Podobne
- Strona startowa
- Brzezinska Anna, Winiewski Grzegorz Wielka Wojna 01 Za króla, Ojczyznę i garć złota
- Winston S. Churchill Druga Wojna Swiatowa[Tom 3][Księga 2][1995]
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Joseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat
- Alvarez Julia Czas Motyli
- Jan Parandowski Mitologia (2)
- [5 2]Eriskon Steven Przyplywy Siodme zamkniecie
- The History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Tajfun i inne opowiadania
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bezpauliny.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak jest.zadzwonimy, jeśli będziemy potrzebowali wsparcia.Uśmiechnął się do Liama.- Gotowy?- Tak! Ruszajmy, nie możemy ich zgubić!Oficer kiwnął głową w kierunku dwóch huffów uwolnionych od ciężaruekwipunku zalegającego wcześniej na tylnych siodłach.- Oczywiście.Uratujmy więc waszego przyjaciela i siostrę.dROZDZIAA 41Gdzieś w Wirginii rok 2001Biegli w absolutnej ciszy przez bezkres pól kukurydzianych, nad którymzalegała nieprzenikniona ciemność.Sal podskakiwała na grzbiecie olbrzy-miej, ociężałej bestii.Mogłaby powiedzieć człowieka , ale zdążyła zauwa-żyć niewyrazny zarys stwora.Stał na dwóch nogach i miał dwie ręce - i tylkoto upodobniało go do gatunku ludzkiego.Grupa tych stworzeń - choć wataha to chyba trafniejsze określenie - po-ruszała się żwawo przez pole kukurydzy, twarz Hinduski smagały łodygi ikolby.Próbowała krzyknąć do Lincolna, choć nie miała pewności, czy on teżznajduje się w watasze - może idzie z tyłu, a może taszczą go z przodu, takjak ją przerzuconego przez mięsisty grzbiet jednej z bestii.Niestety, nie byław stanie wydać z siebie żadnego dzwięku, bo ta ohydna ręka, najdziwniejwyglądająca ręka, jaką kiedykolwiek widziała - z dwoma grubymi jak bakła-żany palcami i kciukiem wielkości kabaczka - niezgrabnie zasłoniła jej usta,boleśnie rozgniatając wargi na zębach.Niemal po godzinie stadko wychynęło na skraj pola i ruszyło poboczemżwirówki, prawdopodobnie tej samej, którą przywiózł ich napotkany Chiń-czyk.Zapadła ciemność, na niebo wypłynął półokrągły księżyc, nurzając noc wrtęciowym błękicie.W pozycji do góry nogami mogła wyrazniej przyjrzećsię stworom.Wszystkie przypominały ludzi o tyle, że stały na nogach zeswobodnie opuszczonymi rękami.Ale rozmiarem i kształtem różniły sięogromnie.Zauważyła, że jakiś tuzin z nich wielkością przypominało osob-nika, który niósł ją na grzbiecie.Kolebały się na małych nóżkach podpiera-jących nieproporcjonalnie wielkie tułowia obrośnięte mięśniami, które za-wstydziłyby samego Boba.Przypominały jej trochę srebrnogrzbiete goryle,choć ich ciała były całkowicie bezwłose.Były łyse od głowy po palce stóp, ablada skóra w blasku księżyca zdawała się niemal półprzezroczysta.Ich głowy też wcale nie wyglądały jak łby goryli: miały mniejsze od ludz-kich i podłużne jak banany czaszki oraz drobne, niemal niewieście rysy twa-rzy.Małe, przypominające mikroskopijne otwory oczy, pod którymi stra-szyło rozcięcie: nie nos, raczej otwarta rana w tkance, dziura.Pod noz-drzami biegła pozioma szpara pełniąca funkcję ust.Sal przekrzywiła głowę, żeby popatrzeć na pozostałe, dużo mniejsze i bar-dzo zwinne stworki.Miały szczupłe talie i wąskie klatki piersiowe, któreniejasno przywodziły na myśl tułowia salamander.Zauważyła, że ich dłoniewyglądają podobnie: dwa palce i przeciwstawny kciuk.Choć te były długiei szczupłe, z