzędy ostrych zębów.Poszczególne pnie drzew wiązano przy pomocy mocnych lin.Małpy dbały o to, żeby na brzegu stale się znajdował odpowiedni ich zapas.Tratwa musiała być duża, żeby się na niej mógł zmieścić samochód oraz domek mieszkalny dla podróżników.W samym środku ustawiono wysoki maszt, zrobiony z pnia palmy pachnącej[5].Kiedy umieszczano go w otworze pokładu, jedna z małp wpadła do wody, ale błyskawicznie wyskoczyła na tratwę, widząc sunącego ku niej krokodyla.Potwór, któremu sprzed nosa uciekła tak smakowita potrawa, zapłakał prawdziwie krokodylimi łzami, Na ten widok Don Pedro cisnął mu kilka kości z wczorajszego obiadu.— Mam czułe serce — rzekł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]