Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Fedon Platon
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyś miasta bronił Legion Graniczny, najgroźniejsza armia Sudlandii.Lecz Legion już nie istniał, rozwiązany po wkroczeniu federacji, i teraz mury oraz boczne drogi patrolowali jedynie jej żołnierze, od stu lat okupując kraj, który nigdy przedtem nie zaznał niewoli.Żołnierze federacji stacjonowali w koszarach Legionu w obrębie pierwszego muru, zaś obywatele miasta dalej mieszkali i pracowali wewnątrz drugiego, wzniesionego już na terenie samego miasta i biegnącego dalej wzdłuż płaskowyżu aż do podnóża skał na południu.Par, Coll i Morgan nigdy nie byli w Tyrsis.Cała ich wiedza o tym mieście pochodziła z zasłyszanych opowieści o czasach ich przodków.Teraz, kiedy się do niego zbliżali, zdali sobie sprawę, że opisanie samymi słowami tego, co ujrzeli, jest niemożliwe.Miasto wznosiło się na tle nieba jak wielki, niezgrabny olbrzym, budowla z bloków kamienia i zaprawy murarskiej, przy której wszystko, co dotychczas widzieli, wydawało się znikome.Nawet w jasnym słońcu południa miasto wydawało się czarne, jakby jego mury w jakiś sposób pochłaniały słoneczne światło.Było przesłonięte drżącą mgiełką, stanowiącą uboczny efekt upału, i sprawiało wrażenie fatamorgany.Z równiny do podnóża płaskowyżu wiodła szeroka droga, wijąca się jak wąż przez bramy i groble.Panował na niej znaczny ruch: w obydwu kierunkach jednostajnym potokiem podążały wozy i zwierzęta, sunąc ciężko przez upał i tumany kurzu.Siedmioosobowa kompania zbliżała się coraz bardziej do miasta.Gdy dotarli do dolnego końca drogi, Padishar Creel odwrócił się do pozostałych i powiedział:- Teraz ostrożnie, chłopcy.Nie róbcie niczego, co mogłoby zwrócić na nas uwagę.Pamiętajcie, że jest równie trudno wydostać się z tego miasta, jak do niego wejść.Wmieszali się w strumień ruchu na drodze, prowadzący ku szczytowi płaskowyżu.Koła stukotały głucho, postronki dzwoniły i zgrzytały, zwierzęta ryczały, a ludzie gwizdali i krzyczeli.Żołnierze federacji obsadzający posterunki przy drodze nie robili niczego, co mogłoby zakłócić swobodny przepływ ruchu.Tak samo było przy bramach - potężnych wrotach, które wznosiły się tak wysoko, że Para przejmował dreszcz na myśl, iż jakaś armia zdołała je sforsować - żołnierze przy nich zdawali się nie zwracać uwagi na to, kto przez nie wchodzi lub wychodzi.Jest to okupowane miasto, uznał Par, które dokłada wszelkich starań, by sprawiać wrażenie wolnego.Gdy przechodzili przez kolejne bramy, cień wartowni w górze opadał na nich jak całun.Przed nimi wznosił się drugi mur, mniejszy, lecz równie imponujący.Podążali ku niemu wmieszani w tłum.Pomiędzy murami nie było nikogo oprócz żołnierzy ze zwierzętami i sprzętem.Tych za to było tam bardzo dużo; spora armia, starannie rozlokowana i wyczekująca.Par obserwował kątem oka szeregi ćwiczących żołnierzy, pochylając głowę w cieniu swego kaptura.Gdy przeszli przez drugi rząd bram, Padishar zboczył z alei Tyrsijskiej, głównej magistrali mieszkalnej i handlowej, biegnącej przez centrum miasta do ścian skalnych i ruin pałacu należącego niegdyś do jego władców, i wprowadził ich w labirynt bocznych ulic.Tutaj również znajdowały się sklepy i domy, mniej jednak było żołnierzy, więcej żebraków.W miarę jak posuwali się naprzód, budynki stawały się coraz bardziej zaniedbane i w końcu znaleźli się w dzielnicy piwiarń i lupanarów.Padishar zdawał się tego wszystkiego nie do-strzegać.Prowadził ich naprzód, nie zwracając uwagi na prośby żebraków i ulicznych sprzedawców i zapuszczając się coraz głębiej miasto.W końcu weszli do jasnej, otwartej dzielnicy z targowiskami i małymi parkami.Wolno stojące domy z ogrodami rozdzielały targowiska, widać było powozy