Podobne
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Perlowa Fort Sagi o Elryku Tom II (SCAN dal
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Agata.Christie. .Spotkanie.w.Ba (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- starereklamy.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drugie, gdyby powiedział o tym Collowi, ten znowu zacząłby mu wypominać, jak to głupio z jego strony, że ciągle myśli o czymś, w związku z czym i tak przecież nie zamierza nic zrobić.Czy rzeczywiście nie zanucił? Potem, gdyby Par był z nim szczery, zaczęliby się kłócić o to, czy rozsądnie byłoby się udać w okolice Smoczych Zębów, w poszukiwaniu Hadeshornu i nieżyjącego od trzystu lat druida.Lepiej było zostawić całą sprawę w spokoju.Zjedli zimne śniadanie złożone z dzikich jagód i wody ze strumienia, szczęśliwi, że mają chociaż tyle.Przestało padać, lecz niebo wciąż było zachmurzone.Dzień wstał szary i groźny.Zerwał się znowu silny wiatr z pomocnego zachodu: konary drzew się wyginały, a liście szeleściły głośno.Spakowali swoje rzeczy, wsiedli do łodzi i wypłynęli na rzekę.Mermidon był wezbrany i łódź unosząca ich na południe trzeszczała i kołysała się na wzburzonej wodzie.Rzeka pełna była kawałków drewna i innych szczątków, trzymali więc w pogotowiu wiosła, żeby odpychać co większe z nich, grożące uszkodzeniem łodzi.Po obu stronach ciemno majaczyły skalne ściany gór Runne, spowite obłokami mgły i nisko wiszącymi chmurami.W ich cieniu było zimno i bracia wkrótce poczuli, że drętwieją im ręce i nogi.Kiedy mogli, przybijali do brzegu i odpoczywali, lecz to niewiele pomagało.Nie mieli nic do jedzenia, a ponieważ nie chcieli tracić czasu na rozpalanie ogniska, nie mogli też się ogrzać.Wczesnym popołudniem znowu zaczęło padać.Podczas deszczu jeszcze się ochłodziło, wiatr przybrał na sile i kontynuowanie podróży rzeką stało się niebezpieczne.Ujrzawszy małą zatoczkę osłoniętą grupą starych sosen, szybko skierowali łódź do brzegu i rozbili obóz na noc.Udało im się rozpalić ogień, zjedli ryby złowione przez Colla i spróbowali się osuszyć pod plandeką, przy zacinającym ze wszystkich stron deszczu.Wiatr wyjący w górskim wąwozie i huk wody uderzającej o brzeg sprawiły, że spali niespokojnie, zziębnięci i niewygodnie ułożeni.Tej nocy Parowi nic się nie śniło.Poranek przyniósł upragnioną zmianę pogody.Burza odsunęła się na wschód, niebo się przejaśniło i wypełniło słonecznym blaskiem, i znowu zrobiło się ciepło.Bracia wysuszyli ubrania, płynąc znów łodzią w dół rzeki, a w południe wypogodziło się na tyle, że mogli zdjąć bluzy i buty i wystawić ciała na dobroczynne działanie słonecznych promieni.- Jak mówi przysłowie, po burzy zawsze wychodzi słońce - z zadowoleniem stwierdził Coll.- Od teraz już będzie dobra pogoda, zobaczysz, Par.Jeszcze trzy dni i będziemy w domu.Par uśmiechnął się i nic nie odpowiedział.Dzień snuł się leniwie, a powietrze znowu zaczęło się wypełniać letnimi zapachami drzew i kwiatów.Przepływali pod Strażnicą Południową.Jej czarna granitowa bryła sterczała milcząco i tajemniczo ku niebu, wyrastając z górskiej skały nad brzegiem rzeki.Nawet z tak dużej odległości wyglądała groźnie.Jej kamień był chropowaty i nieprzeźroczysty, tak ciemny, że zdawał się pochłaniać światło.O Strażnicy Południowej krążyły najróżniejsze pogłoski.Byli tacy, którzy twierdzili, że jest żywą istotą, karmiącą się ziemią, na której stoi.Inni mówili, że potrafi się poruszać.Niemal wszyscy byli zgodni, że zdaje się wciąż rosnąć w wyniku ciągle trwającej budowy.Wydawała się opuszczona.Zawsze sprawiała takie wrażenie.Mówiono, że pełni tam służbę elitarny oddział żołnierzy federacji, lecz nikt ich nigdy nie widział.Tym lepiej, pomyślał Par, kiedy przepływali nie niepokojeni obok.Późnym popołudniem dotarli do ujścia rzeki, tam gdzie wpływała do Tęczowego Jeziora.Jezioro rozpościerało się przed nimi - wielki przestwór połyskującej srebrzyście błękitnej wody, wyzłoconej na zachodnim skraju przez chylące się ku horyzontowi słońce.Tęcza, od której wzięło nazwę, rozpięta była w górze; wyblakła już teraz w słonecznym blasku, jej błękity i szkarłaty stały się niemal niewidoczne, a czerwienie i żółcie były wypłukane z barwy.W oddali bezgłośnie szybowały żurawie, których długie, pełne wdzięku sylwetki rysowały się wyraźnie na tle jasnego nieba.Ohmsfordowie wyciągnęli łódź na brzeg i ustawili ją pod osłoną kilku dających cień drzew pod niską skarpą brzegową.Rozbili obóz, rozwieszając plandekę na wypadek ponownej zmiany pogody, po czym Coll zabrał się do łowienia ryb, a Par poszedł nazbierać drewna na wieczorne ognisko.Przez pewien czas szedł brzegiem na wschód, rozkoszując się jasnym blaskiem wód jeziora i roztaczającymi się wokół barwami.Potem zawrócił i wszedł do lasu, gdzie zaczął zbierać kawałki suchego drewna.Po przejściu krótkiego odcinka zauważył, że las stał się wilgotny i wypełniony odorem rozkładu.Spostrzegł, że wiele drzew zdawało się butwieć, ich liście były zwiędnięte i brązowe, gałęzie połamane, a kora łuszczyła się.Poszycie również wyglądało niezdrowo.Pogrzebał w nim butem i rozejrzał się ciekawie wokół.Wydawało się, że nie ma tu nic żywego, żadnych małych zwierząt przemykających obok ani ptaków nawołujących wśród drzew.Las był pusty.Postanowił właśnie zrezygnować z poszukiwania drewna w tym kierunku i zawrócił ku brzegowi jeziora, kiedy ujrzał dom.Była to właściwie chata, a nawet i to nie.Niemal całkowicie porastały ją zielska, winorośle i krzewy.Deski zwisały luźno z jej ścian, okiennice leżały na ziemi, dach się zapadał.Szyby w oknach były wybite, a drzwi wejściowe stały otworem.Chatę wybudowano na brzegu małej zatoczki wrzynającej się głęboko między drzewa.Jej wody był nieruchome i zarośnięte zielonkawą rzęsą.Bił od nich obrzydliwy fetor.Parowi chata wydałaby się opuszczona, gdyby nie smużka dymu, dobywająca się z przekrzywionego komina.Zawahał się, nie rozumiejąc, jak ktokolwiek mógłby chcieć mieszkać w takim otoczeniu.Zastanawiał się, czy rzeczywiście ktoś jest w środku, czy też dym jest jedynie pozostałością po dawnym ogniu.Potem pomyślał, czy ów ktoś, kto może się tam znajdować, nie potrzebuje pomocy.Niewiele brakowało, a poszedłby to sprawdzić, lecz chata i jej otoczenie miały w sobie coś tak odrażającego, że nie mógł się na to zdobyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]