Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- Jan III Sobieski Listy do Królowej Marysienki
- Stephen King Mroczna Wieza III
- Jan III Sobieski Listy do Marysienki (2)
- Crowley John Pozne lato.WHITE
- Michael Grant Gone. Zniknęli. Faza piąta CiemnoÂść
- Eddings Dav
- § Radziński Edward Stalin
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Juści, zmarlaka by postawiły takie leki!.- zaśmiał się Pietrek, któren wziął miejsce kole Jagusi, woczy jej zaglądał podając usłużliwie, na co jeno spojrzała, i cięgiem, ją zagadując, ale że go zbywałabele czym, jął rozpytywać Jagustynkę o Mateusza, o Stacha Płoszkę i drugich.- Jakże, widziałam wszystkich, spólnie se siedzą, a pokoje mają dworskie zgoła, wysokie, widne, zpodłogą, jeno że z tą żelazną pajęczyną w oknach, bych się im na spacer nie zachciało.A przekarmiająich też niezgorzej.Grochówkę im przynieśli w połednie, spróbowałam: kieby na starym buciezgotowana i smarowidłem od woza omaszczona.Na drugie zaś prażonych jagieł im postawili.no, Aapaby kulas na nie podniósł, a nie powąchał nawet.Za swoje się żywią, któren zaś nie ma grosza,pacierzem se to jadło doprawia - opowiadała urągliwie.- Rychło zaczną puszczać?- Powiedały, że już na Przewody niektóre wrócą! - szepnęła ciszej obzierając się trwożnie na Hankę, aJagnę jakby coś podrzuciło z miejsca, że uciekła z izby, jeść nie skończywszy, stara zaś o Kozłowejzaczęła mówić.- Pózno wróciły i z niczym, przetrzęsły się jeno po kiełbasach i dworowi się napatrzyły! Powiedają, żeczymś innym pachnie nizli chałupą!.Dziedzic im powiedział, co nikomu poradzić nie może bo tosprawa komisarza i urzędu, a kiejby nawet mógł, też by się nie wstawił za żadnym Lipczakiem, boćprzez nich sam jest szkodny najbarzej! Wiecie, że to las mu sprzedawać wzbronili, a kupce go teraz posądach włóczą.Klął pono siarczyście i krzyczał, że kiej on przez chłopów ma iść z torbami, to niech całąwieś zaraza wytraci!.Kozłowa już z tym od rana po chałupach lata i pomstą odgraża.- Głupia, co mu ta zrobi pogrozą!- Moiście, a bo to wiada, kiej kto komu miętkie miejsce wymaca, że i najlichszy.- urwała porywającsię podtrzymać Hankę, lecącą na ścianę.- Laboga! By to prędzej nie przyszło przed czasem - szeptała wystraszona ciągnąc ją do łóżka, bo jej wręku zemglała, pot kroplisty wystąpił na jej twarz, żółtymi plamami okrytą.Leżała ledwie dychając,stara zaś octem wycierała jej skronie i dopiero kiej chrzanu pod nos nakładła, Hanka oprzytomniałaotwierając oczy, zgudka ją jeno chyciła.Rozeszli się do obrządzeń gospodarskich, Witek tylko ostał i upatrzywszy sposobną porę, jął prosićgospodyni, aby go puściła z kogutkiem.- A idz, przyodziewy jeno nie ściarachaj i sprawuj się dobrze! Psy uwiąż, by za wami na drugie wsie niepoleciały! Kiedyż pójdzieta?- A zarno no kościele.Jagustynka wraziła głowę przez okno i zapytała:- Kaj to psy, Witek? Wyniesłam im jeść, wołam i ni jednego!- Prawda, dyć i w oborze rano nie były! Aapa! Burek! na tu! - nawoływał wybiegając przed dom, ale sięnie odezwały.