Podobne
- Strona startowa
- Farmer Philip Jose wiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- Pullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompas
- Pullman Philip Mroczne materi Zloty kompas
- Farmer Philip Jose Ciala wiele cial
- Pullman Philip Mroczne materie 3 Bursztynowa luneta
- Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (S
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Ripley Alexandra Scarlet
- Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu Gabriel R.A
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- commandos.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— A co ze środkami halucynogennymi? — spytała FrancescaSpanish, — Osiągam lepsze wyniki pracy, zażywając psycho-deliczne preparaty na bazie sporyszu; pod ich wpływem widzęnaprawdę mojego przeciwnika i przekonałam się, że to mipomaga.— Nasz szef, pan Mick, jest wrogiem wszelkich preparatówhalucynogennych na bazie sporyszu — uważa, że działają oneszkodliwie na wątrobę.Jeśli przywiozła je pani z sobą, może panije zażywać.Ale nie otrzyma ich pani od nas, choć.jak sądzę,posiadamy takie specyfiki.— Od kiedy — zwrócił się do Franceski Spanish Don Den-ny — preparaty psychodeliczne są ci potrzebne do halucynacji?Całe twoje życie jest halucynacją na jawie.— Dwa dni temu miałam szczególnie fascynujące widzenie —odpowiedziała spokojnie Francesca.— Nie dziwię się — powiedział Don Denny.— Grupa telepatów i jasnowidzów zeszła po drabince z cien-kiego konopnego sznura na balkon znajdujący się za moimoknem.Przeniknęli przez ścianę i zjawili się przy moim łóżkubudząc mnie swoją gadaniną.Cytowali wiersze i poetycką prozęze starych książek; ogromnie mi się to podobało.Wydawali mi siętacy ·— przez chwilę szukała właściwego słowa — tacy błyskotliwi.Jeden z nich, który przedstawił się jako Bili.— Jedną chwileczkę — przerwał Tito Apostos —ja też miałemtaki sen.— Zwrócił się do Joego: — Pamięta pan — mówiłempanu tuż przed odjazdem z Ziemi.— Nerwowo zacisnął dłonie, —Czy przypomina pan sobie?— Mnie też się śniło — powiedziała Tippy Jackson.— Bilii Matt.Powiedzieli, że mają zamiar mnie wykończyć.— Powinieneś był poinformować o tym mnie — zwrócił się doJoego Runciter.Jego twarz pociemniała gwałtownie i wykrzywiłją jakiś grymas.— Ale wtedy ty.— zaczął Joe i przerwał.— Wydawałeś sięzmęczony.Miałeś inne sprawy na głowie.— To nie był sen — powiedziała ostrym tonem Francesca —to było prawdziwe widzenie.Potrafię je odróżnić.— Oczywiście, że potrafisz, Francesco — powiedział DonDenny, mrugając w kierunku Joego.— I ja miałem sen — odezwał się Jon lid.— Ale dotyczył onpojazdów poruszających się na poduszce powietrznej.Starałemsię utrwalić w pamięci numery znajdujące się na ich tablicachrejestracyjnych.Zapamiętałem ich 65 i jeszcze teraz mogę po-wtórzyć.Czy chcecie, żebym to zrobił?— - Bardzo mi przykro.Glen — powiedział Joe Chip doRuncitera.— Myślałem, że zdarzyło się to jedynie Apostosowi.Nie wiedziałem nic o innych.Ja.— przerwał na dźwiękrozsuwających się drzwi windy.Podobnie jak inni odwrócił sięi spojrzał w tym kierunku.Stanton Mick — niski, tęgi mężczyzna, szedł w ich kierunku naswych grubych nogach.Ubrany był w krótkie, kwiaciaste spodnie,różowe pantofle z futra jaka i wdzianko z wężowej skóry bezrękawów.Długie do pasa, utlenione na biało włosy przepasanemiał wstążką.— Jego nos —- pomyślał Joe — wygląda jakgumowa gruszka klaksonu jednej z taksówek, jakie jeżdżą poNew Delhi — miękki i dający się ściskać.A także hałaśliwy.Najbardziej hałaśliwy nos, jaki w życiu widziałem.— Witajcie, czołowi posiadacze zdolności antypsi — powiedziałMick.rozkładając ramiona w przesadnym geście powitalnym.—Oto zjawili się eksterminatorzy — mam na myśli państwa.—Jego głos miał przenikliwy, skrzypiący ton, wskutek czegoprzypominał głos kastrata.