Podobne
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Kapitan Hak scr
- 02 Terry Brooks Mroczne Widmo
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Benjamin Hoff Tao Kubusia Puchatka (4)
- Advanced 3D Game Programming with DirectX 9
- Foster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodząca Burza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I pamiętał samotność. Nie opuszczaj mnie poprosił. Jestem przy tobie odparła. Dopóki mnie potrzebujesz. Już północ mruknął zniechęcony.Osunął się na brzeg Tsort i zanurzył głowęw wodzie.Obok, z dzwiękiem opróżnianej wanny, Pimpuś także zaspokajał pragnienie. To znaczy, że już za pózno? Tak. Przykro mi.Chciałabym, żeby był jakiś sposób. Nie ma. Przynajmniej dotrzymałeś słowa danego Albertowi. Tak westchnął z goryczą Mort. Przynajmniej tyle.Prawie z jednego końca Dysku na drugi.Powinno istnieć słowo określające mikroskopijną iskierkę nadziei, którą człowiekboi się dostrzec w lęku, że samo spojrzenie ją zgasi, jak przy próbie obejrzenia fotonu.Może tylko czekać przy niej, patrzeć obok niej, patrzeć poza nią, aż stanie się dość moc-na, by zaistnieć realnie.Podniósł mokrą głowę i spojrzał w stronę horyzontu.Usiłował sobie wyobrazić wiel-ki model Dysku w gabinecie Zmierci.I to w taki sposób, by wszechświat nie odgadł, cowłaściwie rozważa.W takich chwilach przyczynowość wydaje się zawieszona w tak delikatniej równo-wadze, że nawet zbyt głośne myślenie może ją zakłócić.Zorientował się w kierunkach według wąskich pasm Zorzy Osiowej i w natchnieniuodgadł, że Sto Lat leży.tam. Północ oświadczył głośno.161 Już po północy poprawiła Ysabell.Mort wstał, starając się, by radość nie promieniowała z jego twarzy jak światło mor-skiej latarni.Chwycił Pimpusia za uzdę. Chodz rzekł. Nie mamy czasu. O czym ty mówisz?Mort sięgnął w dół i chciał ją wciągnąć na grzbiet wierzchowca.Pomysł był niezły,ale w rezultacie to ona niemal zrzuciła go z siodła.Podtrzymała go lekko i wspięła sięsama.Pimpuś podrobił w bok, wyczuwając gorączkowe podniecenie Morta.Parsknąłi tupnął kopytem o piach. Pytałam, o czym ty mówisz?Mort zawrócił, kierując rumaka w stronę dalekiego lśnienia zachodzącego słońca. O prędkości mroku wyjaśnił.* * *Cutwell wysunął głowę nad zamkowymi blankami i jęknął.Powierzchnia styku znaj-dowała się o jedną przecznicę stąd, wyraznie widoczna w paśmie oktaryny.Nie mu-siał sobie wyobrażać trzasków.Słyszał je wyraznie: paskudne jak brzęczenie pracują-cej piły.To stochastyczne cząstki prawdopodobieństwa uderzały w powierzchnię złączai oddawały energię w postaci dzwięku.Styk przesuwał się naprzód, pochłaniając chorą-gwie, pochodnie i oczekujące tłumy, a pozostawiając jedynie ciemne ulice.Gdzieś tam,pomyślał Cutwell, śpię smacznie we własnym łóżku i nic z tego się nie wydarzyło.Za-zdroszczę sobie.Odwrócił się, zszedł po drabinie na dziedziniec i ruszył do głównego holu.Poły szatyplątały mu się wokół kostek.Wsunął się do wnętrza przez małą furtkę w wielkich wro-tach i nakazał strażnikom ją zamknąć.Potem uniósł szatę i pospieszył bocznym koryta-rzem, by goście go nie zauważyli.Wypełniona dygnitarzami z Równiny Sto sala błyszczała płomykami tysięcy świec.Wszyscy byli trochę niepewni, po co właściwie tu przyszli.Oczywiście, był też słoń.To właśnie słoń przekonał Cutwella, że nieodwołalnie opuścił ścieżkę zdrowego roz-sądku.Jednak parę godzin temu wydawał się całkiem dobrym rozwiązaniem.Wtedy, za-łamany słabym wzrokiem najwyższego kapłana, przypomniał sobie, że tartak na skra-ju miasta wykorzystuje taką bestię dla przenoszenia ciężkich ładunków.Słoń był stary,miał artretyzm i porywczy temperament, jednak jako zwierzę ofiarne dysponował rów-nież bardzo ważną zaletą: najwyższy kapłan powinien go zauważyć.Pół tuzina gwardzistów nerwowo starało się utrzymać stwora w miejscu.Tymcza-sem w powolnym mózgu słonia zaczynało świtać, że powinien się teraz znajdowaćw znajomej stajni, zaopatrzony obficie w siano i wodę, i czas, by śnić o gorących dniachna oliwkowozielonych równinach Klatchu.Zaczynał się niepokoić.162Wkrótce stanie się jasne, że istniała jeszcze inna przyczyna nerwowości zwierza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]