z końmi przystrojonymi w jedwabie i wstążki.Handlarze sprzedawali roześmianym dzieciom i ich matkom chorągiewki i słodycze.Na każdym rogu odbywały się uliczne przedstawienia z aktorami, klaunami, magikami, muzykami i pogromcami zwierząt.Szerokie, barwne markizy ocieniały targowiska i pawilony parkowe, w których urządzające majówkę rodziny rozkładały się ze swoimi wiktuałami.Wokół rozlegały się okrzyki, śmiech i oklaski.Padishar zwolnił kroku, szukając czegoś wzrokiem.Poprowadził ich obok kilku straganów, przez ocienione drzewami ulice, gdzie tłoczyły się małe grupki ludzi zwabione licznymi atrakcjami, aż w końcu zatrzymał się przy wózku sprzedawcy owoców.Kupił torbę jabłek dla nich wszystkich, jedno wziął dla siebie i oparł się niedbale o słup latarni, żeby je zjeść.Upłynęło parę chwil, zanim Par się zorientował, że Padishar na coś czeka.Ohmsford jadł jabłko wraz z pozostałymi, czujnie rozglądając się wokół.Na straganach za jego plecami wystawiano na sprzedaż wszelkiego rodzaju owoce, po drugiej stronie ulicy oferowano lody, żongler, mim i dziewczyna wykonywali sztuczki kuglarskie, występowała para tańczących małp z treserem, a temu wszystkiemu przyglądała się gromadka dzieci i dorosłych.Przyłapał się na tym, że powraca spojrzeniem do dziewczyny.Miała ognistorude włosy; ich rudość wydawała się jeszcze bardziej płomienna w zestawieniu z czernią jej jedwabnego trykotu i peleryny.Wyciągała monety z uszu zdumionych dzieci, po czym sprawiała, że znikały znowu.Raz wykrzesała ogień z powietrza i cisnęła go jako wirującą kulę w dal.Nigdy przedtem czegoś takiego nie widział.Dziewczyna była nader biegła w swoim rzemiośle.Przyglądał jej się z takim natężeniem, że prawie nie zauważył, jak Padishar podaje coś śniademu chłopcu, który doń podszedł.Chłopiec wziął to bez słowa i zniknął.Par rozglądał się za nim, lecz tamten jakby zapadł się pod ziemię.Pozostali tam jeszcze przez parę minut, po czym herszt banitów oznajmił, że pora już iść, i wyprowadził ich stamtąd.Par spojrzał po raz ostatni na rudowłosą dziewczynę i zobaczył, jak wywołuje uniesienie się kolorowej obręczy w powietrzu przed jej widownią, a mały jasnowłosy chłopiec piszczy i podskakuje, usiłując ją pochwycić.Ohmsford uśmiechnął się, widząc radość dziecka.Podczas drogi powrotnej między straganami Morgan Leah dostrzegł Hirehone'a.Właściciel „Kuźni Kiltan”, spowity w obszerny płaszcz, stał na skraju tłumu oklaskującego kuglarza.Tylko na chwilę mignęła jego łysina i sumiasty wąs, po czym zniknął.Morgan zamrugał oczami, niemal od razu uznając, że mu się to przywidziało.Co Hirehone miałby robić w Tyrsis?Zapomniał o tym, zanim jeszcze dotarli do następnej przecznicy.Następnych kilka godzin spędzili w piwnicy magazynu stanowiącego przybudówkę warsztatu rusznikarza, człowieka będącego najwidoczniej na usługach banitów, gdyż Padishar Creel wiedział dokładnie, gdzie w szparze przy framudze drzwi znaleźć klucz do nich.Bez wahania wprowadził ich do środka.Znaleźli tam przygotowane jedzenie i picie, a także materace i koce do spania oraz wodę do mycia.W piwnicy było chłodno i sucho i wkrótce ochłonęli z upału panującego na zewnątrz.Przez jakiś czas odpoczywali, jedząc i rozmawiając dla zabicia czasu.Czekali, co wydarzy się dalej.Jedynie herszt banitów zdawał się to wiedzieć, lecz jak zwykle nic nie mówił.Zamiast tego położył się spać.Obudził się dopiero po kilku godzinach.Wstał, przeciągnął się, bez pośpiechu umył twarz i podszedł do Para.- Wychodzimy - powiedział.Odwrócił się do pozostałych.- Wszyscy inni do naszego powrotu zostają na miejscu.Nie wychodzimy na długo i nie będziemy robili niczego niebezpiecznego.Coll i Morgan chcieli protestować, lecz się rozmyślili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]