— Równie niemiły dźwięk mógłbypanować w ulu pełnym metalowych pszczół — pomyślał Joe.— Oto na przyjazny, spokojny, nieszkodliwy świat StantonaMicka spadła plaga w postaci bandy różnych ludzi o zdolnościachpsi.Cóż to był dla nas za dzień, tu w Mickville — jak nazywamytę naszą miłą, sielska osadę na Lunie! Oczywiście przystąpiliściejuż do pracy, tak jak się spodziewałem.Jesteście przecież najlep-szymi specjalistami w swojej branży, przyznaje to każdy, przy kimwspomni się o Korporacji Runcitera.Ja sarn jestem już za-chwycony waszą działalnością, z jednym wyjątkiem.Widzębowiem, że wasz kontroler majstruje coś przy swym sprzęcie.Czymógłby pan patrzeć w moją stronę, gdy się do pana zwracam?Joe wyłączył swe wskaźniki i aparaty rejestrujące, zamknął teżdopływ prądu.Czy zechce pan teraz zaszczycić mnie uwagą? — spytał goStanton Mick.— Owszem — odparł Joe.— Nic wyłączaj swych aparatów — polecił mu Runciter.—Jesteś zatrudniony u mnie i nie podlegasz panu Mickowl— To nie ma znaczenia.Dokonałem już pomiarów pola psiwytwarzanego w tym rejonie.— Wykonał swoje zadanie.StantonMick przybył za późno.— Jak silne jest ich pole? — zapytał Runciter.— Nie ma żadnego pola — powiedział Joe.— Czy to znaczy, że nasi inercjałowie zneutralizowali je? Żenasze antypole jest silniejsze?— Nie — powiedział Joe.— W zasięgu moich aparatów nie maw ogóle żadnego pola psi.Odnotowałem nasze własne pole, a wiecwszystko wskazuje na to, że moje instrumenty funkcjonująprawidłowo; wydaje mi się, że wyniki były dokładne.Wytwarzamy2000 jednostek blr; co kilka minut ilość ich osiąga okresowo liczbę2100.Zapewne będzie ona stopniowo wzrastać; w momencie gdynasi inercjałowie będą mieli już za sobą, powiedzmy, dwanaściegodzin wspólnej pracy, może ona dojść nawet do.— Nie rozumiem — powiedział Runciter.Wszyscy inercjałowieskupili się wokół Joego Chipa.Don Denny wziął do rąk jedną z taśmwyrzucanych przez detektor, przyjrzał się zupełnie prostej krescezapisu i pokazał taśmę Tippy Jackson.Wszyscy inercjałowie kolejnoobejrzeli ją w milczeniu, po czym zaczęli wpatrywać się w Runcitera.Runciter zwrócił się do Stantona Micka: — Skąd wam przyszło dogłowy, że ludzie Hollisa doko*nali infiltracji waszych zakładów naLunie? l dlaczego sprzeciwiliście się dokonaniu przez nas zwykłychpomiarów? Czy wiedzieliście, że uzyskamy taki właśnie wynik?— On z pewnością wiedział — odezwał się Joe Chip.Był o tymnajzupełniej przekonany.Na twarzy Runcitera pojawił się nagle wyraz energicznegopodniecenia.Zaczął coś mówić do Micka, potem zmienił zamiari cicho powiedział do Joego: — Wracamy na Ziemię, zabieramystąd natychmiast inercjałów.— Podnosząc głos, przemówił dopozostałych: — Zabierzcie swoje rzeczy, lecimy z powrotem doNowego Jorku.Chcę, żebyście wszyscy byli na statku w ciągunajbliższych piętnastu minut.Tych, którzy się nie zjawią —będziemy musieli tu zostawić.Joe, poskładaj swoje rupiecie najedną kupę; jeśli sam nie dasz sobie rady, pomogę ci je zanieść nastatek.W każdym razie chcę je stąd zabrać i ciebie razemz nimi.— Ponownie zwrócił w stronę Stantona Micka swąobrzmiałą z gniewu twarz i zaczął coś do niego mówić.,.Stanton Mick, rozkładając sztywno ręce uniósł się nagle podsufit pokoju i przemówił stamtąd swym skrzypiącym głosem,przypominającym brzęczenie metalowego owada:— Panie Runciter, niech pan nie pozwala swoim odruchomzapanować nad rozsądkiem.Sprawa ta wymaga rozwagi, nie zaśpośpiechu.Proszę uspokoić swych ludzi; zbierzmy się razem, bypodjąć wysiłki zmierzające do wzajemnego zrozumienia.— Jegokolorowa, okrągła postać balansowała na wszystkie strony,wykonując poprzeczne ruchy obrotowe.Teraz w kierunku Run-citera zwrócona była nie jego głowa, lecz nogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]