kościstymi kłykciami i szponiastymi paznokciami.Głowy miałypodobne, ale oczy dużo większe, czarne, szerokie i okrągłe, iskrzące w świe-tle księżyca niczym ślepia sowy.Zobaczyła stworzenie trzeciego rodzaju.To było najmniejsze: wzrostudziecka i z nieproporcjonalnie wielką głową.To na pewno ono wparowałodo kuchni i ukradło im strzelbę.Ciekawe zresztą, gdzie się podziała ta broń.Może po prostu ją wyrzucili.nie mając pojęcia, do czego służy i jak jej uży-wać. Czy są aż tak głupi?.Podejrzewała, że nie.Sprytnie otoczyli ich w gospodarstwie i uwięzili wkorytarzu.Wiedziały, że w domach są zazwyczaj przednie i tylne drzwi.Najmniejsza istota, dziecko , miało taką samą budowę dłoni, ale jego dwapalce i kciuk były łudząco podobne do ludzkich.Ręka mogła równie dobrzenależeć do jakiegoś operatora maszyny, który stracił mały i serdeczny palecu obu dłoni w wyniku nieszczęśliwego wypadku przy pracy Twarz istotywyglądała w tym świetle bardzo dziwnie; zdało się jej, że wokół bezwargichust dostrzega małe blizny.Ostatnią charakterystyczną rzeczą, jaką zdołała dostrzec, ostatnią świa-domą obserwacją, zanim jej głowa zaczęła zbyt mocno obijać się o musku-larną klatkę piersiową pędzącej bestii, a obraz przed oczami rozmazał siędoszczętnie, był fakt, że wszyscy rozebrali się niemal do rosołu, zostawiającna sobie tylko jeden element garderoby.Jeden z małpoludów wcisnął nagłowę kobiecy kapelusz słomkowy, podtrzymywany przez przewiązanypod szyją pasek.Inny zawinął sobie wokół szyi spłowiały zimowy szal.Jakaś salamandra włożyła nawet letnią sukieneczkę, która co chwila osuwałasię z wąskiej talii.Wyglądały jak bawiące się w maskaradę dzieci, które przetrząsnęły szafęswojej mamy i wybrały pojedynczy element garderoby, który najbardziejprzypadł im do gustu.Stworzenia biegły truchtem po żwirowce, co chwila niespokojnie spraw-dzając, czy z którejś strony nie nadjeżdża przypadkiem jakiś pojazd, wylęk-nione ślepia zerkały nawet na rozgwieżdżone niebo.Przebiegły kilkasetmetrów w górę drogi.Wreszcie piskliwy wizg dziecka - najwyrazniej jakaśkomenda - zachęcił watahę do szybkiego pokonania obu pasów ruchu iwbiegnięcia na olbrzymie pole po drugiej stronie drogi.Aodygi były tutaj owiele krótsze i zakończone kulistymi, puszystymi kwiatami, które bezli-tośnie smagały twarz Sal, wciąż podskakującej na plecach stwora przedzie-rającego się przez pole.Kątem oka zauważyła, że tuż obok biegnie kolejny małpolud, który niósłna grzbiecie jakiś długi, bezwładny kształt - najprawdopodobniej ciało Lin-colna.Głowa Abrahama odbijała się bezwładnie od potężnej klatki piersio-wej bestii.przez chwilę bała się, że Lincoln nie żyje, a ona zostanie sa-miutka wśród tych dziwadeł.Ale wtedy Lincoln podskoczył na wyboju i obrzucił małpoluda przekleń-stwami.Stwór, żeby go uciszyć, zdzielił go tylko wielką trójpalczastą łapąpo głowie.Lincoln warknął z oburzeniem, bluznął i wdał się w szamotaninę,tłukąc pięściami w gigantyczne ramiona stwora - falujące, potężne zwałymięśni, które napinały się i buzowały pod upiornie bladą skórą w rytm kro-ków stawianych z gracją biegnącego nosorożca, nieświadomego żałosnychi daremnych ciosów opadających na jego ciało.Sal przymknęła oczy, ulżyło jej, że nie zabili Lincolna.Ulżyło, że nie zostałasama, a bestie może zostawią wyrazny trop, za którym będą mogli podążyćBob z Liamem.dROZDZIAA 42Nowy Jork rok 2001- Dobrze, młoda damo - powiedział Devereau
[ Pobierz całość w formacie PDF ]