Podobne
- Strona startowa
- Werner Carl Heisenberg Fizyka a filozofia
- Heisenberg Werner Carl Fizyka a filozofia
- Werner Carl Heisenberg Fizyka a filozofia (2)
- Francoise Sagan Witaj smutku
- 12 Podwójny kontakt
- Sagan Carl Kontakt (SCAN dal 912)
- Sagan Carl Kontakt (3)
- Piers Anthony Sfery
- Terry Pratchett Ruchome Obrazki (2)
- Grisham John Wspolnik (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oknaszczecin.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może po prostu podświadomie zarejestrował więź z wolna zacieśniającą się między nią a der Heerem.To zwolnione tempo było zrozumiałe w przypadku der Heera.Oto on - Naukowy Doradca Prezydenta, poświęcający ogromną ilość czasu sprawie bezprecedensowej, delikatnej, której łatwo zaszkodzić.Wiązanie się z kimś, kto zajmuje w niej centralne stanowisko, to ryzyko.Prezydent zapewne nie życzyłaby sobie, by jego raporty miały charakter stronniczy: jako jej doradca powinien być w każdej chwili zdolny wesprzeć poczynania, które mogłyby się nie podobać Ellie, a z drugiej strony bez wahania odrzucić opcje, które Ellie popierała.Więc miłość do Ellie w pewnym stopniu ograniczała efektywność der Heera - choć dla Ellie ta sytuacja niosła jeszcze więcej komplikacji.Zanim otrzymała w jakimś sensie stabilizujące jej życie stanowisko dyrektora głównego obserwatorium w kraju, miewała w swym życiu przygody.Nigdy jednak myśl o małżeństwie nie postała dłużej w jej głowie, nawet kiedy zdawało się, że kogoś prawdziwie kocha, i co więcej - przyznała się do tego przed sobą.Mgliście przypominała sobie jakiś cytat - z Yeatesa? - którym próbowała pocieszać dawnych swych apsztyfikantów, kiedy już było jasne, że romans się ma ku końcowi:Mówisz, kochanie, że miłości nie maChyba że wiecznie trwaAch, mój głuptasie, są krótkie arietkiLepsze niż cała gra.Przypomniała też sobie, jaki słodziutki był dla niej John Staughton w czasie, kiedy zalecał się do matki i jak mu to szybko minęło, gdy został przybranym ojcem Ellie.Obce jakieś, czasem monstrualne osoby, których istnienie któż by przedtem odgadł, wyłaniają się z mężczyzn, gdy tylko stają się mężami.Jest nadwrażliwa, wiedziała, bo ma romantyczne skłonności.Ale nie zamierzała powtórzyć błędu matki.Choć nawet głębsza była w niej obawa, że miłość odbierze jej niezależność, że może poświęcić się komuś, kogo potem nie będzie dla siebie miała.Albo kto najzwyczajniej ją zostawi.Cóż, jeśli ktoś nigdy nie był zakochany, nie wie, czym jest ów brak (wprawdzie to motto rzadko nią kierowało - zdawało się jej, że nie brzmi zbyt prawdziwie).Bo z drugiej strony ktoś, kto nigdy nie kochał, nie wie też, co znaczy zdradzić partnera - jak w głębi serca czuła, że uczyniła matka wobec zmarłego ojca.Wciąż jej go straszliwie brakowało.Ken der Heer zdawał się przeżywać to inaczej.Może oczekiwania wobec życia zmalały w nim w ciągu tych wszystkich lat? Przeciwnie do mężczyzn, z którymi mogła go porównać, w sytuacjach trudnych, stresowych, stawał się cieplejszy, bardziej godny współczucia.Jego skłonność do kompromisów i wybitne umiejętności naukowe stanowiły części jego umundurowania służbowego - ale pod tym rynsztunkiem Ellie wyczuwała coś bezpiecznego, trwałego.Szanowała go za sposób, w jaki splótł pracę naukową ze swym życiem, i za dzielność w popieraniu prawdziwej nauki - tej, którą zarazić próbował obie administracje.Dyskretnie, jak tylko było możliwe, spotykali się w jej małym mieszkanku na terenie Argusa.Ich rozmowy były radością dla obojga: przerzucali się pomysłami i argumentami jak lotką od badmintona.aż nadchodził moment, gdy z doskonałą zgodnością odgadywali swe nie do końca wyrażone pragnienia.Był kochankiem czułym i wyrafinowanym, lecz przecież bardziej niż wszystko inne kochała te fluidy, które od niego płynęły.Czasem dziwiło ją, ile potrafi powiedzieć i zdziałać, gdy czuje jego obecność w pobliżu.To wszystko czyniła miłość, i doszło do tego, że jej uwielbienie dla Kena przeniosło się na nią samą, na jej rozumienie własnego ,.ja”.Zaczęła bardziej siebie lubić dlatego, że mogła kochać Kena.A że i on odczuwał to samo, więc szacunek i miłość, jakie legły u podłoża ich związku, krążyły miedzy nimi w nie kończącym się cyklu.Tak to przynajmniej sama przed sobą nazwała: tylekroć w towarzystwie przyjaciół czuła się okropnie sama.Z Kenem to minęło.W ostatni weekend przed planowanym spotkaniem z Jossem leżeli w łóżku, a późne słońce popołudnia wlewało się do pokoju przez szczeliny w żaluzjach, rysując esy floresy na ich splecionych ze sobą ciałach.- W zwykłej rozmowie - powiedziała - mówię o swym ojcu normalnie, chyba że ogarnie mnie nagle lekki przypływ tęsknoty.Ale gdy pozwolę sobie naprawdę powspominać, na przykład, jego poczucie humoru, albo.tę maniacką uczciwość.to fasada pęka.Mogłabym ryczeć w głos, że go nie ma.- Na pewno - odpowiedział der Heer pieszcząc jej ramię - język potrafi uwolnić nas od uczuć.Prawie potrafi.Może na tym polega jedno z jego zadań? Że możemy zrozumieć świat, nie pozwalając się zgnieść jego ciężarowi.- Jeśli tak jest, to wynalazek języka jest więcej niż błogosławieństwem.Wiesz Ken, oddałabym wszystko, naprawdę: wszystko, gdybym mogła znów spędzić z ojcem choć parę minut.Wyobraziła sobie niebo pełne wszystkich tych mam i tat, którzy fruwają tu i tam, czasem przeskoczą z chmurki na chmurkę.To musiałoby być bardzo obszerne miejsce, żeby pomieścić te dziesiątki miliardów ludzi, którzy poumierali od początku istnienia ludzkości.Mogłoby tam być trochę tłoczno - chyba że religijne niebo jest zaprojektowane z podobnym rozmachem, jak astronomiczne.Wtedy nawet trochę miejsca by zostało.- Musi być jakaś liczba - odezwała się - która odpowiadałaby całkowitej populacji inteligentnych istot żyjących w Mlecznej Drodze.Jak myślisz, ile? Jeśli jest milion cywilizacji, każda po około miliardzie obywateli, to będzie.mmmm.dziesięć do piętnastej potęgi.Ale jeśli większość jest bardziej zaawansowana niż my, to może mówić o nich jak o pojedynczych bytach jest już niestosowne? Może tu znów działa jakiś ziemski szowinizm?- Pewnie masz rację.Więc teraz zajmij się obliczaniem galaktycznego wskaźnika produkcji gauloise'ów, i twinkies, i sowieckich limuzyn wołga, i walkie-talkie marki Sony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]