- Musiały na wieś polecieć, bo suka Kłębów się goni.objaśnił.Nikomu do głowy nie przyszło myśleć, kaj się psy podziały - zwyczajna przeciech rzecz.Dopiero pojakimś czasie Józka posłyszała gdziesik w podwórzu jakby głuche skamlenie, a nic tam nie nalazłszy,pobiegła w sad myśląc, że to Witek się rozprawia z jakimś psem obcym.Zdziwiła się nie dojrzawszynikogo, sad był pusty i to skomlenie ucichło; ale powracając natknęła się na Burka; leżał nieżywy podszczytową ścianą - łeb miał rozwalony.Narobiła takiego wrzasku, że się wszyscy zlecieli.- Burek zabity! Złodzieje pewnie!Trwoga powiała nad nimi.- A dyć nie co insze, w imię Ojca i Syna! - krzyknęła Jagustynka dojrzawszy naraz kupę ziemiwywalonej i dół wielki pod przyciesiami.- Podkopali się do ojcowej komory!- Jama, że konia by przewlókł!- A zboża pełno w dole.- Jezu, a może tam jeszcze są zbóje! - zakrzyczała Józka.Rzucili się na Borynową stronę, Jagusi już nie było, stary ino leżał twarzą do izby, w komorze zaś,zawdy mrocznej, widno było, światło buchało dziurą, że łacno dojrzeli, jako wszystko było pomieszanekiej groch z kapustą, zboże powysypywane zalegało ziemię razem ze szmatami, pościąganymi zdrągów; nawet motki przędzy i wełna leżały potargane i zwichlone.Nie sposób było na raziezmiarkować, czego brakowało.Ale Hanka od razu pomiarkowała, że to kowalowa być musi robota; gorąc ją przejął na myśl, iż kiejbysię jeden dzień opózniła, nalazłby pieniądze i zabrał.Nachyliła się nad dołem kryjąc przed ludzmikuntentność, a sprawdzając cosik sobie za stanikiem.- Czy aby nie brak czego w oborze? - rzekła, niby tknięta podejrzeniem.Na szczęście, nic nigdzie nie brakowało.Dobrze były drzwi pozawierane! - ozwał się Pietrek i skoczył naraz do ziemniaczanego dołu, odwalił zwejścia ocipkę wielgachną i wyciągnął stamtąd Aapę skowyczącego.- Juści, że złodzieje go tam wrzucili, ale to dziwne, pies zły i dał się.- I nikto w nocy nie słyszał szczekania!Dali znać o sprawie sołtysowi, rozniosło się też migiem po wsi, że w dyrdy lecieli oglądać, wyrzekać adeliberować.Sad zapełnił się ludzmi, cisnęli się kiej do konfesjonału, kużden głowę wtykał do dołu,powiadał swoje i Burka pilnie oglądał.Zjawił się i Rocho, a uspokoiwszy rozpłakaną i wrzeszczącą Józkę, która każdemu z osobna opowiadała,jak to było, poszedł do Hanki, leżącej znowu na łóżku, ale jakoś dziwnie spokojnej.- Zląkłem się, byście tego zbytnio do serca nie wzięli!- zaczął.- I.niczego chwała Bogu nie wziął.zapóznił się.- przyciszyła głos.- Miarkujecie, kto?.- Dałabym głowę, że kowal.- To chyba na cosik upatrzonego polował?- Juści.jeno że mu się wypsnęło, do waju tylko mówię.- Juści, za rękę trza by złapać albo świadków mieć.No, na co się to człowiek waży la grosza!.- Nawet przed Antkiem się nie wygadajcie, moi drodzy! - prosiła.- Wiecie, żem nieskory do zwierzeń, a łacniej przecież zabić człowieka nizli go urodzić.Znałem go, żekrętacz, ale o taką rzecz bym nie posądził.- Jego stać na najgorsze, znam ja go dobrze.Wójt nadszedł z sołtysem i wzięli oglądać szczegółowo, wypytując się Józki o wszystko.- %7łeby Kozioł nie siedział, myślałbym, co to jego sprawka.- szepnął wójt.- Cichojcie, Pietrze, bo Kozłowa ku nam zmierza - trącił go sołtys.- Spłoszyli się, że nic pono nie unieśli.- Pewnie, strażnikom trza by dać znać.nowa robota diabli nadali, że człowiek świąt nawet zażyćspokojnie nie może.Sołtys naraz się schylił i podniósł żelazny, okrwawiony pręt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]